Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć? - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 7 ]

1 Ostatnio edytowany przez mikki002255 (2021-03-30 00:42:54)

Temat: Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?

Hej! Postanowiłam tu napisać, bo mam w głowie milion skrajnych przemyśleń.
Miesiąc temu rozstaliśmy się z chłopakiem.
Studiowaliśmy na tej samej uczelni, ale on był z miasta 250km dalej. Przez pierwsze 1,5 roku było naprawdę super. Byliśmy nierozłączni, widywaliśmy się bardzo często i wiele spotkań wynikało z jego inicjatywy. Wyciągał mnie na każde spotkanie ze znajomymi, nawet na te w "męskim" gronie. Zapraszał do swojej rodziny. Myślałam, że trafiłam na chłopaka, którego zawsze chciałam mieć- ułożony, grzeczny, na bardzo dobrych studiach, z dobrej rodziny, podczas naszego związku z żadną dziewczyną nie nawiązał sam znajomości, byłam tylko ja, rodzina i koledzy. Byłam jego pierwszą dziewczyną, on moim pierwszym chłopakiem.
Po 1,5roku skończyłam studia, jemu zostało jeszcze kilka miesięcy praktyk. Na magisterkę poszłam do miasta niedaleko mojej miejscowości, ponieważ szło tam kilkoro znajomych, a poza tym miałabym całkiem blisko do chłopaka (Nie mogłam zostać u siebie w mieście, bo nie było tam magisterki z mojego kierunku).

Od października do marca było okej. Zaczęłam studia, przy okazji pracę, a w każdej wolnej chwili odwiedzaliśmy się.
No ale nadszedł marzec, czyli epidemia. Nie widzieliśmy się wtedy prawie 2 miesiące, ponieważ każdy był uwięziony w domu, a ja z racji swojego zawodu miałam dużo więcej pracy. W wakacje dogadaliśmy się, że on pojedzie do cioci, która prowadzi park linowy żeby sobie dorobić, a będziemy się spotykać tak co drugi weekend. Z jednej strony fajnie, bo mogliśmy zarobić na kolejne wyjazdy, ale z drugiej zaczęła doskwierać rozłąka i odległość. Zaczęłam więc tematy o wspólnym zamieszkaniu po zakończeniu moich studiów. Uważałam, że to dobra propozycja, bo miałoby to nastąpić dopiero za 1,5roku i po 4latach związku. On podchodził do tego z dystansem, uważał, że to nie jest zły pomysł, że wyobraża to sobie i myśli, że mogłoby być ok, ale za każdym razem jego odpowiedzi brzmiały tak, że na wszystko jest czas, żeby nie planować tak bardzo do przodu i przez to nie czułam się spokojna, więc temat co jakiś czas powracał, bo ciągle czułam potrzebę "upewnienia się".

Moją frustrację potęgowało dodatkowo to, że niestety kilka lat temu moja mama zmarła na raka jajnika. Jej choroba i śmierć były dla mnie prawdziwym koszmarem, a później musiałam ogarniać depresję taty, więc nie miałam nawet czasu na "użalanie się" nad sobą. Co gorsze badania genetyczne wykazały, że mam mutację genów, więc muszę się wyjątkowo pilnować, robić regularnie badania, a od każdego lekarza słyszałam i nadal słyszę, że powinnam szybko znaleźć sobie męża, rodzić dzieci i jak najszybciej profilaktycznie poddać się operacji usunięcia jajników i piersi = brak dzieci w przyszłości. Dla mnie, jako 24 latki (a słyszę to już od 4 lat) to naprawdę bycie pod ogromną OGROMNĄ presją, zwłaszcza, że psychicznie nie czuję się jeszcze gotowa na zakładanie rodziny.

