Kwasy nienasycone - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 27 ]

1

Temat: Kwasy nienasycone

Do utworzenia wątku zainspirowała mnie Tojaa, która pisze o swoim mężu tak:

Tojaa. napisał/a:

On nigdy nic nie organizuje, nie planuje, jest nudny, nie lubi rozmawiać, kłócić się, wiecznie milczy....nie ma znajomych

Przeczytawszy to, uświadomiłem sobie, że tego typu zarzuty pojawiają się często w małżeństwach i nierzadko są wytłumaczeniem zdrady (bo ktoś nie dawał mi tego, co potrzebuję).

Tylko jakoś zawsze to działa jednostronnie, czyli kobiety zarzucają mężom za dużą rutynę, za mało zaangoażowania, nudność, itd. Nie przypominam sobie jednak wątku, gdzie jakiś mężczyzna pisałby w ten sposób o żonie i byłoby to dla niego powodem do wywołania chęci zmiany w żonie, tudzież chęci odejścia od niej.

Ponieważ moja żona też zarzucała mi niedawno "brak rozwoju" jestem ciekaw skąd taka różnica w podejściu mężczyzn i kobiet do tej samej sprawy.

Jako, że na forum wielu ludzi, którzy z niejednego pieca chleb jedli, może będziecie w stanie jakoś sensownie wytłumaczyć to zjawisko, bo przyznam, że nie ogarniam czemu dla kobiet jest to taki wielki problem.

PS - tytuł wątku stąd, że moja małżonka żartuje o sobie, że jest właśnie jak kwas nienasycony.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Kwasy nienasycone

Och, alez oczywiscie, ze sa tez tematy w druga strone.
Po prostu na forum jest wiecej kobiet.

Chocby pierwszy z brzegu przyklad:

Wiekszość czasu spedzamy przed tv komputerem "bo nie ma co robic"  w czasie lockdownu wiadomo jak to u kazdego wyglada ale mowie o okresie ostatnich 2 lat.
Mieszkamy w małym miescie i aby skorzystać z jakiegos dobrodziejstwa musimy podjechac okolo 45 minut autem oczywiscie to nie jest problemem. ALe smile
Do kina nie pojedziemy bo nie ma co ogladać, do restauracji nie pójdziemy poniewaź ma restrykcyjna diete i prawie nic "normalnego nie je"

Wczesniej gotowałem przygotowywałem obiady kolacje spontanicznie potrawy które oboje jedliśmy. W sumie przez to rozpoczęła sie nasza kulinarna przygoda oboje odkryliśmy wiele róźnych smaków. Od 3 lat gotujemy osobno bo jemy różne rzeczy.
Alkoholu nie pije w ogóle sam przez to zrobiłem się abstynentem ale mówie tutaj pod kątem towarzyskim ponieważ nasze życie towarzyskie nie istnieje nie mamy juz kontaktu z żadnymi znajomymi z nikim sie nie spotykamy nie ma żadnych koleżanek z którymi może zrobić sobie babski wieczór albo po prostu porozmawiać w końcu wszyscy sobie odpuścili jak odmawialiśmy przez lata albo nie wychodziliśmy z inicjatywą.
Nie rekompensuje sobie tego social mediami nie ma z nikim kontaktu po prostu. Zawsze byliśmy lubiani więc to tylko kwestia chęci i inicjatywy.
Na wakacjach nigdy nigdzie nie pojechaliśmy "Bo mi sie nie chce jechac gdzies i siedziec tydzien"

Nie badz tendencyjny wink

3

Odp: Kwasy nienasycone
Lady Loka napisał/a:

Nie badz tendencyjny wink

Jedna jaskółka wiosny nie czyni smile

Poza tym to jednak jest inna sytuacja, gdy pan wychodzi z inicyjatywą i słyszy nieustannie "nie". Ja piszę o sytuacji, gdy w związek wkrada się rutyna i że ta rutyna jakby bardziej doskwierała paniom niż panom. Mogę się oczywiście mylić, więc licze na polemikę smile

4

Odp: Kwasy nienasycone
merle napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

Nie badz tendencyjny wink

Jedna jaskółka wiosny nie czyni smile

Poza tym to jednak jest inna sytuacja, gdy pan wychodzi z inicyjatywą i słyszy nieustannie "nie". Ja piszę o sytuacji, gdy w związek wkrada się rutyna i że ta rutyna jakby bardziej doskwierała paniom niż panom. Mogę się oczywiście mylić, więc licze na polemikę smile

Moze faceci mniej taka rutyne widza?
Ja w sumie u siebie mialam taki czas, gdzie to partner mnie wyciagal z domu, bo najchetniej siedzialabym z netflixem smile

na forum jest wiecej kobiet i tez wydaje mi sie, ze to kobiety chetniej przychodza na fora tego typu po rady, ale w dalszym ciagu jest kilka tematow zalozonych przez facetow.

5 Ostatnio edytowany przez jjbp (2020-12-30 13:40:02)

Odp: Kwasy nienasycone

Też zdaje mi się ze to działa w obie strony. Sama znam kilka przypadków gdzie facet poszedł w tango z inną zwyczajnie z nudów. Motyli nie ma, ciało żony się opatrzyło, wjechała rutyna dzieci kredyty i praca na etacie no i wyszło jak wyszło. Tak więc z przypadków mi znanych nie jest to domeną kobiet a po prostu ludzi smile

6

Odp: Kwasy nienasycone
jjbp napisał/a:

Też zdaje mi się ze to działa w obie strony. Sama znam kilka przypadków gdzie facet poszedł w tango z inną zwyczajnie z nudów. Motyli nie ma, ciało żony się opatrzyło, wjechała rutyna dzieci kredyty i praca na etacie no i wyszło jak wyszło. Tak więc z przypadków mi znanych nie jest to domeną kobiet a po prostu ludzi smile

Jasne, że to będzie działać w obie strony, ale jednak rozkład nie musi być 50/50, a może być np. 75/25 na korzyść kobiet. I oczywiście piszę przez pryzmat własnych doświadczeń, a to często bywa zgubne przy rzetelnej ocenie jakiejś sytuacji.

Ale czemu ta rutyna jest takim problemem?

Ludzie wiążą się ze sobą, planują, kupują mieszkanie/dom, są dzieci, praca, jakiś kredyt. Jednak pary decydują o tym wspólnie. I te wszystkie zobowiązania jednak muszą przekuć się w jakiś rodzaj rutyny. Skoro razem o tym decydujemy, skąd nagłe "przebudzenia" i stwierdzenia, że to jednak nie to, że potrzebuję czegoś więcej. Czy takie podejście nie jest czasem nie fair wobec drugiej strony?

7 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2020-12-30 14:01:38)

Odp: Kwasy nienasycone
merle napisał/a:
jjbp napisał/a:

Też zdaje mi się ze to działa w obie strony. Sama znam kilka przypadków gdzie facet poszedł w tango z inną zwyczajnie z nudów. Motyli nie ma, ciało żony się opatrzyło, wjechała rutyna dzieci kredyty i praca na etacie no i wyszło jak wyszło. Tak więc z przypadków mi znanych nie jest to domeną kobiet a po prostu ludzi smile

Jasne, że to będzie działać w obie strony, ale jednak rozkład nie musi być 50/50, a może być np. 75/25 na korzyść kobiet. I oczywiście piszę przez pryzmat własnych doświadczeń, a to często bywa zgubne przy rzetelnej ocenie jakiejś sytuacji.

