Mam problem z bliską mi koleżanką, a może już byłą koleżanką, bo nie mamy żadnego kontaktu od kilku miesięcy. Przyznam szczerze, że czasem mi jej brakuje, ale nie wiem czy warto wyciągnąć rękę jako pierwsza.
Z M. znałyśmy się dobre 2lata, jest osobą bardzo bezpośrednią, otwartą i energiczną, więc trochę moje przeciwieństwo, bo ja jestem raczej skryta, nieśmiała i nie lubię wychodzić z inicjatywą. Nie zawsze się zgadzałysmy, ale dobrze spędzało nam się czas, rozmawiało.
Zgrzyt pojawił się kiedy zaczęła być nieco zazdrosna o inne znajome i o to, że poświęcam im czas. Z czasem zaczęła robić mi wyrzuty, że nie wychodzę z inicjatywą, że to ona zwykle proponuje spotkanie. Problem w tym, że ona oczekiwała, że będziemy spotykać się możliwie jak najczęściej, a ja nie zawsze czułam się na siłach, miałam czas. Spotkania z M. to z reguły kilka godzin, bo nie uznawała "szybkiej kawy", fakt, same spotkania były przyjemne, ale zburzaly mi porządek dnia na tyle, że nie wyobrażałam sobie co tydzień poświęcać jej aż tyle czasu.
O co poszło, że przestałyśmy się odzywać do siebie? Po raz kolejny zarzuciła mi, że nie wychodzę z inicjatywą, po raz kolejny wyjaśniłam w czym rzecz, na co ona, że nie angażuję się w znajomość z nią. Przyznam szczerze, że wtedy coś we mnie pękło. Akurat byłyśmy na etapie, kiedy nasza znajomość się rozluźniła, bo ona akurat zmienila pracę i była tym zaabsorbowana, z kolei u mnie mąż złamał nogę, więc doszło mi obowiązków. Dodam, że mam inne koleżanki i każda na swój sposób zaproponowala pomoc: a to zakupy, a to przewieźć coś czy pomóc w domu. Każda tylko nie ona. Trochę mnie to zabolało, bo traktowałam ją jako bliższą koleżankę i będąc w odwrotnej sytuacji na pewno zaproponowalabym jej wsparcie. M. w ogóle nie poruszała tematu, za to naciskała na spotkanie. Kiedy zarzuciła mi brak zaangażowania, wygarnęłam jej, że nie powinna robić mi wyrzutów, kiedy sama nie jest bez skazy. I tu przytoczyłam, że mam teraz trudny okres, każda koleżanka zaproponowala pomoc, tylko nie ona, więc w sumie też mogę zarzucić jej, że nie podchodzi poważnie do naszej relacji, skupiona jest głównie na sobie i że spodziewałam się po niej czegoś więcej. Oczekiwałam, że odniesie się do tego, odeprze zarzuty, usprawiedliwi się, a ona cały mój obszerny wywód skwitowała do słowa "w porządku". Domyślam się, że chciała mnie wkurzyć tym tekstem, więc po prostu nie odpowiedzialam. Od tego czasu nie mamy kontaktu.
Biję się z myślami czy się nie odezwać, ale zabolało mnie, że tak zlekceważyła to, co miałam do powiedzenia i w sumie nie mam ochoty po takim potraktowaniu kontynuować znajomość. Boję się, że jeśli się pogodzimy, to za jakiś czas znowu powrócą pretensje i oczekiwania, a prawdę mówiąc momentami bardzo mnie to męczyło. Z drugiej strony tęsknię za tym jak było, kiedy było dobrze. Wydaje mi się, że M. jest zbyt dumna, żeby wyciągnąć rękę pierwsza, a może po prostu swoim zachowaniem pokazała, że jej nie zależy... Nie chcę wyjść na desperatkę, też mam swoją dumę, ale może źle postępuję, że nie próbowałam wtedy wymusić na niej innej, mniej lakonicznej (lekceważącej?) reakcji.
Co myślicie?