Witam.. sama nie wierzę, że piszę na takim forum. Nigdy nie byłam typem osoby, która poszukuje odpowiedzi poza soba, a na pewno nie w internecie, ale czuję się bezradna i chyba po prostu potrzebuję się wygadać.. Z góry przepraszam, za długi opis. Bardzo proszę Was też, aby nie pisać, że jestem idiotką itd bo ja sobie zdaję doskonale sprawę z absurdu tej sytaucji, w której się znalazłam i nie wierzę w żadne uczucie czy miłość. Po prostu trudno mi to odpuścić..
Mam 32 lata, od kilku lat byłam meżatką. Miałam cudownego męża, dobrego, zaangażowanego, kochającego, wspierającego, czułego - wszystko super. Nie dobraliśmy sie tylko pod kątem temperamentów ja lubię seks i raczej dużo go potrzebuję, mój mąz nie a seks który jego interesuje (waniliowy można powiedzieć) niekoniecznie mnie. Doprowadziło to finalnie do naszego rozstania trzy lata temu. Było bardzo smutno ale do dnia dzisiejszego jesteśmy przyjaciółmi, trzymamy się razem. Obojgu nam wyszło to na zdrowie.
Prawie trzy lata temu przez jednego kolegę poznałam faceta. Była przeogromna chemia z obu stron. Ja totalnie zwariowałam. Gość jak z opisu wielu pan na forum - 40+, raczej ruchacz z tindera niz cieply mąż. To dobry człowiek ogólnie i bardzo wrażliwy, ale introwertyk, z bardzo poranionym wnętrzem, samobojstwa w rodzinie, trudne dziecinstwo. Nie usprawiedliwiam, ale tylko przedstawiam sytuację. Gosc nigdy nie był w takim "prawdziwym" związku, nie mieszkał z nikim na dłużej (co najwyżej pomieszkiwał chwilę). Chodził na terapie liczne, ale chyba żadna mu za duzo nie pomogla, nie wiem czy oin w ogole tak naprawdę tej pomocy kiedykolwiek chciał.
Na poczatku był seks, co mnie zaskoczylo bo nigdy nie bylam w takiej relacji. On latal za mna jak pies. KIedys zapytal mnie co ja oczekuje od tej znajomosci, ja powiedzialam (wiedzac, ze on nie szuka partnerki) ze wobec jego wczesniejszych deklaracji NIC. Potem zaczęlo być coraz bliżej - nie chodzi mi o wyjazdy nawet wspolne czy chodzenie do kina. Bardzo dużo intymnych szczególow poznalismy o sobie, on sam mi powiedzial, ze nikomu tyle o sobie nie mowil, ze nigdy sie tak nie otworzyl. Ja tez nie.. No niestety zaczelam do niego cos czuc i dosc szybko mu powiedzialam, ze nie chce sie z nim kochac wiecej, bo zaczynam sie zakochiwac a to tylko drama. Oczywiście glupia ja marzylam, ze rzuci mi sie na szyje i powie badzmy razem (wiem, nie komentujcie. Dzis wiem). On powiedzial tylko ze mu strasznie przykro, ze rozumie to, ze uszanuje bo on ma i mial zawsze probelm z zaangazowaniem i ze bardzo mnie lubi i chcialby abysmy byli nadal blisko oczywiscie bez seksu. Na chwile ten kontakt nam sie urwal ale przyciagnelo nas do siebie po kilku tygodniach. Zaczelismy sie przyjaznic, juz bez seksu. Po jakims czasie on jeszcze probowal od czasu do czasu mnie dotknac, klepnac w tylek, ale ja bylam tak zablokowana ta poprzednia sytuacja (A raczej niezrealizowanymi oczekiwaniami), że po porstu nie odpowiadalam na te "zaczepki" i one sie tez dosc szybko skonczyly.
Zaczelismy przez poltora roku byc bardzo blisko - przyjacielsko. Widywalismy sie kilka razy w tygodniu, jak ja sie przeprowdzilam i mowilam ze marze o roslinach, to on kupil mi kilka wspanialych roslin do domu, jak mowilam, ze mam problem ze spaniem to organizowal mi jakies suplementy dieyt, jak byl z kumplami za granica na wyjezdzie to ciagle przesylal mi relacje, przywiozl prezent. Ja z kolei, no kurwa pokochalam go. Jak byl chory to myslalam tylko o tym, zeby wrocic do domu i przygotowac mu rosol ktory mu zanosilam, bo tak bardzo zawsze cieszyl sie, jak mu ten rosol robilam. To byly glupoty, drobiazgi. NIGDY nie rozmawialismy wiecej na temat mojego zakochania i tej syaucji. Ja idiotka powinnam juz dawno to uciac, ale nie potrafilam.
