Hej! Nie wiem czy to forum to dobre miejsce na rozmowę o ćwiczeniach sportowych, ale może są tu też takie osóbki, które będą w stanie podzielić się swoimi doświadczeniami.
Otóż od zawsze miałam problem z wagą. Już jako kilkuletnia dziewczynka nie byłam chudziutka. Nigdy nie uprawiałam sportu, wolałam się objadać i leżeć na kanapie.
W pewnym momencie dobiłam do wagi 68 kg przy wzroście 158 cm. Nie była to może jakaś bardzo duża nadwaga, ale czułam się fatalnie.
Schudłam sporo kilogramów, od jakiś 3 lat utrzymuję swoją obecną wagę, tj 54-55 kg.
Oczywiście zaczęłam więcej się ruszać, patrzeć na to co jem.
Jeśli chodzi o dietę, nie trzymam jakieś restrykcyjnej, jem to na co mam ochotę, ale w rozsądnych ilościach. Nie wiem czy czasami nie przesadzam na zasadzie, że jem aż za mało... Chyba w mojej głowie został ten strach, że znów zacznę tyć...
Chciałabym uprawiać więcej sportu. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Bo moja kondycja jest fatalna...
Moje ciało nie wygląda dobrze, mimo dobrej wagi. Lekki cellulit na nogach, wiotka skóra. Boczki. Taki typ skinny fat. Mimo wszystko dużo tłuszczu w organizmie, mało mięśni. Moim celem jest zmiana tych proporcji.
Jednak gdy zaczynam trochę więcej się wysilać, dostaję potem zakwasów... Wystarczy, że poćwiczę intensywnie 30 min i już mam wyjęte kolejne 3 dni, bo wszystko mnie boli. Nie potrafię przebiec nawet 2 km bez zadyszki. I to truchtem, nie biegam szybko! Ostatnio to nawet zatrzymałam się wcześniej bo dostałam kolki. Puls 180... Następnego dnia bóle łydek...
Mięśnie szybko się męczą, szybko drżą. Gdy mam zrobić jakieś ćwiczenia na nogi, podskoki przysiady itd, czy podnoszenie hantli... Czuję jakby mięśnie odmawiały posłuszeństwa, zaczynają się trząść. Następnego dnia oczywiście zakwasy.
Jestem młodą osobą, mam 32 lata... Oczywiście, że próbowałam pracy z trenerem personalnym. Trener rozkładał ręce, nie wiedział o co mi chodzi, nie potrafił powiedzieć, czemu aż tak szybko się męczę. Wkurzałam się na niego i na siebie, bo on dawał mi okropny wycisk, następnego dnia nie mogłam nawet usiąść, zanim doszłam do siebie mijał tydzień i ćwiczyłam tylko raz w tygodniu. Mówiłam mu o tym, on nie potrafił pomóc, uważał, że wcale nie wybiera mi zbyt trudnych ćwiczeń.
Próbowałam zaczynać od lżejszych rzeczy. Marsze. Ale niezbyt zauważyłam by poprawiała się po tym moja kondycja. Ćwiczyłam też na siłowni trzy miesiące na zasadzie interwałów czyli zmiana urządzeń co 40 sekund. Razem z rozciąganiem i rozgrzewką wychodziła 1 h. Trzy razy w tygodniu. Moje proporcje ciała, skład i waga pozostały bez zmian...
Zastanawiam się też czy może mój brak sił pochodzi o diety? Nie raz robiłam tak, że jadłam do 16/17:00 i kolejny posiłek już następnego dnia. Bo cholernie się boje zjeść za dużo!
Czy ktoś z Was zaczynał od zera jak ja? Jak to się u Was zmieniało?