Odkąd tylko pamiętam, byłam typową introwertyczką — nieśmiałym i zamkniętym w sobie dzieckiem, później taką samą nastolatką. Wstydziłam się obcych ludzi oraz tych, których znałam słabo, a szczególnie onieśmielały mnie osoby aroganckie. Miałam problem z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami. Co więcej, rodzice wychowywali mnie pod kloszem, a ja sama bardzo dobrze się uczyłam, więc w moim środowisku uważano mnie za grzeczną dziewczynkę i nudziarę. W szkole czy na podwórku zawsze byłam outsiderką, trzymałam się jedynie ze społecznymi wyrzutkami, bo tylko takich ludzi podświadomie przyciągałam do siebie — choć muszę przyznać, że żadna z tych znajomości nie przerodziła się w wieloletnią przyjaźń.
Obecnie mam 18 lat (tegoroczna absolwentka liceum i maturzystka) i czuję się BARDZO samotna. Naprawdę nie mam żadnych znajomych, nie mówiąc już o przyjaciołach. Nie mam koleżanek. Chłopaka też nigdy nie miałam. Przez całe liceum trzymałam się z dwiema dziewczynami z klasy, ale każda z nas czyniła to ze zdrowego rozsądku, aby nie być zupełnie sama, mieć z kim zrobić projekt grupowy i pogadać na korytarzu. Nic więcej. Czuję, że mimo tych trzech wspólnie spędzonych lat nie zintegrowałyśmy się ze sobą na tyle, aby kontynuować tę znajomość po zakończeniu szkoły — zwłaszcza że te koleżanki i tak zaraz wyjadą poza nasze miasto na studia. Na zajęciach dodatkowych, na które chodzę, każdy okazuje się przede wszystkim zajęty nauką — nie jest to grupa osób zainteresowana poznawaniem nowych ludzi, a z kolei ja nie jestem duszą towarzystwa, która jako pierwsza zagaduje obce osoby...
Wszystko to skoczyło się tak, że przez ostatni rok (albo i więcej) moje życie to było tylko: szkoła — dom, dom — szkoła. Każdy wolny wieczór bądź weekend spędziłam sama w czterech ścianach swego pokoju (serio!), ucząc się, czytając książki, oglądając filmy lub seriale, rysując itp., bo, tak jak już wspomniałam, nie mam żadnych znajomych; nie mam do kogo zadzwonić i zaproponować wspólne wyjście; nikt też sam z siebie się mną nie interesuje. To naprawdę przygnębiające uczucie. Trudno jest żyć w pojedynkę. Patrzę na moich rówieśników, którzy korzystają z uroków młodości, czerpią z życia garściami i odnoszę wrażenie, że moje przecieka mi przez palce, bo od lat nie potrafię przebić się przez skorupkę własnego wycofania. Najbardziej jednak martwi mnie to, że wszystko będzie takie samo na studiach. Boję się, że na początku akademickiego roku ludzie ni stąd, ni zowąd zintegrują się ze sobą, połącza w grupki, a ja będę do końca nauki na uczelni outsiderką — przecież już to znam. To mój największy lęk.
Zanim wybuchła pandemia, miałam taki zamiar, żeby na wakacjach pójść do pracy — byle jakiej, byle tylko zabić czas, doświadczyć czegoś innego i przejść przez swoisty trening umiejętności społecznych, jednak koronawirus pokrzyżował mi plany. Przez to wszystko teraz tylko stresuję się, że nie zdążę przygotować się psychicznie na nowy etap w życiu. A tak BARDZO chciałabym coś zmienić w tej mojej nudnej egzystencji, zmienić samą siebie. Może któraś z Was ma podobne doświadczenia? Jak udało się Wam pokonać własne słabości? Może macie dla mnie jakieś wskazówki, jak walczyć z nieśmiałością?
Zależy mi też bardzo na znalezieniu przyjaciół. Mieszkam w średniej wielkości mieście, gdzie będę również studiować i zastanawiam się, w jakich środowiskach, grupach społecznych powinnam szukać znajomych. Gdzie poznam ludzi, którzy będą otwarci na nowe znajomości? Myślę, że potrzebuję osób, które są odważniejsze ode mnie — od takich więcej się nauczę i przy takich mam szansę się otworzyć na innych. Gdzie Wy poznałyście swoich przyjaciół?
Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi.