jjbp napisał/a:Według mnie nie może. Jest to na swój sposób głupie, zgodzę się, ale jak już pisałam natura nie lubi próżni. Ludzie muszą mieć jakieś cele do których osiągnięcia mogą sukcesywnie dążyć, inaczej robią się nieszczęśliwi i zgorzkniali.
Ale jeszcze są pasje. Jeśli je masz i je realizujesz, to jest to spełnianie się, jakiś cel, nie ma próżni. Chyba, że uważasz, że to nie wystarczy?
Oczywiście wiadomo, że każdy stawia sobie jakieś mniej lub bardziej ambitne cele i do nich dąży. Nikt nie żyje tylko po to, by czas płynął. Ale ciągle pozostaje pytanie, czy jeśli dwie osoby dążą do celu w innym tempie, czy to powinien być problem? Albo, czy te cele muszą być wspólne? Wydaje mi się, że na oba pytania w związku, w którym nie ma jakichś poważniejszych problemów, odpowiedzi powinny być "nie" i "nie".
Ela210 napisał/a:ale jak jego rozwój ma polegać na tym, że chce tuningować partnera to już gorzej.
tak samo jak się nie wie czego chce..
Zgoda, ale to akurat u mnie nie ma miejsca. Nigdy jakoś bardzo nie próbowałem zmienić zachowania żony. Jasne, że w ramach docierania mówiłem o rzeczach problematycznych, ale jeśli pewnych rzeczy nie dało się zmienić, akceptowałem, że jesteśmy inni, trudno. Tak samo dobrze wiem czego, chcę. Wydaje mi się, że żona niekoniecznie.
Ela210 napisał/a:jest jeszcze różnica Merle czy żona coś p[roponuje, wymyśla dla Was obojga a Ty się opierasz za każdym razem- bo to może ciągnąć związek w dół, czy po prostu oczekuje że to to Ty będziesz motorem wszystkiego, a ona nie ma pomysłów po prostu. Bo to jest róznica.
Nie opieram się. Jestem raczej otwarty na propozycje, choć sam wychodzę z inicjatywą rzadziej niż żona. Jedynie, gdzie mieliśmy zgrzyty to sprawy finansowe, bo jeśli potrzebujesz kupić A, B, C, D, E i F, a stać Cię tylko na 2 z 6 pozycji, to z pozostałymi trzeba poczekać. Mieliśmy taki okres, że trzeba było oszczędzać i wtedy były zgrzyty. Jednak ten okres minął i nie stanowi już u nas problemu.
Lady Loka napisał/a:Dla mnie rozwoj to nie jest kupowanie domu
Nie chodzi mi o rzeczy materialne. Zresztą kupiliśmy dom jakieś trzy lata temu i chyba żadne z nas nie jest tu do końca szczęśliwe. Dla dzieci jednak to była bardzo pozytywna zmiana. Natomiast nie wiem, czy trzeba mieć podobne pasje - ja tego nie potrzebuję. Może zbyt to upraszczam, ale ważne jest to by spędzać czas wspólnie i rozmawiać, oraz mieć też czas osobno dla siebie. Tak długo jak te dwie rzeczy są spełnione, powinno być OK. Jasne, że czasem dwoje ludzi tak się od siebie różnią, że zbudowanie trwałego związku jest w zasadzie niemożliwe. U nas jednak wyglądało to tak, że się dobrze rozumiemy, że mamy podobne oczekiwania, cele, a jednak kilka miesięcy temu pojawił się kryzys i jego końca nie widać. Na początku szukałem winy po swojej stronie, ale z czasem widzę, że po prostu nie znałem żony (choć wydawało się, że ją dobrze znam) i niekoniecznie podoba mi się człowiek, którego widzę.
Lady Loka napisał/a:Merle, czarno-biala nie, ale dzieci rozumieja duzo wiecej niz nam sie wydaje. Zwlaszcza jezeli nie wykorzystacie ich do gierek miedzy Wami, zachowaja kontakt i z Toba i z zona i wytlumaczycie im na spokojnie, ze po prostu sie rozjechaliscie w pragnieniach.
Na razie oboje się staramy, by nasz kryzys nie dotykał dzieci i myślę, że udaje nam się całkiem nieźle. Na dłuższą metę tak się nie da, ale przynajmniej mamy trochę czasu i nie trzeba podejmować radykalnych decyzji na szybko.
bagienni_k napisał/a:Codzienne, bezproblemowe życie to mają chyba tylko postacie w filmach albo bajkach
Chodzi o jakieś większe problemy. Do tej pory borykaliśmy się zawsze z czymś, a właśnie w okolicach maja podomykaliśmy pewne ostatnie kłopotliwe sprawy i teraz nie mamy większych zmartwień. Ciekawe, bo niedługo potem pojawił się kryzys.
bagienni_k napisał/a:Dla innego z kolei niezrozumiała jest ta ciągła wspinaczka i wyścig po więcej. Sam osobiście jestem zdecydowanie pośrodku i nie zamierzam ścigać się o nie wiadomo jakie laury ani leżeć plackiem na tapczanie.
