Witam
Mamy z przyjaciółką po 25 lat. Zawsze dobrze się dogadywałyśmy (już 10 lat), czas pokazał, że mimo że nasze losy potoczyły się zupełnie inaczej to nie odbiło się na naszej przyjaźni i wciąż mamy dobry kontakt, pamiętamy o sobie i możemy na sobie polegać.
Trochę jednak się różniłyśmy. Ja bardziej ekstrawertyczna ona introwertyczna. Mnie ciągnęło do ludzi, do imprez ciekawych doświadczeń, ją mniej. Miała kompleksy, ja również, ale ona sobie z nimi nie radziła.. Ja nad tym pracowałam. Wiem też, że jej sytuacja w domu nie była najlepsza. Mimo, że była z 'dobrego' domu, to wiem, że jej ojciec stosował przemoc psychiczną.
U mnie też nie było kolorowo. Ale na jednej z imprez (czasy liceum) udało mi się poznać wartościowego mężczyznę. Zakochałam się, szybko wyfrunęłam z domu. Stworzyłam nowe środowisko, znalazłam pracę, założyłam rodzinę. A ona dosłownie stanęła od tamtej pory w miejscu. Mieszka z rodzicami w tym czasie przeszło 6 lat nigdy nie pracowała, jedynie skończyła jeden kurs z którym nic dalej nie zrobiła. Teraz podjęła studia, ale nadal siedzi ciągle w domu.
Wiem, że ma możliwości. Jest z na prawdę bogatego domu, gdyby tylko poprosiła o wsparcie finansowe na pewno by jej pomogli.. bratu też pomagają. A jeśli nie chce prosić o pomoc, bo nie dogaduje się z ojcem i buntuje się przeciwko niemu, mogłaby przecież złapać jakąkolwiek pracę i odłożyć trochę kasy na coś.
Jest coraz gorzej. Nigdy nie miała dużego grona znajomych. Jeszcze w czasach liceum straciłyśmy kontakt z naszą wspólną przyjaciółką, potem straciła kontakt z bliską kuzynką.. W międzyczasie zakumplowała się z kolegą brata. Widywali się często, potem ona skarżyła się, że on chce 'za bardzo'. Potem zerwali kontakt, okazało się, że on chciał prawdopodobnie czegoś więcej a ona tego nie chciała. Na tą chwilę chyba nie ma nikogo bliższego poza mną.. i rodziną.
Zaczęłam się na prawdę niepokoić kiedy zaprosiłam ją na moje urodziny, właściwie dzień po.. Bo imprezą ze znajomymi nie była zainteresowana. Dzieli nas prawie 40 km więc powiedziała, że przyjedzie z rodzicami, którzy jadą w tym samym kierunku do rodziny i z powrotem ją ode mnie odbiorą. Zaproponowałam, że mogę po nią przyjechać wcześniej, bo i tak będę jechać tam po moją mamę, która miała zostać na noc. Ona miała wrócić później z rodzicami według planu, bo nie mam niestety więcej miejsca na nocleg.
Już kiedy ją odebrałam i pytałam czy rodzice ją później odbiorą nie dawała jasnych odpowiedzi. ''Chyba tak'', ''Jeszcze nie wiem'' itp. Później zdradziła, że się z nimi pokłóciła. No to ja dopytuję w takim razie co z transportem. A ona ''coś wymyślę, może brat po mnie przyjedzie'.
Przyjechała, posiedzieliśmy, pogadaliśmy. Ale robiło się już późno, a nadal nie wiedziałam co z jej powrotem. W międzyczasie dostała telefon od mamy, ale wyszła i nie słyszałam co mówiła. Dopytuję czy jechali w nasze strony i będzie mieć transport. A ona 'chyba tak, przecież wiedzą, że tu jestem'' i że mam się o to nie martwić.. Później pytała o pociągi.. Poszukałyśmy wspólnie połączenia, ostatni jechał o 19. Zaproponowała, że mogę ją odwieźć na PKP. Niby chciała, ale ostatecznie odmówiła, ona ''coś wymyśli''. Robiło się coraz później.. za oknem ciemno.. My mieszkamy na totalnym 'zadupiu'. Parę razy pytałam jeszcze czy na pewno ktoś po nią przyjedzie.. a ona na to, że nie mam się o to martwić, że coś wymyśli itp. Przyszedł mój mąż i dosłownie chwilę mnie nie było, wracam a ona jak gdyby nigdy nic zaczęła pić sobie z nim alkohol niczym się nie przejmując.
Zdenerwowało mnie to, bo wiem, że nie ma wyczucia w piciu. Parę razy napiła się do 'utraty przytomności i do zarzygania.
Powiedziałam w tamtym momencie ''dość''. I poinformowałam, że przestaje mi się to podobać. Że wiem, że nie ma transportu i chcę mieć pewność, że ktoś po nią przyjedzie, żeby zadzwoniła po rodziców lub do brata i żebyśmy wiedzieli co dalej robić. Jeśli się nie uda to ja choć nie planowałam już wyjeżdżać to ją odwiozę skoro trzeba. Ona sprzeciw. Nie będzie dzwonić i jednocześnie nie chce żebym ją odwoziła, bo nie chce robić mi kłopotu. Po paru takich naciskach z mojej strony, wyszła z pokoju do łazienki. Po dłuższej chwili idę do niej i pytam czy coś załatwiła. Ona, że nie bo 'pisze' do brata a ona nie odpisuje. A ja na to żeby zadzwoniła.. Ona nie.. Do rodziców też dzwonić nie będzie.. Mówię, że ją zawiozę.. ona też nie. Siedzi dosłownie roztrzęsiona i z łzami w oczach. Kolejny pomysł - ona sobie pójdzie na stopa! Jak już pisałam my mieszkamy w małej wiosce, oddalonej od cywilizacji, 500 m od głównej drogi ponad 35 km od jej domu. Powiedziałam, że chyba oszalała, że stąd nie ma dokąd pójść i że nie ma takiej opcji. Jeśli nie chce być odwieziona to ma ktoś przyjechać po nią pod mój dom. Zaczęła kłamać, że ona jest już umówiona i jak wyjdzie na główną drogę to ją ktoś odbierze.
Mówię dobra, dość. Ochłoń a ja idę zebrać moją mamę, która stwierdziła, że skoro koleżanka nie ma jak wrócić, to ona też wraca skoro i tak jadę w tym samym kierunku. Poinformowałam ją o tym i kiedy mama, mąż i ja byliśmy już prawie w kurtkach ona zadzwoniła do mamy, która bez problemu powiedziała, że za 30 min po nią będzie. Wszystkim nam szczęki opadły. Ona wręcz zapłakana miała do mnie pretensje ''dlaczego nikt nie pozwala jej decydować samej o sobie''.
Mama ją zabrała, a ja siedziałam i zastanawiałam się co się z nią dzieje. Nie przeprosiła później za swoje zachowanie.. Chyba faktycznie stwierdziła, że to nie ona ma problem tylko wszyscy dookoła. Zaczęłam się zastanawiać jak mogę jej pomóc, czy zasugerować jakoś wizytę u specjalisty?