Ale czemu ta rutyna jest takim problemem?

Ludzie wiążą się ze sobą, planują, kupują mieszkanie/dom, są dzieci, praca, jakiś kredyt. Jednak pary decydują o tym wspólnie. I te wszystkie zobowiązania jednak muszą przekuć się w jakiś rodzaj rutyny. Skoro razem o tym decydujemy, skąd nagłe "przebudzenia" i stwierdzenia, że to jednak nie to, że potrzebuję czegoś więcej. Czy takie podejście nie jest czasem nie fair wobec drugiej strony?

Bo to zalezy od tego, czego potrzebujesz.
Ja przykladowo lubie rutyne i dobrze sie w niej czuje. Ale jest rutyna i rutyna wink mozna byc aktywnym, ale po prostu robic regularnie te same rzeczy, a mozna rutyna nazywac lezenie na lozku, zarcie chipsow i zamawianie pizzy codziennie, bo sie gotowac nie chce.
Pytanie brzmi po prostu, co na to druga osoba. Bo u wiekszosci z nas nie da sie calkowicie wyeliminowac rutyny. Pierwsze, bo wiekszosc ludzi pracuje w okreslonych godzinach, co samo w sobie jest podstawa do tworzenia jakiejs rutyny dnia codziennego, a drugie to to, ze spora ilosc osob w takich ramach czuje sie dobrze.
I wiesz, zlamaniem rutyny moze byc wyjscie na spacer w inne miejsce albo kolacja na miescie. A moze byc tak, ze Twoja partnerka jest tak zmeczona po calym dniu, ze woli odpoczac i nie ma co cisnac.

Znowu sie powtarzam, ale tak naprawde to sa tematy to rozmowy w zwiazku. Jezeli Tobie cos nie pasuje, to warto to przegadac, zobaczyc, co o tym mysli Twoja partnerka, czy ona ma jakies propozycje zmiany czy chocby sprobowania przelamania turyny, zeby Wam obojgu bylo dobrze.
Jak nie ma i nie chce nic zmieniac to zostaje Ci albo sie z tym pogodzic albo probowac wstrzasnac nia jakos bardziej.
Niemniej jezeli ona nic nie chce robic wiedzac, ze to Ci przeszkadza, to zastanawialabym sie czy chce z taka osoba byc w relacji.

A co do tego braku rozwoju, o ktorym pisales, to tez zalezy od czlowieka. Ja przykladowo lubie robic duzo rzeczy w granicach mojej rutyny. Tu nowy jezyk, tu nowy sport, tu jakies szkolenie, duzo czytam i nie wiem czy dalabym rade byc z facetem, ktory stoi rozwojowo w miejscu i nie chce probowac niczego nowego.
Na szczescie mojemu potrzeba bylo tylko lekkiego kopa i teraz to on bardziej ciagnie mnie nic ja jego big_smile

8 Ostatnio edytowany przez jjbp (2020-12-30 14:11:04)

Odp: Kwasy nienasycone

Ja właśnie nie widzę tej przewagi którejś z płci w kontekście owego zjawiska.

A co do rutyny - przecież cele i potrzeby ludzi zmieniają się całe życie. Nie ma jak w grze komputerowej że masz jakiś plotline, co jakiś czas challenge po drodze ale ogólnie to dążysz do walki z final bossem i finito big_smile Jak się osiąga jeden cel bądź pragnienie to za jakiś czas pojawiają się kolejne, kolejne i jeszcze kolejne. Natura nie znosi próżni.

Prawda jest taka że mało kto myśli o tym jak to będzie jak wejdzie rutyna będąc zakochanym. A nawet jak myśli to ciężko jest przewidzieć jak to będzie wyglądało. Warto też wziąć pod uwagę że czasem rutyna weryfikuje nasze decyzje i wybory, z jednym partnerem ta rutyna by była nie taka znowu zła, z innym zaś jest nie do zniesienia. Jak już Lady Loka wspomniała wyżej każdy inaczej operuje w obrębie swojej rutyny.

A czy jest nie fair.... i tak i nie. Z jednej strony faktycznie coś sobie obiecaliśmy i jestem zdania że ze zobowiązań trzeba się wywiązać. Jeśli jednak te zobowiązania władowały nas (i partnera w komplecie) w jakieś bagienko nieszczęścia to czy mamy obowiązek tkwić w nim dla idei wyższej która nam lub wszystkim zamieszanym produkuje jedynie więcej żółci, goryczy i deprechy?

9

Odp: Kwasy nienasycone

Poza skrajnymi przypadkami, gdzie z opinii ludzi wyraźnie wynika, że potrzebują ciągłych wrażeń a tzw "zwykłe szare" życie nie jest dla nich, to czasami mnie zastanawia, jak dochodzi do takiego kryzysu. Przez długie lata ludzie marzą o tej stabilizacji, tej bezpiecznej przystani a potem, jak się pojawiają obowiązki to po pewnym czasie, to człowiek przestaje na to patrzeć już tak przychylnie i potrzebuje tej odskoczni. Z tego się pewnie biorą konflikty.

Czasami mam wrażenie, jakby kobiety się szybciej nudziły pewnymi zajęciami albo potrzebowały się zajmować jak największą liczbą RÓŻNYCH aktywności(niekoniecznie w jednej chwili). Facet przykładowo poza pracą, która go cieszy( a nie musi się specjalnie piąć pod górę) zajmuje się może 2-3 sprawami a kobiecie potrzebne jest dajmy na to 10. Oboje są zadowoleni, ale ta "niby" bardziej aktywna narzeka na tą mniej aktywną.
Ale to pewnie pobieżne obserwacje..

10

Odp: Kwasy nienasycone

Ja myślę z kolei, że może to nie rutyna jest tu problemem. Raczej często może poczucie braku celu, które towarzyszy ustabilizowanym związkom? Myślę, że stabilność sama w sobie jest błogosławieństwem, ale jeśli nie ma czegoś, jakiegoś wspólnego celu, wspólnej wartości jaka pcha parę do przodu, to ta stabilność może doprowadzić do ukiszenia się we własnym sosie.
Są też kryzysy emocjonalne, które często dotykają ludzi w konkretnych przedziałach wiekowych (kryzys wieku średniego, itp), które inspirują do gwałtownych zmian.
Myślę, że zmiana i potrzeba rozwoju jest wpisana w naszą naturę, która, jak ktoś tu trafnie zauważył, nie znosi próżni.
Do tego dochodzi nieumiejętność interpretowania w sobie źródeł szczęścia/nieszczęścia i życiowych frustracji. Najłatwiej jest zrzucić swoje niezadowolenie i stagnację na partnera (chyba najczęściej powielany model w relacjach), zamiast poszukać motywacji i przyczyn w sobie. Stąd też łatwiej jest wymienić partnera, na kogoś kto przyniesie (często chwilowy) przypływ emocji, poczucie celu, zmiany, energii i inspiracji, które przychodzą w pakiecie z motylami od zakochania.

