Zaczynam myśleć, że moim przeznaczeniem jest samotność już na zawsze.
Skończyłam czterdzieści. Dobiłam się całkiem tą cyfrą. Na koncie nieudane małżeństwo i dwoje dzieci. Wszystko robię sama, muszę być samodzielna ale niejednokrotnie wypompowana fizycznie i psychicznie. Ogarniam dom, dzieciaki, szkołę, zakupy. Czasami padam na pysk ze zmęczenia.
I przewlekłej depresji, którą skrzętnie ukrywam.
Niby jestem atrakcyjna, tak mówią, odpowiedzialna, wyważona, stała. Ale co z tego. To nie tak, że nie daję szansy nowym znajomościom. Ja ich po prostu nie mam. Nie mam w swoim otoczeniu wolnych mężczyzn. Ani w blizszym ani w dalszym. Dodatkowo pracuję w miejscu gdzie ich sporo się przewija i na przestrzeni ani jeden nie był mną zainteresowany do jakiejkolwiek relacji. Jestem uśmiechnięta, otwarta, mogę rozmawiać na różne tematy i co z tego. Jedno wielkie nic. Ciągle sama. A z natury ogromny wrażliwiec ze mnie, uczuciowa, emocjonalna.
Owszem, miałam parę propozycji znajomości tzw. do łóżka. Od żonatych,zajętych, chcących urozmaicić swoje życie. Zgodnie uważają mnie za wyjątkowo atrakcyjną, widzę jak patrzą i marzą że zaciągną do łóżka. Bez sensu.
Pragnę miłości, troski, oddania, normalnego zdrowego związku. Żebym mogła kochać. I być kochana.
A tkwię od lat w samotności.
Żeby nie było. Próbowałam portali randkowych. Na przestrzeni dwóch lat poznałam dwóch mężczyzn. Na początku oszołomieni moją osobą, w ostatecznym rozrachunku skrajni egoiści, którzy uważali że powinnam robić wszystko by ich zatrzymać przy sobie. Od każdego słyszałam kocham, po czym ze słowem kocham na ustach, odchodzili. Byłam po prostu zabawką. Nie chcę więc już podobnych portali.
Czasami się modlę, czasami marzę. