witam,
Może zacznę od siebie- jestem dosyć wrażliwym chłopakiem mam 25 lat. Ponad pół roku temu w mojej pracy poznałem dziewczynę- moją rówieśniczkę. Okazało się, że mamy te same pasje i poczucie humoru. Dzielimy wspólne poglądy i spostrzeżenia. Podobaliśmy się sobie. Jedyną różnicą w naszych osobowościach jest to, że ona jest praktykującą katoliczką, a ja nie wierzę.
Zaczęliśmy randkować i wszystko zaczęło zmierzać w oczywistym kierunku, po miesiącu spotykania się doszło do pierwszego pocałunku i zostaliśmy parą. Od tamtego momentu pojawiły się pewne problemy. Pierwszym z nich- jej potrzeba bliskości. Twierdziła, że zawsze miała z tym problem. Drugim były jej wątpliwości dotyczące tego, że nie jestem wierzący. Wyrażała też sporo wątpliwości dotyczących przyszłości i celu związku.
Jestem z nią już pół roku, jest trochę lepiej, ale wciąż pojawiają się regularne wątpliwości na zasadzie, „chcę, ale nie chcę” i „nie wiem czego chcę w życiu”. Często słyszę, że cieszy się, że jestem w jej zyciu, wiele się ode mnie uczy i darzy mnie romantycznym uczuciem, kolejnego dnia widzę jak jest ponura i myśli o tym, po co my jesteśmy skoro ona w niczym nie widzi przyszłości. Mówi, że widzi, iż mnie rani swoim niezdecydowaniem.
Wybuchło już kilka kłótni o te rzeczy i czuję się już emocjonalnie wyczerpany. Jestem też w całkowitej rozterce. Z jednej strony widzę pozytywne strony, bo faktycznie kilka rzeczy dla mnie zmieniła, jest czuła kiedy się widzimy, prosiła mnie kilkukrotnie o czas i wyrozumiałość o to, że u niej to wszystko wolno się posuwa naprzód, mówiła, że jej na mnie bardzo zależy , regularnie zabiega o kontakt
Z drugiej strony z kolei, widzę ciągłe wątpliwości, ciągle jest ponura, smutna, porusza regularnie tematy problemów z których nie ma wyjścia. Mówi, że ja wiem czego chce, a ona nie. Dodatkowo ma małą potrzebę kontaktu, zawsze była samotnikiem.
Po ostatniej rozmowie i sprzeczce powiedziałem, że mogę starać się mimo wielu problemów, ale muszę mieć przynajmniej pewność, że ona chce ze mną coś tworzyć, bo nie umiem żyć w ciągłym, „nie wiem”, powiedziałem, że kilka dni nie będę się odzywał, żeby się zastanowiła, o co właściwie chodzi, a potem się spotkamy i porozmawiamy. Zgodziła się.
Nie wiem co zrobić i czy powinienem się starać. Dodam od siebie, że faktycznie mam potrzebę kontaktu, czułości i chciałbym tworzyć coś stabilnego i trwałego. Co właściwie myślicie o tej sytuacji?