No ale ta presja oprócz dobijania mnie, zaczęła odbijać się również na moim związku. To między innymi przez to zaczęłam coraz bardziej naciskać na chłopaka, mówić mu i wpadać w histerię, że ja nie chcę drugi raz przeżywać tego koszmaru, że nie chcę zachorować, że powinnam za 4-6 lat zajść w ciążę, bo nie powinnam z tym zwlekać, zwłaszcza, że moja mama zmarła młodo (42lata), a tato przez 10 lat pracował za granicą i przyjechał na stałe dopiero jak okazało się, że mama jest chora... (10 lat bycia na odległość i powrót do domu żeby pochować żonę...) Zaczęłam mu mówić, że ja nie mam czasu na zastanawianie się i że po 3 latach powinien już być bardziej ogarnięty i zdecydowany. Niektóre rozmowy kończyły się spięciem, bo zaczynałam za bardzo panikować i przyciskać go do ściany, co go zniechęcało do dalszych rozmów.
Od grudnia siedzi u siebie w domu, ponieważ na razie nie ma pracy w zawodzie (jest pilotem). Proponowałam mu żeby przyjechał do mnie, ale powiedział, że nie chce pracować byle gdzie, zwłaszcza, że jak szukaliśmy dla niego tymczasowej pracy, to było trochę słabo ze znalezieniem, a przecież trzeba by było mieć pieniądze na utrzymanie się. Poza tym rodzice nie naciskali na niego, że ma się wynosić z domu, tylko akceptowali to jaka jest obecnie sytuacja i miał im pomagać w ich interesie, aż sprawa z epidemią zacznie wracać do normy i będzie mu łatwiej znaleźć pracę w zawodzie. Jemu to też nawet pasowało, bo mają ogromny dom, więc trochę nie dziwię się, że lepiej jest tam, niż gdyby trzeba było wynajmować jakieś małe mieszkanie i jeszcze harować na jakimś magazynie na rachunki. Ja do tej pory przyjeżdżałam do niego bardzo często, często też zostawałam tam nawet na tydzień, bo dla mnie to była jakaś odskocznia od ciągłego siedzenia w mieście, w którym chodziłam tylko do pracy i byłam sama, bo każdy wrócił do domu, poza tym miałam tańsze bilety, bo on już przestał być studentem, no i lubiłam do nich przyjeżdżać, bo z jego mamą miałam taką relację, że czasami czułam jakby trochę zastępowała mi moją mamę. No ale temat mieszkania razem i panikowania, że nie mam czasu, wracał jak bumerang, w końcu zaczęło się robić coraz bardziej nieprzyjemnie podczas tych rozmów. Najgorszym momentem było oznajmienie mi, że zapisuje się na 1,5roczną magisterkę u siebie w mieście, żeby coś mieć z tego siedzenia w domu. Dla mnie to był trochę cios, bo niby się cieszyłam, że chce jeszcze się uczyć i poparłam jego decyzję, ale z drugiej strony pękło mi serce, bo wiedziałam, że zamiast zamieszkać razem po wakacjach, będę musiała czekać kolejny rok, a w sumie to nie wiem, czy on w ogóle chce razem mieszkać, skoro wpadł na taki pomysł. Powiedział mi też, że od początku bardzo się wahał w sprawie wspólnego mieszkania i nie był do końca przekonany do tego pomysłu, ale odpowiadał optymistycznie, żeby mnie zadowolić
W pewnym momencie byłam już tak sfrustrowana, że zaczęłam się zastanawiać, czy to jest chłopak dla mnie, czy on naprawdę mnie kocha i czy może powinnam poszukać kogoś, kto będzie bardziej zdecydowany. Proponowałam mu nawet kilka razy, że może powinniśmy się rozstać, ale on się nie zgadzał, a kiedy pytałam go ile mamy jeszcze być tak na odległość, to mówił, że NIE WIE. To wywieranie presji i bycie na odległość doprowadziły do tego, że zaczęliśmy we wszystko wątpić, każdy zaczął być zmęczony tymi dyskusjami, powiedział mi, że on już nie wie co czuje, że chyba wypalił się emocjonalnie, że już nie wyczekuje tak naszych spotkań (to chyba te przyzwyczajenie do bycia na odległość, bo też tak czasem czułam). Uważał, że jestem za dobra i daję całą siebie na rękach i przykro mu, że on nie umie tego w takim samym stopniu odwzajemnić, tylko na tyle, na ile on jest w stanie i mimo, że jestem dla niego bardzo ważna, to sam już nie wie, czy mnie kocha, czy może jest do mnie przywiązany. Ja chciałam nawet zrezygnować z pracy i pojechać do jego miasta, bo jako pielęgniarka raczej nie miałabym takiego problemu ze znalezieniem nowej pracy, ale on stwierdził, że teraz już tak we wszystko wątpi, że czułby się źle, gdyby się na to zgodził, a po jakimś czasie upewniłby się, że jednak związek nie ma sensu. Powiedział, że jest już tym zmęczony, że pragnę jego dojrzałości bardziej niż on sam i chyba zasługuję na kogoś lepszego, bo on sam nie wie czego chce, że na wszystko ma czas i nie spieszy mu się tak jak mi (chociaż tak jak mówiłam u mnie to głównie presja spowodowana lekarzami i strachem przed chorobą. Gdyby nie to, to też by mi się tak nie spieszyło). Kiedy to usłyszałam znowu spytałam go, czy w takim razie chce się rozstać i powiedział że nie wie, chyba nie, ale potrzebuje przerwy. Dałam mu kilka dni, ale stwierdziłam, że jak ktoś kocha, to po co mu przerwy? I znowu zaczęłam naciskać, że ma podjąć konkretną decyzję, aż w końcu przyjechał do mnie żeby porozmawiać i kiedy spytałam go, czy to koniec, to najpierw nic nie odpowiedział, a gdy spytałam ponownie, odpowiedział, że tak...

