Mam od niedawna nową pracę i właśnie zebrało mi się na pierwsze przemyślenia.
Wyzwalaczem była pewna Dobra Dusza, która pod koniec dniówki podeszła do mojego biurka i powiada do mnie tak: „Lovelynn, a ty nie wspominałaś, że masz dziś termin u lekarza i musisz wcześniej wyjść? To daj, pomogę ci z tym, żebyś zdążyła i...” ...dalej już nawet nie słuchałam, bo najchętniej bym ją z radości uściskała.
Dla kontrastu. W poprzednim miejscu pracy koleżanka codziennie wnikliwie przeglądała zawartość śmietnika (tak, śmiet-ni-ka!), żeby móc puścić w obieg pogłoskę, iż inna koleżanka jest złą osobą, gdyż marnuje jedzenie.
Zauważyłam, że w nowym miejscu pracy ludzie nawzajem bardziej się wspierają, szukają wspólnie rozwiązań, dbają o siebie nawzajem. I dostrzegłam też, jak o wiele jest mi w takim otoczeniu lepiej. Sądzę, że nie tylko mi.
W drodze do domu myślałam jeszcze dłużej o swoich odczuciach. Czemu tak jest, że nie podzielam przekonania, iż sukces potrzebuje konkurowania z innymi? Jak to jest, że inni ludzie mają na ten temat przeciwne zdanie? I nie tylko zdanie - faktycznie lepiej funkcjonują np. pod presją czy w sytuacjach współzawodnictwa?
Jeszcze w podstawówce. Pamiętam, że (jak większość dzieci) lubiłam być w ruchu: szaleć, skakać, biegać, aktywność kojarzyła mi się z zabawą, radością i przyjemnością. Do momentu, kiedy poznałam grę w dwa ognie. O co tam chodziło: że mam kogoś walnąć piłką („skuć”), a to będzie oznaczało, że „my” wygramy. Nigdy nie nauczyłam się w tą grę prawidłowo grać i do dziś nie pojmuję, dlaczego się ją tak bardzo propaguje w szkołach. Ale z drugiej strony: przecież inne dzieci lubiły się w to bawić i czerpały nawet jakąś tam satysfakcję ze swoich małych zwycięstw? Chyba?
Konkurencja ma być jedną z najbardziej efektywnych metod rozwoju, jaką znamy (wg. von Hayek). Znaczy – pozwala ogólnie podnieść poziom: myślenia, działań, efektywność gospodarek, szkół, uniwersytetów etc. Konkurencja ma też być centralnym motorem ewolucji. Hasłem przewodnim: prawo silniejszego.
Nie przeczę, że to wszystko na pozór brzmi przekonywująco. Tylko co ze skutkami ubocznymi?
Na przykład takimi, że sytuacje konkurencji są idealną sceną np. dla narcystycznych psychopatów (hasło:" fishhead", dla zainteresowanych), którzy działają „po trupach”, byle wygrać . Konkurencja kreuje nieufność wobec innych. Redukuje empatię. Podwyższa napięcie, stres, rodzi strach – zarówno przed porażką, jak i paradoksalnie – przed wygraną (bo konsekwencją np.: sabotaż ze względu na zawiść konkurentów). Gdzie tu miejsce na tą całą efektywność?
Na co skarży się większość korpo-ludków (i nie tylko)? Burn out, stres i lęki, bezsenność – no i gdzie tu wydajność, polepszanie jakości, na mistyczny flow? Jak czerpać inspirację z własnego wnętrza, kiedy liczy się motywacja tylko zewnętrzna, w postaci wyrabiania targetów, narzuconych przecież? Czyż nie jest tak, że stres hamuje kreatywność, zdolność do przyswajania wiedzy?
Czy tylko mnie się wydaje, że ludzki potencjał rozkwita w sprzyjającym, czyli kooperatywnym środowisku?
„Najlepsze osiągnięcia nie powstają z powodu konkurencji, ale dlatego, że ludzie są zafascynowani Sprawą, pełni energii i spragnieni, aby się jej [Sprawie] poddać i dać pochłonąć. Nie ma wtedy potrzeby rywalizacji.” (Ch. Felber)
Jedno jest pewne– moja Dobra Dusza z pewnością może liczyć i na moje wsparcie, co najmniej w dwójnasób.
A jak Wam się pracuje?
Lubicie współpracować z innymi, czy nakręca Was współzawodnictwo?
Co według Was przemawia za jednym, a co za drugim?