11 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-12-31 00:13:17)

Odp: Kwasy nienasycone

Brak celu to raz, ale czasami zastanawiam się skąd ten brak celu się bierze? Czyżby ludzie aż tak bardzo się nie dobierali? Jeżeli jedna strona narzeka na drugą, to przecież nie musi oznaczać, że ta niby mniej aktywna rzeczywiście żyje w stagnacji, żyje w takim świecie, jaki jej pasuje.
Dlatego trochę irytują mnie opinie ludzi, twierdzących, że jedynym przejawem rozwoju jest STAŁE zwiększanie swoich ambicji i celów, że NIGDY nie można powiedzieć "dość!" ani nie mieć zwyczajnie chwili na odpoczynek. Co więcej, mam wrażenie, że lansowane są znowu dwa przeciwstawne bieguny: albo jesteś leniem i siedzisz przed TV albo zajmujesz się 100 różnymi aktywnościami...

12 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-12-31 00:39:06)

Odp: Kwasy nienasycone

A ja myślę że ludzie może innych rzeczy oczekują po małżeństwie.
Im ktoś mniej ma ciekawie w pracy, tym więcej fajerwerków od męża czy żony oczekuje
Czyli im ktoś jest nudniejszy tym bardziej się nudzi w domu.
Nie wyobrażam sobie by skoki na bungee miały mi urozmaicać związek. Jeśli bez tych dodatków ktoś nie widzi w partnerze interesującego człowieka to współczuję.
Życie ciągle czegoś ciekawego dostarcza, każdego nawet nudnego dnia coś się dzieje.
Jakiś rozwój własny to nie powinno być coś z założenia do wykonania. Raczej powinno sie iść za swoimi potrzebami a nie coś na siłę wymyślać. .
I dać innym żyć smile
Bez nawozów sztucznych hmm

13

Odp: Kwasy nienasycone
Lady Loka napisał/a:

Jak nie ma i nie chce nic zmieniac to zostaje Ci albo sie z tym pogodzic albo probowac wstrzasnac nia jakos bardziej.
Niemniej jezeli ona nic nie chce robic wiedzac, ze to Ci przeszkadza, to zastanawialabym sie czy chce z taka osoba byc w relacji.

Mnie też generalnie rutyna nie przeszkadza, choć to nie znaczy, że chcę przeżywać "dzień świstaka". Tylko, że czasem tak się życie ułoży, że akurat chwilowo może nie być miejsca lub czasu na coś innego niż ten "dzień świstaka". I z takich dni też trzeba umieć się cieszyć. Natomiast już tak konkretnie odnośnie tego co napisałaś, ostatnio mocno się zastanawiam, czy chcę być w obecnej relacji. Szkopuł w tym, jak to zwykle bywa, że są dzieci poniżej 10 roku życia, więc wciąż względnie małe. Więc decyzja o rozstaniu nie jest już czarno-biała.

Lady Loka napisał/a:

nie wiem czy dalabym rade byc z facetem, ktory stoi rozwojowo w miejscu i nie chce probowac niczego nowego.

No, ale jeśli on Tobie niczego nie zabrania i wspiera Twój rozwój, a sam jednocześnie radzi sobie życiowo całkiem dobrze i bardzo angażuje się w życie rodzinne? Fakt, że sam nie goni tak bardzo do przodu, byłby dla Ciebie problemem?

jjbp napisał/a:

Jeśli jednak te zobowiązania władowały nas (i partnera w komplecie) w jakieś bagienko nieszczęścia to czy mamy obowiązek tkwić w nim dla idei wyższej która nam lub wszystkim zamieszanym produkuje jedynie więcej żółci, goryczy i deprechy?

Oczuwiście, że nie. Natomist pisząc już całkowicie przez pryzmat mojego obecnego problemu, z boku wyglądamy na bardzo szczęśliwą rodzinę. Teoretycznie niczego nam nie brakuje, na pewno nie ma tu bagienka nieszczęścia. Żona jednak ostatnimi czasy zaczęła się zupełnie inaczej zachowywać, jest bardzo skupiona na sobie. Nie wiem, czy to już kryzys wieku średniego, ale fakt jest taki, że jestem dobrym mężem i ojcem, a jedyne co można mi zarzucić, to właśnie to, że nie gnam ciągle do przodu. Poza tym było tyle momentów po drodze, gdzie każde z nas mogło powiedzieć, że koniec, basta, dość. Tak naprawdę to żona nie jest w stanie mi nic mocnego zarzucić. Wystarczy poczytać wątki tu, żeby zobaczyć, że ludzie mają znacznie większe problemy w życiu, niż my sami. I zamiast docenić co się ma, lepiej szukać dziury w całym.

bagienni_k napisał/a:

Dlatego trochę irytują mnie opinie ludzi, twierdzących, że jedynym przejawem rozwoju jest STAŁE zwiększanie swoich ambicji i celów, że NIGDY nie można powiedzieć "dość!" ani nie mieć zwyczajnie chwili na odpoczynek. Co więcej, mam wrażenie, że lansowane są znowu dwa przeciwstawne bieguny: albo jesteś leniem i siedzisz przed TV albo zajmujesz się 100 różnymi aktywnościami...

Bingo. Do tego dodam, że przecież to, że jedna strona jest bardzo aktywna, a druga nie, to przecież nie oznacza, że nie da się stworzyć szczęśliwego związku. I myślę, że te strony mniej aktywne nie mają problemu z tym, że ich druga połówka jest aktywna bardziej. Ludzie powinni żyć tak, by być szczęśliwymi. Jak ktoś nie chce gonić, potrzebuje więcej spokoju, nie ma w tym nic złego. I właśnie silna osoba potrafi oprzeć się społecznej presji do nieustannego parcia do przodu. Tak jakby tylko to parcie miało dać nam szczęście.

Shoggies napisał/a:

Raczej często może poczucie braku celu, które towarzyszy ustabilizowanym związkom?

A czy codzienne, bezproblemowe życie nie może być celem same w sobie? Naprawdę tylko pokonywanie problemów daje nam szczęście?

Ela210 napisał/a:

Jakiś rozwój własny to nie powinno być coś z założenia do wykonania. Raczej powinno sie iść za swoimi potrzebami a nie coś na siłę wymyślać. .
I dać innym żyć smile

Siem podpisuję obiema ręcami smile Życie to nie wyścig...

14 Ostatnio edytowany przez jjbp (2020-12-31 13:54:52)

Odp: Kwasy nienasycone
merle napisał/a:

A czy codzienne, bezproblemowe życie nie może być celem same w sobie? Naprawdę tylko pokonywanie problemów daje nam szczęście?

Według mnie nie może. Jest to na swój sposób głupie, zgodzę się, ale jak już pisałam natura nie lubi próżni. Ludzie muszą mieć jakieś cele do których osiągnięcia mogą sukcesywnie dążyć, inaczej robią się nieszczęśliwi i zgorzkniali. Oczywiście cel celowi nie równy, niektórym starczają jakieś małe prywatne wyzwania typu rozwijanie talentów, niektórzy potrzebują większych wrażeń i będą sobie te problemy sami tworzyć. Według mnie nie ma jednego celu prymarnego po którego osiągnięciu można się rozsiąć w fotelu i dodryfować do starości.

