Tworzę ten wątek, bo mam lekko dość wszystkiego. Tak jak w temacie, mam 27 lat, moje związki to porażka i chciałam Was zapytać, czy miałyście takie doświadczenia i jak sobie z tym radziłyście. Ale na początek moja historia.
W dzieciństwie byłam wyśmiewana w szkole, potem jako nastolatka miałam problem z wchodzeniem w jakiekolwiek relacje. Pod koniec liceum się to zmieniło, pracowałam nad sobą sama i w efekcie miałam dość zgraną paczkę koleżanek. Potem na studiach zrobiłam się bardzo towarzyska, pokonałam niską samoocenę, często wychodziłam i sama robiłam imprezy. Miałam duże grono znajomych. Po studiach się to utrzymało. Mam bogate życie towarzyskie, spore grono znajomych. Gram w tenisa, jeżdżę na nartach, chodzę na kurs tańca drugi rok. Jeżdżę po świecie, kilka razy w roku. Mam dobrą pracę, planuję kupić swoje mieszkanie.
Nie jestem brzydka, dość normalnej wagi, ćwiczę i mam coś do powiedzenia. Na imprezach nie siedzę w kącie, raczej jestem w centrum uwagi. Wszyscy podkreślają, jak świetne mam poczucie humoru i jak inteligentną kobietą jestem. Mimo tego faceci zawsze kwalifikują mnie jako koleżankę. Mialam konto na kilku portalach randkowych, udało mi się umówić z kilkoma facetami, jednak zawsze kończyło się to na pierwszej randce.
Raz jedyny zakochał się we mnie koleś, postanowiłam mu dać szansę, ale po dwóch miesiącach próbowania daliśmy sobie spokój, więc nie liczę tego jako związek.
Dajcie znać, czy byłyście kiedyś w podobnej sytuacji i jak się ona rozwiązała. Prawdopodobnie pójdę na terapię, ale nie wiem, czy to jest dobre wyjście...