Kiedyś uczyłam się tańca towarzyskiego, ale od trzech lat wciągnęłam się w latynoamerykańskie rytmy. Moim głównym stylem jest salsa kolumbijska - chyba najtrudniejsza, najbardziej wymagająca kondycyjnie, ale i najbardziej widowiskowa. Tańczę też salsę kubańską - w parach, ale głównie ruedę, bachatę (tę też bardzo lubię) i merengue. Oprócz dwóch wymienionych jest jeszcze salsa liniowa. Bachata ma dwa główne odłamy, czyli podstawowy i tzw. sensual. Ten drugi rzeczywiście tańczy się głównie ze swoim partnerem, bo dla wielu osób nie do przeskoczenia jest ocierająca się o erotykę bliskość, jeśli partnerem nie jest co najmniej dobrze znana nam osoba.
Niemniej na bardziej zaawansowanym poziomie każdy z tych stylów wymaga przełamania bariery bliskości. Ja nie mam z tym problemów, ale jest to cecha indywidualna i niektórzy mogą się blokować. Z drugiej strony początki są relatywnie łatwe, a jeśli grupę prowadzi dobry instruktor, to stopniowo uczy również oswajania się z tym, że czasem trzeba być z drugą osobą naprawdę baaaardzo blisko. Tak więc z tym spokojnie można sobie poradzić.
Moim zdaniem najbardziej uniwersalnym, a jednocześnie najlepszym, by poznawać innych ludzi stylem jest bodajże najpopularniejsza w naszym kraju salsa kubańska i relatywnie wolna, ale bardzo wdzięczna bachata. Salsa kolumbijska jest zdecydowanie mniej popularna i nawet jeśli może budząca większe zainteresowanie, jeśli ktoś na parkiecie tańczy tym stylem, to jednak dość mocno ogranicza ilość partnerów na otwartych imprezach. Zauważyłam bowiem, że jeśli ktoś tańczy salsę kolumbijską, to z kubańską spokojnie da sobie radę, ale w drugą stronę to nie działa za Chiny Ludowe
.
Tańca użytkowego nie polecam, bo nie wiem czy poza weselami, ewentualnie imprezami w stylu lat 80-tych czy w remizie strażackiej jeszcze gdzieś go wykorzystasz. Znam, potrafię, ale zupełnie mnie nie kręci. Już szybciej postawiłabym na tango, ale to trzeba czuć i chcieć, poza tym ono też jest umiejętnością ograniczoną do wąskiego grona partnerów, co nie znaczy, że nie można wciągnąć się w to środowisko, a potem poznawać ludzi i tańczyć na milongach.
grey007 napisał/a:Dla mnie ważne żebym nie miał problemu z parą żebym sam nie tańczył.
Zapytaj jak to wygląda u Was, ale w mojej akademii tańca zmieniamy się w parach - raz, że nie zawsze na zajęciach pojawia się taka sama ilość partnerek i partnerów, a dwa - to nas uczy elastyczności w prowadzeniu (mężczyźni) i bycia prowadzoną (kobiety). Notabene, osobiście bardzo to sobie chwalę, bo pomaga, by dobrze tańczyć i potem umieć odnaleźć się na parkiecie. Dążę do tego, że zwykle nie jest konieczne, by ilość kursantów obojga płci zgadzała się po każdej ze stron, co często zniechęca osoby nie posiadające pary.
Szczerze dziwi mnie, że nie ma u Was lekcji otwartych. U nas pierwsze dwa tygodnie służą wstępnemu zapoznaniu się z wybranym stylem i podjęciu ostatecznej decyzji, a nawet jeśli ktoś już tańczący chce wrócić po przerwie, to dzięki temu ma możliwość znaleźć dla siebie grupę właściwą pod względem zaawansowania.
P.S.
Umajona, poważnie zastanawiam się czy my się przypadkiem gdzieś kiedyś nie spotkałyśmy, bo w końcu salsa kolumbijska nie jest w naszym kraju specjalnie popularna. Na dobrą sprawę wszystko zamyka się w dwóch głównych ośrodkach nauki tego stylu, a nasze caleniowe środowisko integruje się na wspólnych warsztatach, większych imprezach tanecznych czy kilkudniowych wyjazdach integracyjnych. Swoją drogą to m.in. do nas z całej Polski zjeżdżają chcący uczyć się tego stylu, oczywiście wtedy, gdy jest taka możliwość. Poza tym wspomniałaś o salsotekach, wyjściach do knajpek, wyjazdach, a to brzmi bardzo, baaardzo znajomo, niemal swojsko! Jak mi jeszcze napiszesz, że mieszkasz na Śląsku, a te kilkudniowe warsztaty są w maju, to właściwie możesz już nic więcej nie dodawać
.