15 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-12-31 14:03:04)

Odp: Kwasy nienasycone

Jak ktoś chce siebie rozwijać i małżonek to wspiera i umożliwia to super smile
ale jak jego rozwój ma polegać na tym, że chce tuningować partnera to już gorzej.
tak samo jak się nie wie czego chce..
Przykład:
Ex.. Iksińscy kupili nowy dom, a my coo?
ja: a chciałbyś dom zamiast mieszkania/ nie mówiłeś?
ex: no ich stać na dom!
ja: no to sprzedajmy nasze mieszkanie, jest warte tyle co dom w ich dzielnicy- jak chcesz, to nie mam nic przeciwko, rozgladać się?
ex.. no własciwie to nie chcę domu- ale ich stać- gdybyś zarabiała więcej to kupilibyśmy dom itd.. smile

jest jeszcze różnica Merle czy żona coś p[roponuje, wymyśla dla Was obojga a Ty się opierasz za każdym razem- bo to może ciągnąć związek w dół, czy po prostu oczekuje że to to Ty będziesz motorem wszystkiego, a ona nie ma pomysłów po prostu. Bo to jest róznica.

16

Odp: Kwasy nienasycone
merle napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

Jak nie ma i nie chce nic zmieniac to zostaje Ci albo sie z tym pogodzic albo probowac wstrzasnac nia jakos bardziej.
Niemniej jezeli ona nic nie chce robic wiedzac, ze to Ci przeszkadza, to zastanawialabym sie czy chce z taka osoba byc w relacji.

Mnie też generalnie rutyna nie przeszkadza, choć to nie znaczy, że chcę przeżywać "dzień świstaka". Tylko, że czasem tak się życie ułoży, że akurat chwilowo może nie być miejsca lub czasu na coś innego niż ten "dzień świstaka". I z takich dni też trzeba umieć się cieszyć. Natomiast już tak konkretnie odnośnie tego co napisałaś, ostatnio mocno się zastanawiam, czy chcę być w obecnej relacji. Szkopuł w tym, jak to zwykle bywa, że są dzieci poniżej 10 roku życia, więc wciąż względnie małe. Więc decyzja o rozstaniu nie jest już czarno-biała.

Lady Loka napisał/a:

nie wiem czy dalabym rade byc z facetem, ktory stoi rozwojowo w miejscu i nie chce probowac niczego nowego.

No, ale jeśli on Tobie niczego nie zabrania i wspiera Twój rozwój, a sam jednocześnie radzi sobie życiowo całkiem dobrze i bardzo angażuje się w życie rodzinne? Fakt, że sam nie goni tak bardzo do przodu, byłby dla Ciebie problemem?

Dla mnie rozwoj to nie jest kupowanie domu, tak jak w przykladzie Eli, ale jakis samorozwoj, czytanie, zajmowanie sie roznymi rzeczami.
I jezeli jedna osoba chce np. robic kursy i szkolenia, a druga woli siedziec cale dnie przed TV, to w koncu robia sie z tego kwasy, bo sie nawzajem nie zrozumieja.

Ja zawsze twierdzilam, ze to nie ma znaczenia, ze wazne jest po prostu to, zeby akceptowac sie wzajemnie, az moj facet, ktory w zyciu czytal tylko opracowania lektur zaczal mi wytykac, ze za duzo czasu poswiecam na ksiazki i ze po co mi to, a po co mi studia (sam nie mial matury) i ze do pracy bym juz poszla, byle jakiej, on wezmie mnie do siebie do magazynu za 1300zl miesiecznie big_smile
To bylo takie tragiczno smieszne.

W zyciu bym drugi raz w cos takiego nie weszla. Musimy miec chociaz troche zblizone pragnienia. Chocby w przykladzie spedzania wolnego czasu. Ja nie lubie gor, nie lubie i nie chce chodzic w gory i zle bym sie czula, gdyby partner mnie do tego zmuszal, bo on lubi, albo gdyby narzekal, ze nie moze ze mna bo ja nie chce. Albo gdybym ja chciala ogladac ambitne filmy w kinie, a on polskie komedie. Wiadomo, ze tu wchodza kompromisy, ale wlasnie do kompromisu trzeba sie wzajemnie rozumiec, a ludzie czesto nie rozumieja tych, ktorzy sa calkowicie na drugim koncu szali jezeli chodzi o jakies pasje albo rozwojowe rzeczy.

Bo tam dom, auto czy cos to jest inna kwestia, przynajmniej w moim odczuciu, ale to pewnie tez podejscie. Tez nie zrozumialabym sie z kims, kto kupuje nowy dom, bo znajomi kupili i trzeba ich dogonic big_smile

Merle, czarno-biala nie, ale dzieci rozumieja duzo wiecej niz nam sie wydaje. Zwlaszcza jezeli nie wykorzystacie ich do gierek miedzy Wami, zachowaja kontakt i z Toba i z zona i wytlumaczycie im na spokojnie, ze po prostu sie rozjechaliscie w pragnieniach.
Osobiscie wydaje mi sie to lepszym rozwiazaniem niz jak takie dziecko widzi model zwiazku ze smutnymi rodzicami, ktorzy sie mecza w imie idei.

17 Ostatnio edytowany przez jjbp (2020-12-31 14:18:17)

Odp: Kwasy nienasycone
Lady Loka napisał/a:

Osobiscie wydaje mi sie to lepszym rozwiazaniem niz jak takie dziecko widzi model zwiazku ze smutnymi rodzicami, ktorzy sie mecza w imie idei.

Zgadzam się. I dodam jeszcze, że to może zaważyć na przyszłym życiu takiego dziecka. Ono też potem wchodząc w jakiś nieodpowiedni związek może sobie mówić że skoro się powiedziało a to trzeba powiedzieć b i będzie się męczyło dodatkowe pare lat zanim zrozumie że można inaczej. Oczywiście to jest jeden z możliwych scenariuszy, nie chcę mówić nikomu co ma robić i jak wychowywać własne dzieci ale czasem rozstanie rodziców może nauczyć dziecko więcej o związkach, dobieraniu się i tym że jego potrzeby i oczekiwania są ważne aniżeli "pełna rodzina" ale pełna tylko na zdjęciu w albumie. Zakładając oczywiście, że rozstanie nie będzie dramatytczne i rodzice zrobią co mogą żeby zredukować wszelkie konflikty i dalej tworzyć team w opiece nad dziećmi

18

Odp: Kwasy nienasycone

Codzienne, bezproblemowe życie to mają chyba tylko postacie w filmach albo bajkach, tudzież dzieci, choć te ostatnie to i teraz miewają tyle aktywności, jakich jeszcze moje pokolenie nie miało szansy doświadczyć.
Wszystko się rozbija CZYM jest ten rozwój i pozostawanie w miejscu? Każdy to widzi inaczej i nie ma chyba dwóch takich samych oglądów na sprawę. Dlatego jeśli zderzają się dwa światy, gdzie dla jednego celem samym w sobie jest ciągły wyścig i pokonywanie problemów/wyzwań a drugi pragnie takiej normalności, żeby znaleźć czas na odpoczynek to następują spięcia. Dla jednej osoby może być nie do pomyślenia, żeby partner miał jedną pracę przez dłuższy czas czy zajmował się jednym i tym samym zajęciem poza pracą. Dla innego z kolei niezrozumiała jest ta ciągła wspinaczka i wyścig po więcej. Sam osobiście jestem zdecydowanie pośrodku i nie zamierzam ścigać się o nie wiadomo jakie laury ani leżeć plackiem na tapczanie. Jest jeszcze duuuużo miejsca w środku smile
Samo stwierdzenie "stanie w miejscu" czy "szukanie czegoś nowego" może być bardzo mylące, póki się tego nie sprecyzuje. Odnoszę czasami wrażenie, że zbyt wielu ludzi(szczególnie w dużych miastach) zbyt szybko nudzi się, kiedy przyjdzie im zajmować się jedną rzeczą przez dłuższy czas. Niepojęte dla nich jest to, że można się czymś cieszyć i czerpać satysfakcję z wykonywanego zajęcia dłużej niż kilka lat. Nie wierzą, że można wykonywać jeden rodzaj pracy czy zajmować się jedną rzeczą poza pracą i być zadowolonym z życia. Nie każdy lubi wielkie wyzwania, co nie oznacza, że brak mu ambicji czy zdolności do samorozwoju. Idąc takim tokiem myślenia, dojdziemy do wniosku, że każda osoba, która nie ma aspiracji na wyższe stanowisko będzie życiowym nieudacznikiem. To zwyczajny absurd! Dlatego coraz częściej problemem nie jest to, CZY się rozwijamy, ale JAK/ILE.