Wiesz, mi się też wydawało, że jestem gdzieś po środku, ale żona najwyraźniej widzi to inaczej. Wyścig po więcej, ok, ale tylko jak ktoś chce i sprawia mu to przyjemność. Nic na siłę. A jest tak jak piszesz, że jest taka społeczna presja, że ludzie jakby z definicji powinni uczestniczyć w jakimś wyścigu szczurów.
Shoggies napisał/a:Ale Ty już myślisz o rozstaniu, czy naprawdę pęd żony do przodu i próba wsadzenia Cię w ten pęd jest powodem, dla którego chcesz się ewakuować? Czy żona zawsze taka była, czy nagle się stała?
Żona taka nie była (tzn może i była, ale tego nie pokazywała). Oboje jesteśmy po rozwodzie, z tymże ja nie miałem wcześniej dzieci, ona dwójkę z poprzedniego małżeństwa. I na początku ją bardzo wspierałem w różnych bataliach z b.mężem. Na przestrzeni lat byłem osobą zaradniejszą, wyraźnie lepiej zarabiającą. Były w sumie dłuższe momenty, że żona w ogóle nie pracowała. Jakieś dwa lata temu wróciła do pracy i powoli, powoli radziła tam sobie coraz lepiej. Bardzo się w tą pracę wciągnęłą, i czuje się tam mega doceniana. Niemniej jednak ciągle zarabia mniej ode mnie. Dobrze radzę sobie zawodowo i dużo czasu poświęcam rodzinie. Tylko, że po tym wszystkim nie chce mi się jeszcze znajdywać sił na kolejne rzeczy. Mam swoją pasję i ona + praca, obowiązki, rodzina wypełniają mój czas. Nie potrzebuję teraz więcej. Różnica jest jednak taka, że jestem stosunkowo świeżym rodzicem, podczas gdy żony pierwsze dziecko jest już prawie pełnoletnie. I tutaj może być między nami rozjazd, że mnie póki co cieszy bycie ojcem, a ona może już być na zupełnie innym etapie macierzyństwa, może nawet faktycznie jest tu jakiś kryzys wieku średniego.
Myślę o rozstaniu, bo ten kryzys pozwolił mi spojrzeć na żonę na nowo. I przestaję wierzyć w to, że jesteśmy w stanie się dogadać. Kwestia rozwoju to nie wszystko. Jest więcej spraw, wielowątkowość.
Shoggies napisał/a:Zadaj sobie pytanie, czy chciałbyś być z kobietą, która ma 0 zainteresowań, w życiu wszystko odklepała i już nie ma zapału do niczego.
Oczywiście, że nie podobało by mi się to. Ale ja jak najbardziej mam zapał, tylko nie jaram się byle czym - żona tak. Ona czasem nawet zbyt łatwo się czymś emocjonuje. Jest w stanie w coś wejść bez przemyślenia sprawy. Zawsze też podchodziłem do sukcesów, czy porażek, nie indywidualnie, tylko z punktu widzenia rodziny. Np. to, że żona się taraz tak spełnia w pracy, ma tą możliwość, bo z kolei ja pracuję zadaniowo i mogę sobie pozwolić urwać się gdzieś, np. coś załatwić z dzieciakami, a ona jednak musi te swoje 8 godzin wysiedzieć i za bardzo nie martwić się w tym czasie niczym poza pracą, bo jak coś to ja ogarnę. I jako rodzina idziemy nieustannie do przodu, dzieciaki bardzo dobrze sobie radzą, finansowe kłopoty się skończyły, mamy dom z ogrodem, teoretycznie nie ma większych problemów, poza tym, że mieszkamy teraz na uboczu i nie mamy już blisko do znajomych, a tutaj na miejscu sobie jakichś bliższych relacji nie zrobiliśmy. No i żonę kocham nie za to, co robi, tylko za to jaka jest. Jeszcze pół roku temu zapytany, jak nam sie układa, odrzekłbym, że świetnie i że kocham ją praktycznie tak samo mocno, jak na początku. Ale tak jak pisałem, teraz patrzę na nią w innym świetle i zaczynam rozumieć, że tak naprawdę żony nie znałem.
Shoggies napisał/a:Może warto z nią porozmawiać? Dowiedzieć się co w duszy gra? Podzielić się swoimi odczuciami? Nie krytykować i pouczać, że przecież powinna być szczęśliwa, bo ma to, to i tamto, tylko po prostu się przekonać o co naprawdę chodzi.
