Cześć wszystkim,
postanowiłam napisać tutaj, ponieważ czuję się bardzo źle i mam potrzebę się wygadać, choćby wirtualnie. Wierzę, że jest są tutaj osoby, które mnie choć trochę zrozumieją.
Zacznę od tego, że mam 33 lata i uważam się za kompletną nieudacznicę. Dlaczego tak o sobie myślę? Ano dlatego, że jak do tej pory nie znalazłam ciągle stałej pracy, mimo że przez cały czas walczę, by to zmienić. Odbyłam już praktykę absolwencką, staże [w wydawnictwie i instytucji kulturalnej], współpracowałam jako wolontariusz z kilkoma instytucjami, podejmowałam też różne zlecenia, ale jak widać, nigdzie nie udało mi się zagrzać miejsca na dłużej. Zawsze słyszałam to samo: „bardzo chętnie byśmy Panią zatrudnili, ale nie stać nas”. W domu kultury, w którym byłam na stażu jesienią, też tak było. Bardzo to przeżyłam. Praca w dziale promocji to było to, w czym w pełni się odnajdywałam i mogłam wykorzystywać swoje umiejętności. Oczywiście próbowałam szukać pracy także poza sektorem kultury i branżą archiwalną, jednak zauważyłam, że na dłuższą metę nie nadaję się do niczego innego. W obsłudze klienta zupełnie sobie nie radziłam, na produkcji i w gastronomii tak samo. Jestem zbyt powolna, skrupulatna i pozbawiona siły przebicia. Obecnie żyję z prac dorywczych typu sprzątanie, wykładanie towaru itp.
Kilka tygodni temu postanowiłam to zmienić i w jednej z lokalnych grup na FB zamieściłam ogłoszenie, że poszukuję pracy jako copywriter lub specjalista ds. social media. Od razu odezwał się do mnie pan z pewnej firmy niedaleko mnie i zaproponował współpracę. Dziś żałuję, że na nią przystałam. Nie dość, że do tej pory nie podpisaliśmy umowy [dostałam jedynie pieniądze], to jeszcze w dodatku wczoraj okazało się, że nie spodobał mu się tekst, który przygotowałam. Cały wieczór przepłakałam z tego powodu. Jestem bowiem perfekcjonistką z natury i zawsze stara się wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Od razu pojawiły się w mojej głowie myśli, że jestem beztalenciem i powinnam dać sobie spokój z pisaniem, a osoby, które mówiły, że mam uzdolnienia pisarskie, zwyczajnie mnie oszukały. Dziś już nieco ochłonęłam, ale w dalszym ciągu jestem przygnębiona i pełna zwątpienia. Znowu czuję się niewystarczająco zdolna i nie mam ochoty już się starać. Po co, skoro i tak to wszystko jest na nic? Nigdy nie znajdę stałej pracy w branży kulturalnej czy też PR/marketing, a w innej - jeśli mam być szczera - zupełnie siebie nie widzę. Myślałam o pracy z językiem czeskim, problem w tym, że nie nadaję się do korpo, a to głównie tam poszukują specjalistów z językami. W redakcjach, wydawnictwach czy instytucjach kultury nie.
Moje życie osobiste też pozostawia wiele do życzenia. Jestem DDD, w domu rodzinnym zawsze źle się działo i w sumie nadal nie jest kolorowo. Matka niedoszła samobójczyni, żyjąca w swoim świecie, nerwowy i surowy ojciec, który nigdy nie jest ze mnie zadowolony. Odkąd pamiętam, rodzice ciągle się kłócili ze sobą i wyładowywali złość na mnie. Nic więc dziwnego, że wyrosłam na znerwicowaną perfekcjonistkę ze skłonnością do prokrastynacji. Mężczyźni? Ten temat mógłby dla mnie nie istnieć. Jak dotąd nie byłam w żadnym związku i nic nie wskazuje, by miało to się zmienić. Nigdy nie byłam zakochana ze wzajemnością, zawsze było tak, że do kogoś wzdychałam potajemnie. Zazwyczaj mężczyźni albo traktują mnie jako sympatyczną koleżankę, której można się zwierzyć i za pośrednictwem której poderwać inną dziewczynę, albo dystansują się. Zdarzało się, że ktoś mnie się do mnie zalecał, ale byli to zdesperowani panowie, którzy prawią komplementy wszystkim paniom wokół. Boli mnie to. Tak bardzo potrzebuję kochać i być kochaną, ale widzę, że cokolwiek robię, to i tak zawsze czuję się niewystarczająco dobra, atrakcyjna, mądra, wartościowa. Przegrywam z innymi kobietami. Niepowodzenia w sferze zawodowej tylko pogarszają sprawę. Zaczynam stronić od płci przeciwnej i chowam się w swoim kokonie. Wstydzę się siebie i tego, jak wygląda moje życie. Jedyne chwile, które sprawiają mi radość, to te, kiedy jestem na łonie natury i robię zdjęcia. Fotografie - chyba jedyna rzecz, która mi wychodzi.
I tak to wszystko wygląda. Naprawdę już mam dość wszystkiego. Niby jestem jeszcze młoda, a czuję się tak, jakby już nic fajnego miało mnie w życiu nie spotkać. Przykro mi, że mimo wysiłków, jakie podejmowałam, jak dotąd nie dotarłam, gdzie chciałabym być, i muszę się wstydzić tego, kim jestem. Czy w wieku 33 lat można jeszcze wyjść na prostą?
I.
PS Uprzedzając pytanie - podjęłam leczenie. Na razie jednak nie widzę efektów.