19

Odp: Kwasy nienasycone
merle napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

Jak nie ma i nie chce nic zmieniac to zostaje Ci albo sie z tym pogodzic albo probowac wstrzasnac nia jakos bardziej.
Niemniej jezeli ona nic nie chce robic wiedzac, ze to Ci przeszkadza, to zastanawialabym sie czy chce z taka osoba byc w relacji.

Mnie też generalnie rutyna nie przeszkadza, choć to nie znaczy, że chcę przeżywać "dzień świstaka". Tylko, że czasem tak się życie ułoży, że akurat chwilowo może nie być miejsca lub czasu na coś innego niż ten "dzień świstaka". I z takich dni też trzeba umieć się cieszyć. Natomiast już tak konkretnie odnośnie tego co napisałaś, ostatnio mocno się zastanawiam, czy chcę być w obecnej relacji. Szkopuł w tym, jak to zwykle bywa, że są dzieci poniżej 10 roku życia, więc wciąż względnie małe. Więc decyzja o rozstaniu nie jest już czarno-biała..

Ale Ty już myślisz o rozstaniu, czy naprawdę pęd żony do przodu i próba wsadzenia Cię w ten pęd jest powodem, dla którego chcesz się ewakuować? Czy żona zawsze taka była, czy nagle się stała?

merle napisał/a:
Lady Loka napisał/a:

nie wiem czy dalabym rade byc z facetem, ktory stoi rozwojowo w miejscu i nie chce probowac niczego nowego.

No, ale jeśli on Tobie niczego nie zabrania i wspiera Twój rozwój, a sam jednocześnie radzi sobie życiowo całkiem dobrze i bardzo angażuje się w życie rodzinne? Fakt, że sam nie goni tak bardzo do przodu, byłby dla Ciebie problemem?

No właśnie, ale co dla kogo jest rozwojem? Każdy pewnie pojmuje to inaczej, ale wydaje mi się, że w ostatecznym rozrachunku człowiek rozwijający się, to człowiek spełniony. Myślę, że nie chciałabym iść przez życie z kimś, kto chce przeleżeć swój czas na planecie Ziemia w gaciach wpatrzony w ekran telewizora, niczym wiecznie nieszczęśliwy Al Bundy. Chcę w nim widzieć błysk w oku, apetyt na życie, wewnętrzne szczęście, poczucie spełnienia, słuchać jak opowiada o tym co mu się udało, albo nie udało. Chcę widzieć, że jest w nim życie. Ale to nie oznacza wymyślania sobie problemów. Można się zmieniać, wzrastać i to wcale nie musi być katorżnicza praca, ból istnienia, to może być nowe hobby, codzienne spacery, obserwowanie przyrody z okna, podróże, ćwiczenia, cokolwiek.

Zadaj sobie pytanie, czy chciałbyś być z kobietą, która ma 0 zainteresowań, w życiu wszystko odklepała i już nie ma zapału do niczego.

merle napisał/a:
jjbp napisał/a:

Jeśli jednak te zobowiązania władowały nas (i partnera w komplecie) w jakieś bagienko nieszczęścia to czy mamy obowiązek tkwić w nim dla idei wyższej która nam lub wszystkim zamieszanym produkuje jedynie więcej żółci, goryczy i deprechy?

Oczuwiście, że nie. Natomist pisząc już całkowicie przez pryzmat mojego obecnego problemu, z boku wyglądamy na bardzo szczęśliwą rodzinę. Teoretycznie niczego nam nie brakuje, na pewno nie ma tu bagienka nieszczęścia. Żona jednak ostatnimi czasy zaczęła się zupełnie inaczej zachowywać, jest bardzo skupiona na sobie. Nie wiem, czy to już kryzys wieku średniego, ale fakt jest taki, że jestem dobrym mężem i ojcem, a jedyne co można mi zarzucić, to właśnie to, że nie gnam ciągle do przodu. Poza tym było tyle momentów po drodze, gdzie każde z nas mogło powiedzieć, że koniec, basta, dość. Tak naprawdę to żona nie jest w stanie mi nic mocnego zarzucić. Wystarczy poczytać wątki tu, żeby zobaczyć, że ludzie mają znacznie większe problemy w życiu, niż my sami. I zamiast docenić co się ma, lepiej szukać dziury w całym.

Może warto z nią porozmawiać? Dowiedzieć się co w duszy gra? Podzielić się swoimi odczuciami? Nie krytykować i pouczać, że przecież powinna być szczęśliwa, bo ma to, to i tamto, tylko po prostu się przekonać o co naprawdę chodzi.

merle napisał/a:
bagienni_k napisał/a:

Dlatego trochę irytują mnie opinie ludzi, twierdzących, że jedynym przejawem rozwoju jest STAŁE zwiększanie swoich ambicji i celów, że NIGDY nie można powiedzieć "dość!" ani nie mieć zwyczajnie chwili na odpoczynek. Co więcej, mam wrażenie, że lansowane są znowu dwa przeciwstawne bieguny: albo jesteś leniem i siedzisz przed TV albo zajmujesz się 100 różnymi aktywnościami...

Bingo. Do tego dodam, że przecież to, że jedna strona jest bardzo aktywna, a druga nie, to przecież nie oznacza, że nie da się stworzyć szczęśliwego związku. I myślę, że te strony mniej aktywne nie mają problemu z tym, że ich druga połówka jest aktywna bardziej. Ludzie powinni żyć tak, by być szczęśliwymi. Jak ktoś nie chce gonić, potrzebuje więcej spokoju, nie ma w tym nic złego. I właśnie silna osoba potrafi oprzeć się społecznej presji do nieustannego parcia do przodu. Tak jakby tylko to parcie miało dać nam szczęście.

Ale czy rozwój to musi być zwiększona ambicja czy mnóstwo aktywności? Ja np wiem, że zaczęłam się rozwijać, kiedy przestałam rzucać się w wir aktywności i skupiłam się na sobie, na efektywnym odpoczynku, zwolniłam, żeby móc poznać siebie lepiej i dało mi to poczucie szczęścia i spełnienia. Poszłam do przodu, chociaż mocno wyhamowałam. Więc dlaczego rozwój to musi być prędkość? Parcie i ambicje wychodzą z poziomu ego i nie dają naprawdę szczęścia. Rozwój daje.