Próbowałem. Niestety bez skutku. Na przestrzeni tych miesięcy usłyszałem wiele różnych zarzutów (brak rozwoju to jeden z nich). Proponowałem regularne rozmowy - nie. Terapię par - nie. Żona niby nie chce związku "bez uczuć", ale jednocześnie jest bardzo skupiona teraz na sobie i nie robi nic, by naszą relację naprawić. Po prostu nie jest tym zainteresowana. Nawet jak próbowałem rozmawiać, co dalej, bo takie zawieszenie jest bez sensu, tutaj też nie chciała podjąć tematu. Wygląda na to, że jej ta sytuacja odpowiada (wygoda). Mi niestety nie.
Shoggies napisał/a:Co Cię naprawdę boli? Że żona się zmienia? Czy że chce Cię zaangażować w tę zmianę i przez to zmienić i Ciebie?
Boli mnie to, że żony nie znałem, ale nie dlatego, że nie chciałem jej poznać, tylko że ona skrywała część swojej osobowości. Czuję się przez nią oszukany, bo sądziłem, że zmierzamy do tego samego, że jest nam razem dobrze, że idziemy nieustannie do przodu. Boli mnie to, że odmawia mi rozmów, że stała się obojętna dla nas, że jakby zapomniała, ile razem przeszliśmy i że zawsze miała męża, która ją mocno wspierał. Mam pretensję o to, że najwyraźniej już długo w niej siedziały różne sprawy, a po prostu się nimi nie dzieliła, aż pojawił się kryzys pełną gębą i już było za późno, by coś zadziałać. Wreszcie boli mnie jej brak konsekwencji, bo wcale nie jest ciągle tak samo. Raz jest lepiej, raz gorzej. Tak jakby sama nie wiedziała czego chce. A powiedziała już, że nie kocha, że nie widzi szans dla nas. Jednocześnie są momenty, gdzie jej zachowanie sugeruje, że nadal kocha. A ja tak nie chcę. Albo na jakimś świadomym poziomie mówimy, że jest spory problem, ale próbujemy go naprawić, albo kończymy relację. Trwanie w takim stanie jest bez sensu.
Znerx napisał/a:Rozumiem, że żona się rozwija? Ale tak realnie a nie "dla formy".
Bo to równie dobrze może być tylko wymówka/racjonalizacja, żeby zakończyć małżeństwo/skoczyć w bok.
Zaangażowała się w pracę. Mocno ją przeżywa. Spełnia się, ale jakby kosztem innych, ważnych rzeczy. Co do zakończenia małżeństwa - kto wie? Choć jak pisałem wyżej nie jest zainteresowana takimi rozmowami. Skok w bok? Nic na to nie wskazuje.
prego napisał/a:Nie możesz przedstawiać swoich problemów małżeńskich jako typowe. U żony się przestawiło i nie wiadomo do czego dojdzie. Ten watek chyba jednak ma inny cel niż podałeś, pewnie zracjonalizowanie zachowania zony.
Zmiana postrzegania partnera, zawsze jest związana ze zmianą perspektywy patrzenia, a to wywołana przez boczniaka, a to przez koleżanki np. z pracy, czy jak w przypadku Twojej zony terapi
Pewnie, że wątek został założony w wyniku problemów z żoną, ale też moje obserwacje są takie, że ten rozwój lub jego brak jest powodem kryzysów, zdrad w wielu związkach. Jestem szczerz ciekaw zdania innych w tym temacie, niekoniecznie po to by racjonalizować zachowanie żony. I nie wiem, czy można powiedzieć, że żona jest na terapii. Bierze już prawie od roku antydepresanty. Początkowo sądziłem, że to te leki wywołały w niej zmianę, a teraz wiem, że raczej zmiana spowodowała sięgnięcie po leki. Terapia jednak to za mocne słowo - nie spotyka się z psychologiem, ani nie analizuje swojego zachowania, osobowości. Po prostu wsiąkła w pracę i skupiła się baaardzo na sobie.
Ela210 napisał/a:Nigdy już nie związałabym się z kimś z problemami psychologicznymi do przepracowania. bo w związku ma się wtedy wyznaczoną rolę kołka podpierającego do wyrzucenia jak będzie niepotrzebny w danym, momencie.
Widzisz, a dla mnie to pierwsze tego typu doświadczenie. Wcześniej nie miałem okazji być z kimś kto przeżył tyle w dzieciństwie, ile moja małżonka. Gdy się z nią wiązałem, myślałem, że największą trudnością do pokonania są jej dzieci z poprzedniego małżeństwa. Takie terminy jak DDA, choć były mi znane, kompletnie ich nie rozumiałem, że to jest proszenie się o kłopoty. I powiem, że przez całe lata nic nie zwiastowało (przynajmniej w moim odczuciu) tego kryzysu, który nastąpił.
Poprzedniego wątku nie kontynuuję, bo moje spojrzenie na tą sprawę, jest już zgoła inne niż wtedy. Na tamtym etapie szukałem winy w sobie, już tego nie robię. Myślę, że problem leży po drugiej stronie.
Faktycznie treści wątku zaczynają odbiegać od oryginalnego problemu. Mam nadzieję, że Admini się nie obrażą 