Witajcie
Jestem w związku z rozwodnikiem z nastoletnią córką. Jego córka to typ człowieka, którego nawet rodzina i dzieci nie lubią, wredna (słowa jej rodziny), egoistyczna, wulgarna, również w stosunku do rodziców, z resztą potrafi ich też uderzyć. Mimo to ojciec jest w niej zakochany. Starał się zrekompensować jej rozwód i zepsuł ją jeszcze bardziej.
Jak się w to wplątałam? Zanim się wprowadziłam on uprzedzał mnie, że mogą być problemy, ale nie byłam świadoma, że dziecko może być aż tak zepsute, a gdy się spotykaliśmy oczywiście starała się trzymać fason. Nie spotkałam się nigdy wcześniej z takim zachowaniem. Sama szanowałam swoich rodziców, trzymałam się pewnych granic. Ona potrafi uderzyć ojca, zwyzywać go od najgorszych, straszyć, że zabierze i zniszczy jakąś jego rzecz (jeszcze do tego nie doszło, bo wszystko jest pilnowane i to czego nie mamy akurat pod ręką jest pod kluczem). Ona nie prosi, ona żąda, a jak nie spełnia się jej żądań, to czeka zestaw najpierw kłamstw i manipulacji, a jeżeli to nie zadziała kończy się agresją.
Nieświadoma tego co mnie czeka wprowadziłam się. Wiedziałam, że dla niej może to być trudne, mimo że on przygotowywał ją na to, że w jego życiu pojawi się nowa kobieta. Była oczkiem w głowie taty. Takie dziecko może być zazdrosne o własną matkę, a co dopiero o obcą kobietę. Starałam się nawiązać z nią kontakt, stworzyć dom, więc były wspólne zabawy, oglądanie filmów, wyjazdy, gotowanie obiadów pod nią, sprzątanie jej pokoju. Starałam się jak tylko potrafiłam, kosztem swoich potrzeb, ale też zaczęłam być świadkiem jej egoistycznych, chamskich zachowań w stosunku do ojca, jej kłamstw i manipulacji. Na początku strasznie mnie to szokowało, przerażało, teraz już po prostu wiem, że tak jest, częściowo się przyzwyczaiłam, chociaż gdy słyszę i widzę na co pozwala sobie w stosunku do ojca, nadal wywołuje to we mnie spory stres.
Do tego ataki ze strony jej matki, po której odziedziczyła albo przejęła obserwując te najgorsze zachowania.
On jest dobrym człowiekiem, ale nie nadaje się do wychowywania dzieci. Próbuje ją zmieniać, stawiać granice, ale nie jest konsekwentny, ustępuje, usprawiedliwia ją. Mimo to pewne rzeczy zmieniły się na lepsze odkąd tu zamieszkałam (sposobem udało się ograniczyć część jej złych zachowań), ale też o ile na samym początku, nie robiła przy mnie pewnych rzeczy, bo nie wypadało, o tyle teraz już się nie krępuje, wychodzi z niej wszystko co najgorsze. Boję się, że pewnego dnia rzuci się na mnie, a potem zostanę oskarżona o to, że to ja podniosłam na nią rękę, m.in. z tego powodu unikam z nią kontaktu.
On ma opiekę naprzemienną - tydzień u matki, tydzień u ojca, ale bywało i tak, że ona była z nami kilka tygodni, które zamieniła w taki koszmar, że nawet on już tylko czekał aż pojedzie do matki. Nie jestem w stanie normalnie funkcjonować gdy ona jest z nami, najchętniej wynajęłabym coś i wyprowadzała się na czas gdy ona jest z ojcem, ale on nawet nie chce o tym słyszeć, uważa że powinnam być cały czas przy nim, najlepiej 24 h/dobę.
Gdy jej nie ma potrafię być naprawdę z nim szczęśliwa, myśleć o wspólnej przyszłości, ale gdy ona się pojawia w żyłach mam już tak duże stężenie kortyzolu (czekam zestresowana co ona znowu zrobi, jakich "wrażeń" nam dostarczy), że nie mogę tego znieść, czuję że powinnam się stąd wynieść i odzyskać spokój, normalne życie i zdrowie (po przeprowadzce tutaj, chyba ze stresu, pojawiły mi się pewne dolegliwości chorobowe). I nawet próbowałam, ale on gdy o tym słyszy robi dantejskie sceny, rozpacza, a nie jestem w stanie po prostu spakować walizki i wyjść. Muszę znaleźć mieszkanie, spakować swoje rzeczy, a jest ich sporo, potrzebuję na to kilku-kilkunastu dni.
Mam wrażenie, że wpadłam w nieskończoną pętlę - sielanka gdy jej nie ma i piekło, gdy się pojawia. Czy ktoś przeżył coś podobnego? Czy jest szansa, że kiedyś będzie normalniej?