Co Cię naprawdę boli? Że żona się zmienia? Czy że chce Cię zaangażować w tę zmianę i przez to zmienić i Ciebie?

merle napisał/a:
Shoggies napisał/a:

Raczej często może poczucie braku celu, które towarzyszy ustabilizowanym związkom?

A czy codzienne, bezproblemowe życie nie może być celem same w sobie? Naprawdę tylko pokonywanie problemów daje nam szczęście?

Zgadzam się, spokojne życie może być celem samo w sobie. Nie uważam, że problemy są niezbędne do szczęścia, ale myślę, że ich wspólne pokonywanie zbliża ludzi. Może więc zamiast szukać problemu warto znaleźć dla Was wspólny mianownik? Coś co lubicie razem robić? Coś co pozwoli Wam nauczyć się czegoś o sobie i nawzajem, czego jeszcze nie wiecie? To nie musi być nowy dom albo wejście na K2, to może być równie dobrze wprowadzenie nowego zwyczaju - np raz w tygodniu przy lampce wina będziecie rozmawiać i wymieniać ciekawe rzeczy, których się w tygodniu nauczyliście albo coś czego się dowiedzieliście, albo coś co was zaszokowało albo pochwalić się, że coś co sobie założyłeś wyszło (np chciałeś nie narzekać przez cały dzień i narzekałeś tylko przez 5 minut zamiast przez godzinę).


merle napisał/a:
Ela210 napisał/a:

Jakiś rozwój własny to nie powinno być coś z założenia do wykonania. Raczej powinno sie iść za swoimi potrzebami a nie coś na siłę wymyślać. .
I dać innym żyć smile

Siem podpisuję obiema ręcami smile Życie to nie wyścig...

Amen smile

20

Odp: Kwasy nienasycone

no ale dlaczego  to że ktoś nagle na jakimś etapie życia stwierdzi że nie chce mu się czytać książek i teraz jego hobby staje się bieganie np miałoby się stać przyczynkiem do upadku związku? muszą się tak samo rozwijać, to samo czytać?
bo to czy są dla siebie intelektualnie atrakcyjnymi ludżmi to chyba wiedzą przed ślubem ? big_smile

21

Odp: Kwasy nienasycone

Shoogies, właśnie to spełnienie jest chyba najważniejsze smile Zresztą właśnie najczęściej chyba powstają spięcia na tym tle, kiedy osoba o niby "mniejszych" ambicjach, zadowolona z życia, jakie prowadzi, czuje się spełniona a z drugiej strony czuje presję, partnera, który musi koniecznie cały czas być w biegu i sięgać po więcej. Jedno nie rozumie, czy jest to spełnienie i szczęście dla drugiej strony.
Szukanie problemów czy sytuacji powiedzmy zbyt skomplikowanych/stresujących może też wynikać z pewnych wzorców, wyniesionych z młodości czy dzieciństwa.

22 Ostatnio edytowany przez jjbp (2020-12-31 15:20:11)

Odp: Kwasy nienasycone
Ela210 napisał/a:

bo to czy są dla siebie intelektualnie atrakcyjnymi ludżmi to chyba wiedzą przed ślubem ? big_smile

Myślę że problem leży w tym właśnie że dużo związków rozpada się bo właśnie nie wiedzą. Albo myślą że wiedzą ale nie patrzą na sprawę obiektywnie, dalekoidąco (co jest całkiem zresztą zrozumiałe). Albo różnice im na początku nie przeszkadzają bo są zakochani, albo je ignorują myśląc że to nie należy do podstaowych rzeczy w których trzeba się zgrać. Coś na zasadzie "kochamy się a z resztą jakoś to będzie"

23

Odp: Kwasy nienasycone
Ela210 napisał/a:

no ale dlaczego  to że ktoś nagle na jakimś etapie życia stwierdzi że nie chce mu się czytać książek i teraz jego hobby staje się bieganie np miałoby się stać przyczynkiem do upadku związku? muszą się tak samo rozwijać, to samo czytać?
bo to czy są dla siebie intelektualnie atrakcyjnymi ludżmi to chyba wiedzą przed ślubem ? big_smile

Nie no jasne, że tak big_smile
mnie chodzi o sytuację, kiedy jedna osoba robi dużo, a druga nic. I czasami przed ślubem ludzie nie są świadomi tego, że to będzie przeszkadzać.
Różne pasje to dalej jakiś rozwój. I dalej podobny styl życia.

24 Ostatnio edytowany przez Znerx (2020-12-31 18:01:35)

Odp: Kwasy nienasycone

A może po prostu taki mamy klimat, jak to mówił klasyk?
Idea związków po prostu nie pasuje do współczesności i tyle. Socjologowie podnoszą to od lat, właśnie w kontekście zmian społecznych wywołanych postępem technologicznym, poziomie życia czy niską śmiertelnością. Ludzka biologia nie współgra z monogamią, bo ta była zawsze wymuszana okolicznościami i koniecznością "wspólnego ciągnięcia wózka" żeby nie umrzeć z głodu.
Teraz ludzie mogą się utrzymać sami, więc poprzeczka co do związków urosła oraz wystarczy jeden zgrzyt/spadek hormonów i pa pa. Szukamy zieleńszego pastwiska.
Niby dlaczego w najbogatszych krajach, o najłatwiejszym życiu, typu Szwecja wink masz po 50% jednoosobowych gospodarstw domowych? Bo można tongue. Utrzymasz się, z doskoku z kimś pobujasz i fajnie. Załatwione.

mi niedawno "brak rozwoju" jestem ciekaw skąd taka różnica w podejściu mężczyzn i kobiet do tej samej sprawy.

Rozumiem, że żona się rozwija? Ale tak realnie a nie "dla formy".
Bo to równie dobrze może być tylko wymówka/racjonalizacja, żeby zakończyć małżeństwo/skoczyć w bok.

25 Ostatnio edytowany przez prego (2020-12-31 18:09:29)

Odp: Kwasy nienasycone
merle napisał/a:

PS - tytuł wątku stąd, że moja małżonka żartuje o sobie, że jest właśnie jak kwas nienasycony.

Nie możesz przedstawiać swoich problemów małżeńskich jako typowe. U żony się przestawiło i nie wiadomo do czego dojdzie. Ten watek chyba jednak ma inny cel niż podałeś, pewnie zracjonalizowanie zachowania zony.
Zmiana postrzegania partnera, zawsze jest związana ze zmianą perspektywy patrzenia, a to wywołana przez boczniaka, a to przez koleżanki np. z pracy, czy jak w przypadku Twojej zony terapii.

26 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-12-31 18:32:42)

Odp: Kwasy nienasycone

A żona autora jest na terapii? nie widziałam takiego wpisu.

ach..to teraz już wszystko wiem.. Moze bedziesz miał szczęście i ona tę terapię przejdzie do końca i dojdzie do jakichś wniosków życiowych.
ale moze niekoniecznie.
Nigdy już nie związałabym się z kimś z problemami psychologicznymi do przepracowania. bo w związku ma się wtedy wyznaczoną rolę kołka podpierającego do wyrzucenia jak będzie niepotrzebny w danym, momencie.