No i tak mija już 3 tydzień, a ja biję się z myślami co tu robić... zapisałam się już na terapię, bo zdałam sobie sprawę, że jest mi bardzo potrzebna, muszę sobie poukładać myśli związane z tymi chorobami... pytałam kilku znajomych osób (+50) co na ten temat uważają i stwierdziły, że za bardzo zadręczam się tymi myślami i że marnuję sobie życie. Babcia próbowała mnie przekonać, że nie ma co się spieszyć, bo niczego się nie przewidzi. Ona i ciocia (siostra mamy) są zdrowe, a mamy życie niestety inaczej się potoczyło i zamiast marnować kolejny rok na pośpiech i przeżywanie co to będzie, powinnam się cieszyć i żyć normalnie.
Zastanawiam się, czy poczekać jeszcze trochę i zacząć normalnie rozmawiać z chłopakiem, powiedzieć mu co sobie przemyślałam, że każdy z nas popełnił gdzieś błąd i ta odległość też dużo zepsuła, ale nie wiem czy powinnam? Wiem, że niestety nie dostał się na te studia. On uważał, że ja nie jestem niczemu winna, że problem był z jego niezdecydowaniem, ale chyba jednak trochę byłam... Byłam jego pierwszą dziewczyną i od razu z takimi problemami...
Bardzo chciałabym żebyśmy do siebie wrócili, tylko najgorsze jest to, że wciąż jesteśmy na odległość... I nie wiem co robić... I czy mu o tym w ogóle powiedzieć?

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?

Ja się mu nie dziwię. Macie po max 24 lata, a Ty ciśniesz go przepotwornie. Do tego odległość, brak regularnych spktkań i tak to się skończyło.
Nic więcej już z tego nie będzie.

3

Odp: Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?

Po 3 latach związku powinien chyba wiedzieć czego chce, prawda?
Ciśnienie na dziecko jest faktycznie straszne w tym wieku, ale z drugiej strony - gdyby z jego strony była prawdziwa miłość a autorka mówi o decyzji w ciągu najbliższych 4-6 lat, to powinien próbować ułożyć sobie to jakoś w głowie, że za kilka lat mógłby zostać ojcem. A jeśli on tego nie chce i nie czuje - dać autorce odejść zamiast marnować jej czas swoim "nie wiem".

4

Odp: Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?
madoja napisał/a:

Po 3 latach związku powinien chyba wiedzieć czego chce, prawda?
Ciśnienie na dziecko jest faktycznie straszne w tym wieku, ale z drugiej strony - gdyby z jego strony była prawdziwa miłość a autorka mówi o decyzji w ciągu najbliższych 4-6 lat, to powinien próbować ułożyć sobie to jakoś w głowie, że za kilka lat mógłby zostać ojcem. A jeśli on tego nie chce i nie czuje - dać autorce odejść zamiast marnować jej czas swoim "nie wiem".

Tak naprawde po 2 latach. Bo ostatni rok spedzili prawie sie nie widzac, ewentualnie widzac z bardzo duzego doskoku. Wiec rozumiem obie strony. Zwlaszcza, jezeli on przy kazdej okazji slyszy tylko o wspolnym mieszkaniu i o dzieciach. Tak naprawde jakosc tego wspolnie spedzanego czasu im bardzo spadla. Zadne z nich nie ma tez na tyle dobrej pracy, zeby sie razem utrzymac. Myslenie w tym kontekscie o dzieciach jest bardzo naiwne.
Moim zdaniem to juz nie rokuje od roku. Od momenty, kiedy zaczeli mieszkac oddzielnie i kiedy kazde sobie robilo co chcialo, a spotykali sie z doskoku.

5

Odp: Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?
madoja napisał/a:

Po 3 latach związku powinien chyba wiedzieć czego chce, prawda?
Ciśnienie na dziecko jest faktycznie straszne w tym wieku, ale z drugiej strony - gdyby z jego strony była prawdziwa miłość a autorka mówi o decyzji w ciągu najbliższych 4-6 lat, to powinien próbować ułożyć sobie to jakoś w głowie, że za kilka lat mógłby zostać ojcem. A jeśli on tego nie chce i nie czuje - dać autorce odejść zamiast marnować jej czas swoim "nie wiem".

Dokładnie. Tym bardziej, że, cytuję:

"Co gorsze badania genetyczne wykazały, że mam mutację genów, więc muszę się wyjątkowo pilnować, robić regularnie badania, a od każdego lekarza słyszałam i nadal słyszę, że powinnam szybko znaleźć sobie męża, rodzić dzieci i jak najszybciej profilaktycznie poddać się operacji usunięcia jajników i piersi = brak dzieci w przyszłości."

Jeśli autorka chce mieć dzieci, no to lepiej się porozglądać za innym egzemplarzem, co by potem nie mieć żalu do świata, siebie i niego, że jej odebrał na to szansę.

Odp: Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?

Ja się nie dziwię chłopakowi, ma w perspektywie szybkie ojcostwo, potem na dzień dobry dwie operacje żony + jak będą mieć córkę to będzie patrzeć jak rośnie i myśleć o tym kiedy wytnie piersi i jajniki i czy zdąży przed rakiem.

7

Odp: Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?

Wszystkie rozterki Autorki zostały już omówione na naszym forum po wielokroć, tyle tylko, że w innym wcieleniu - https://www.netkobiety.pl/search.php?ac … _id=289814

Posty [ 7 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » MIŁOŚĆ , ZWIĄZKI , PARTNERSTWO » Choroba, presja, rozpad związku- czy warto powalczyć?

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024