On mial jakies panny z tindera zapenw na tydzien, miesiac cokolwiek. Ja tez weszlam w luzna relacje z jego znajomym zreszta. Na poczatku tego roku (nie zdajac sobie jeszcze sprawy z tego, jak wiele mam do przepracowania) nie wytrzymalam i zamiast spokojnie powiedziec mu po prsotu jak jest, ja nawrzeszczalam na niego ze to jest chora relacja, ze jestesmy jak brat z siostra, ze ja sie dusze jak on ciagle tak przychodzi, ze to jest za blisko, ze potrzebuje przestrzeni, ze chce faceta ktory bedzie we mnie widzial super dupe (jak ten kolezka z ktorym sie widywalam ale nic dla mnie nie znaczył) i zarazem ktory bedzie dla mnei tak wazny jak ON. No on odpowiedzial mi tylko tyle, ze pasozyty nalezy odsiewac i ze spoko. Ze wiecej nie zamierza sie narzucac.
Tak sie poukladalo, ze trafilam do szpitala wtedy z podejrzeniem guza mozgu (na szczescie jest ok) i odzyskalismy kontakt.. oczywiscie byl on juz nieco inny. Okazalo sie, ze w miedzy czasie on poznal sporo mlodsza kolejna dziewczyne. Wiem, że to byla wtedy relacja luzna na seks (jak chyba prawie kazda jego). Mimo, ze wspolni przyjaciele o niej wiedzieli (ze jest taka panna na bzykanie) mnie o niej nic nie powiedzial. Udawal, ze nikogo nie ma chociaz wiedzialam ze jest. Nie widzielismy sie juz tak czesto. Raczej tylko on byl dla mnie jak wiedzial, ze cos mi sie dzieej, albo jak czegos potrzebowalam np mial dom w gorach , ktory wynajmuje i jak sie dowiedzial ze jestem przemeczona w pracy to mi zaproponowal wyjazd tam (ale nie z nim oczywiscie), powywalal gosci i bylam tam tydzien z przyjaciolka.
w wakacje skonfrontowalam sie z nim mowiac, ze przykoro mi ze jestem jedyna osoba, ktora nie wie o tej dziewczynie a bylismy przeciez tak blisko. On od razu zaczal sie glupio tlumaczyc mowiac, ze to nie tak ze on sie z nia spotyka, ze ta panna nic nie znaczy ze to nic takiego ale prze to co bylo miedzy nami nie chcial mi mowic i ze jest mu przykro ze zburzyl moje zaufanie. Wiem, ze bylo mu autentycznie przykro, widzialam jego oczy jak to mowil.
Niestety od tego czasu on zaczal mnie unikac w sensie, pisal co u mnie, chcial pomoc oddal mi nawet swoj samochod jak moj sie popsul, ale nie chcial sie ze mna spotkac. Unikał spotkania. Jak go zapytalam o to, to powiedzial ze nie, ze jest wydrenowany z energii (wtf??). Ja nie jestem oczywiscie idiotka, wiem ze jak ktos chce to znajdzie czas nawet w nocy wyczerpany, zeby sie spotkac z wazna dla siebie osoba. Nie oszukiwalam sie. Powiedzialam mu wtedy wiec, ze skoro tej szczerosci on mi nie chce dac i nie umie, a widze ze orgranicza kontat to nie ma co sie wyglupiac.
Nie mamy kontaktu od tego czasu, widze on sledzi moje relacje na insta ale juz nie ma miedzy nami interakcji zadnych. Nie piszemy do siebie, nie kontaktujemy sie.
Wiem tez, ze ta dziewczyna jest jakas bardzo chora psychicznie, ma jakies duze probelmy z glowa, przyjmuje psychotropu od wielu lat i z tego co wiem poprosila (blagala) go o pomoc, bo chicala popelnic samobojstwo. On wtedy obiecal jej ze jej pomoze (nie wiem na czym ta pomoc mialaby polegac) ale bardzo sie na to zafiksowal. Ze musi jej pomoc, ze nie zostawi jej. Zadeklarowal sie z nia, wiem, ze sa "oficjalnie" razem. Wiem od znajomych (ktorych on nie chce za bardzo z nia poznawac) ze on jest w kiepskim bardzo stanie. Jest po prostu zmeczony ta trudna bardzo relacja, bo tam ciagle jakies dramaty sa jak nie szpitale psychiatryczne to jakies oslabniecia itd.
I przechodząc juz do konca... ja wiem, że to jest koniec. Ja wiem, ze trzeba kochac siebie, wybrac siebie. Ja czytalam miliony ksiazek o tematyce duchowej o rozwoju duchowym o neurobiologii, o tym jak zmieniaja sie laczenia synaptyczne, ile czau potrzeba i czego potrzeba by zmienic przyzwyczajenia, o tym ze tylko my podejmujemy decyzje o swoim zyciu. Wszystko WIEM. Tylko nie potrafie go zapomniec. I trudno mi strasznie z tym. I to takie dziecinne wiem ze powinnam go poblokowac, przestac myslec, ale nie umiem. Nie wiem, co jeszcze moge zrobic, zeby gto odpuscic. Bardzo tego chce, bo tu juz sie wyczerpalo a na pewno nie bede sie prosila o jego uwage w swoim zyciu, skoro on tej uwagi po prostu nie chce. Ale nie umiem odpuscic w sobie...
no. To własnie tyle. Przepraszam za ten post.