Ja mogę poradzić:
A) psychologa - żaden wstyd, raczej powodu do dumy że chcesz nad sobą pracować zamiast pozostać w bezpiecznej ale nieszczęśliwej skorupce
B) zacząć ćwiczyć i się ruszać. Ale uwaga nie po to aby schudnąć (jak się uda fajnie jak nie też ok) ale aby podnieść poziom endorfin, zobaczyć że Twoje ciało to nie jest zwał bezużyteczne go tłuszczu a ciało, które może zabrać Cię w taaaak wiele miejsc! Zacznij powoli, tyle ile możesz, poszukaj tego co lubisz.
C) przestać myśleć. Obecnie sama staram się ćwiczyć ta umiejętność i wiem że to ciężkie jak nie wiem - łatwo powiedzieć, trudno zrobić, sama jeszcze ze dwa trzy lata temu puknelabym się w głowę jakby mi ktoś taka radę rzucił. Natomiast na etapie na którym jestem dziś (dużo zdrowsze podejście do siebie aczkolwiek trochę pracy dalej przedemną) zaczyna mi to wychodzić
Proponuję te trzy kroki w wymienionej kolejności. Przede wszystkim uwierz że ten stan rzeczy można zmienić. Nie musisz zawsze tkwić tu gdzie tkwisz. Wiele osób przechodzilo podobne a moze nawet gorsze dołki i 5 lat później patrzyli w tył krecac głowa z niedowierzaniem.
EDIT jeszcze jedno, po przemyśleniu - to co mnie najbardziej zmotywowało do próby zmiany samooceny był fakt, że wiedziałam, że całe moje życie będzie miało ta beznadziejna jakość która ma teraz jeśli ja sama czegoś z tym nie zrobię. I na początku nie wiedziałam nawet co zrobić, było we mnie tyle frustracji, odbijalam się od ścian, obieralam jakieś kretyńskie drogi rozwiązania problemu. Czasem czułam się nawet jeszcze gorzej jak jakiś plan okazał sie fiaskiem. Natomiast z perspektywy czasu nie żałuję, po ilus próbach w końcu znajdziesz coś, co działa i zmienia obecny stan rzeczy na lepsze. Cały ten czas szukania i prób nie zapominaj, że jeśli się poddasz i zostanie jak jest to całe życie przeżyjesz na tej jakości co teraz. Mnie ta wizja przerażała i motywowała by zawsze prędzej lub później wrócić na drogę szukania zdrowszego poglądu na siebie