27

Odp: Kwasy nienasycone
jjbp napisał/a:

Według mnie nie może. Jest to na swój sposób głupie, zgodzę się, ale jak już pisałam natura nie lubi próżni. Ludzie muszą mieć jakieś cele do których osiągnięcia mogą sukcesywnie dążyć, inaczej robią się nieszczęśliwi i zgorzkniali.

Ale jeszcze są pasje. Jeśli je masz i je realizujesz, to jest to spełnianie się, jakiś cel, nie ma próżni. Chyba, że uważasz, że to nie wystarczy?

Oczywiście wiadomo, że każdy stawia sobie jakieś mniej lub bardziej ambitne cele i do nich dąży. Nikt nie żyje tylko po to, by czas płynął. Ale ciągle pozostaje pytanie, czy jeśli dwie osoby dążą do celu w innym tempie, czy to powinien być problem? Albo, czy te cele muszą być wspólne? Wydaje mi się, że na oba pytania w związku, w którym nie ma jakichś poważniejszych problemów, odpowiedzi powinny być "nie" i "nie".

Ela210 napisał/a:

ale jak jego rozwój ma polegać na tym, że chce tuningować partnera to już gorzej.
tak samo jak się nie wie czego chce..

Zgoda, ale to akurat u mnie nie ma miejsca. Nigdy jakoś bardzo nie próbowałem zmienić zachowania żony. Jasne, że w ramach docierania mówiłem o rzeczach problematycznych, ale jeśli pewnych rzeczy nie dało się zmienić, akceptowałem, że jesteśmy inni, trudno. Tak samo dobrze wiem czego, chcę. Wydaje mi się, że żona niekoniecznie.

Ela210 napisał/a:

jest jeszcze różnica Merle czy żona coś p[roponuje, wymyśla dla Was obojga a Ty się opierasz za każdym razem- bo to może ciągnąć związek w dół, czy po prostu oczekuje że to to Ty będziesz motorem wszystkiego, a ona nie ma pomysłów po prostu. Bo to jest róznica.

Nie opieram się. Jestem raczej otwarty na propozycje, choć sam wychodzę z inicjatywą rzadziej niż żona. Jedynie, gdzie mieliśmy zgrzyty to sprawy finansowe, bo jeśli potrzebujesz kupić A, B, C, D, E i F, a stać Cię tylko na 2 z 6 pozycji, to z pozostałymi trzeba poczekać. Mieliśmy taki okres, że trzeba było oszczędzać i wtedy były zgrzyty. Jednak ten okres minął i nie stanowi już u nas problemu.

Lady Loka napisał/a:

Dla mnie rozwoj to nie jest kupowanie domu

Nie chodzi mi o rzeczy materialne. Zresztą kupiliśmy dom jakieś trzy lata temu i chyba żadne z nas nie jest tu do końca szczęśliwe. Dla dzieci jednak to była bardzo pozytywna zmiana. Natomiast nie wiem, czy trzeba mieć podobne pasje - ja tego nie potrzebuję. Może zbyt to upraszczam, ale ważne jest to by spędzać czas wspólnie i rozmawiać, oraz mieć też czas osobno dla siebie. Tak długo jak te dwie rzeczy są spełnione, powinno być OK. Jasne, że czasem dwoje ludzi tak się od siebie różnią, że zbudowanie trwałego związku jest w zasadzie niemożliwe. U nas jednak wyglądało to tak, że się dobrze rozumiemy, że mamy podobne oczekiwania, cele, a jednak kilka miesięcy temu pojawił się kryzys i jego końca nie widać. Na początku szukałem winy po swojej stronie, ale z czasem widzę, że po prostu nie znałem żony (choć wydawało się, że ją dobrze znam) i niekoniecznie podoba mi się człowiek, którego widzę.

Lady Loka napisał/a:

Merle, czarno-biala nie, ale dzieci rozumieja duzo wiecej niz nam sie wydaje. Zwlaszcza jezeli nie wykorzystacie ich do gierek miedzy Wami, zachowaja kontakt i z Toba i z zona i wytlumaczycie im na spokojnie, ze po prostu sie rozjechaliscie w pragnieniach.

Na razie oboje się staramy, by nasz kryzys nie dotykał dzieci i myślę, że udaje nam się całkiem nieźle. Na dłuższą metę tak się nie da, ale przynajmniej mamy trochę czasu i nie trzeba podejmować radykalnych decyzji na szybko.

bagienni_k napisał/a:

Codzienne, bezproblemowe życie to mają chyba tylko postacie w filmach albo bajkach

Chodzi o jakieś większe problemy. Do tej pory borykaliśmy się zawsze z czymś, a właśnie w okolicach maja podomykaliśmy pewne ostatnie kłopotliwe sprawy i teraz nie mamy większych zmartwień. Ciekawe, bo niedługo potem pojawił się kryzys.

bagienni_k napisał/a:

Dla innego z kolei niezrozumiała jest ta ciągła wspinaczka i wyścig po więcej. Sam osobiście jestem zdecydowanie pośrodku i nie zamierzam ścigać się o nie wiadomo jakie laury ani leżeć plackiem na tapczanie.

Wiesz, mi się też wydawało, że jestem gdzieś po środku, ale żona najwyraźniej widzi to inaczej. Wyścig po więcej, ok, ale tylko jak ktoś chce i sprawia mu to przyjemność. Nic na siłę. A jest tak jak piszesz, że jest taka społeczna presja, że ludzie jakby z definicji powinni uczestniczyć w jakimś wyścigu szczurów.

Shoggies napisał/a:

Ale Ty już myślisz o rozstaniu, czy naprawdę pęd żony do przodu i próba wsadzenia Cię w ten pęd jest powodem, dla którego chcesz się ewakuować? Czy żona zawsze taka była, czy nagle się stała?

Żona taka nie była (tzn może i była, ale tego nie pokazywała). Oboje jesteśmy po rozwodzie, z tymże ja nie miałem wcześniej dzieci, ona dwójkę z poprzedniego małżeństwa. I na początku ją bardzo wspierałem w różnych bataliach z b.mężem. Na przestrzeni lat byłem osobą zaradniejszą, wyraźnie lepiej zarabiającą. Były w sumie dłuższe momenty, że żona w ogóle nie pracowała. Jakieś dwa lata temu wróciła do pracy i powoli, powoli radziła tam sobie coraz lepiej. Bardzo się w tą pracę wciągnęłą, i czuje się tam mega doceniana. Niemniej jednak ciągle zarabia mniej ode mnie. Dobrze radzę sobie zawodowo i dużo czasu poświęcam rodzinie. Tylko, że po tym wszystkim nie chce mi się jeszcze znajdywać sił na kolejne rzeczy. Mam swoją pasję i ona + praca, obowiązki, rodzina wypełniają mój czas. Nie potrzebuję teraz więcej. Różnica jest jednak taka, że jestem stosunkowo świeżym rodzicem, podczas gdy żony pierwsze dziecko jest już prawie pełnoletnie. I tutaj może być między nami rozjazd, że mnie póki co cieszy bycie ojcem, a ona może już być na zupełnie innym etapie macierzyństwa, może nawet faktycznie jest tu jakiś kryzys wieku średniego.

Myślę o rozstaniu, bo ten kryzys pozwolił mi spojrzeć na żonę na nowo. I przestaję wierzyć w to, że jesteśmy w stanie się dogadać. Kwestia rozwoju to nie wszystko. Jest więcej spraw, wielowątkowość.

