Hej,
Potrzebuje Waszej oceny. Jestem gotowa na krytyke, bo dzis zdalam sobie sprawe, ze byc moze rzeczywiscie zle wszystko postrzegam.
Zarabiam kilkakrotnie mniej od mojego meza. Ja ok. 5 000 zl, a on ok. 20 000 zl miesiecznie.
Ani ja ani on nie mamy mieszkania wlasnosciowego. Wynajmujemy. On placi za wynajem, a ja ze stalych oplat internet i prad. Wszystkie potrzebne rzeczy do domu ja kupuje (drukarka, nowa sofa, odkurzacz itd.), za wszelkie naprawy (np pralki) tez ja place, od czasu do czasu dokladam sie np. do benzyny. Pisze o tym, bo nigdy nie bylam kobieta, ktora 'ciagnela' kase. Nie jestem materialistka. Jak dostaje to potem chce oddac.
Za jedzenie roznie placimy, kiedy podrozujemy po polowie, jak gdzies wychodzimy raz on placi, a raz ja.
Jakbym miala usrednic to miesiecznie wydaje 4 000 - 4 500 zl, bo staramy sie tez duzo wychodzic, kupowac jedzenie lepszej jakosci, troche podrozowac i korzystac z zycia. Jesli chodzi o rzeczy materialne to mam minimalne potrzeby, a ciuchy kupuje rzadko i w second-handzie.
Jestesmy malzenstwem. Nie mamy dzieci. Moj maz ze swoja pensja ma ogromne oszczednosci, a ja naprawde marne. Nigdy nie roscilam sobie prawa do jego pieniedzy, ale z racji, ze caly czas wynajmujemy dzis mu zasugerowalam, ze byc moze kupilby mieszkanie w jakiejs malej miejscowosci lub na wsi ... gdzie wiadomo, ze jest duzo taniej i sie zaczelo ... ze on nie bedzie kupowac, ze to sa jego pieniadze, ze jak chce to ja mam kupic albo kupmy razem i jak mu dam polowe to moze kupic. Troche mnie to zszokowalo. Czy to co powiedzialam bylo nie w porzadku ?
Dziekuje za Wasza opinie. Nie wiem co o tym myslec.