Shoggies napisał/a:

Zadaj sobie pytanie, czy chciałbyś być z kobietą, która ma 0 zainteresowań, w życiu wszystko odklepała i już nie ma zapału do niczego.

Oczywiście, że nie podobało by mi się to. Ale ja jak najbardziej mam zapał, tylko nie jaram się byle czym - żona tak. Ona czasem nawet zbyt łatwo się czymś emocjonuje. Jest w stanie w coś wejść bez przemyślenia sprawy. Zawsze też podchodziłem do sukcesów, czy porażek, nie indywidualnie, tylko z punktu widzenia rodziny. Np. to, że żona się taraz tak spełnia w pracy, ma tą możliwość, bo z kolei ja pracuję zadaniowo i mogę sobie pozwolić urwać się gdzieś, np. coś załatwić z dzieciakami, a ona jednak musi te swoje 8 godzin wysiedzieć i za bardzo nie martwić się w tym czasie niczym poza pracą, bo jak coś to ja ogarnę. I jako rodzina idziemy nieustannie do przodu, dzieciaki bardzo dobrze sobie radzą, finansowe kłopoty się skończyły, mamy dom z ogrodem, teoretycznie nie ma większych problemów, poza tym, że mieszkamy teraz na uboczu i nie mamy już blisko do znajomych, a tutaj na miejscu sobie jakichś bliższych relacji nie zrobiliśmy. No i żonę kocham nie za to, co robi, tylko za to jaka jest. Jeszcze pół roku temu zapytany, jak nam sie układa, odrzekłbym, że świetnie i że kocham ją praktycznie tak samo mocno, jak na początku. Ale tak jak pisałem, teraz patrzę na nią w innym świetle i zaczynam rozumieć, że tak naprawdę żony nie znałem.

Shoggies napisał/a:

Może warto z nią porozmawiać? Dowiedzieć się co w duszy gra? Podzielić się swoimi odczuciami? Nie krytykować i pouczać, że przecież powinna być szczęśliwa, bo ma to, to i tamto, tylko po prostu się przekonać o co naprawdę chodzi.

Próbowałem. Niestety bez skutku. Na przestrzeni tych miesięcy usłyszałem wiele różnych zarzutów (brak rozwoju to jeden z nich). Proponowałem regularne rozmowy - nie. Terapię par - nie. Żona niby nie chce związku "bez uczuć", ale jednocześnie jest bardzo skupiona teraz na sobie i nie robi nic, by naszą relację naprawić. Po prostu nie jest tym zainteresowana. Nawet jak próbowałem rozmawiać, co dalej, bo takie zawieszenie jest bez sensu, tutaj też nie chciała podjąć tematu. Wygląda na to, że jej ta sytuacja odpowiada (wygoda). Mi niestety nie.

Shoggies napisał/a:

Co Cię naprawdę boli? Że żona się zmienia? Czy że chce Cię zaangażować w tę zmianę i przez to zmienić i Ciebie?

Boli mnie to, że żony nie znałem, ale nie dlatego, że nie chciałem jej poznać, tylko że ona skrywała część swojej osobowości. Czuję się przez nią oszukany, bo sądziłem, że zmierzamy do tego samego, że jest nam razem dobrze, że idziemy nieustannie do przodu. Boli mnie to, że odmawia mi rozmów, że stała się obojętna dla nas, że jakby zapomniała, ile razem przeszliśmy i że zawsze miała męża, która ją mocno wspierał. Mam pretensję o to, że najwyraźniej już długo w niej siedziały różne sprawy, a po prostu się nimi nie dzieliła, aż pojawił się kryzys pełną gębą i już było za późno, by coś zadziałać. Wreszcie boli mnie jej brak konsekwencji, bo wcale nie jest ciągle tak samo. Raz jest lepiej, raz gorzej. Tak jakby sama nie wiedziała czego chce. A powiedziała już, że nie kocha, że nie widzi szans dla nas. Jednocześnie są momenty, gdzie jej zachowanie sugeruje, że nadal kocha. A ja tak nie chcę. Albo na jakimś świadomym poziomie mówimy, że jest spory problem, ale próbujemy go naprawić, albo kończymy relację. Trwanie w takim stanie jest bez sensu.

Znerx napisał/a:

Rozumiem, że żona się rozwija? Ale tak realnie a nie "dla formy".
Bo to równie dobrze może być tylko wymówka/racjonalizacja, żeby zakończyć małżeństwo/skoczyć w bok.

Zaangażowała się w pracę. Mocno ją przeżywa. Spełnia się, ale jakby kosztem innych, ważnych rzeczy. Co do zakończenia małżeństwa - kto wie? Choć jak pisałem wyżej nie jest zainteresowana takimi rozmowami. Skok w bok? Nic na to nie wskazuje.

prego napisał/a:

Nie możesz przedstawiać swoich problemów małżeńskich jako typowe. U żony się przestawiło i nie wiadomo do czego dojdzie. Ten watek chyba jednak ma inny cel niż podałeś, pewnie zracjonalizowanie zachowania zony.
Zmiana postrzegania partnera, zawsze jest związana ze zmianą perspektywy patrzenia, a to wywołana przez boczniaka, a to przez koleżanki np. z pracy, czy jak w przypadku Twojej zony terapi

Pewnie, że wątek został założony w wyniku problemów z żoną, ale też moje obserwacje są takie, że ten rozwój lub jego brak jest powodem kryzysów, zdrad w wielu związkach. Jestem szczerz ciekaw zdania innych w tym temacie, niekoniecznie po to by racjonalizować zachowanie żony. I nie wiem, czy można powiedzieć, że żona jest na terapii. Bierze już prawie od roku antydepresanty. Początkowo sądziłem, że to te leki wywołały w niej zmianę, a teraz wiem, że raczej zmiana spowodowała sięgnięcie po leki. Terapia jednak to za mocne słowo - nie spotyka się z psychologiem, ani nie analizuje swojego zachowania, osobowości. Po prostu wsiąkła w pracę i skupiła się baaardzo na sobie.

Ela210 napisał/a:

Nigdy już nie związałabym się z kimś z problemami psychologicznymi do przepracowania. bo w związku ma się wtedy wyznaczoną rolę kołka podpierającego do wyrzucenia jak będzie niepotrzebny w danym, momencie.

Widzisz, a dla mnie to pierwsze tego typu doświadczenie. Wcześniej nie miałem okazji być z kimś kto przeżył tyle w dzieciństwie, ile moja małżonka. Gdy się z nią wiązałem, myślałem, że największą trudnością do pokonania są jej dzieci z poprzedniego małżeństwa. Takie terminy jak DDA, choć były mi znane, kompletnie ich nie rozumiałem, że to jest proszenie się o kłopoty. I powiem, że przez całe lata nic nie zwiastowało (przynajmniej w moim odczuciu) tego kryzysu, który nastąpił.

Poprzedniego wątku nie kontynuuję, bo moje spojrzenie na tą sprawę, jest już zgoła inne niż wtedy. Na tamtym etapie szukałem winy w sobie, już tego nie robię. Myślę, że problem leży po drugiej stronie.

Faktycznie treści wątku zaczynają odbiegać od oryginalnego problemu. Mam nadzieję, że Admini się nie obrażą smile

Posty [ 27 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024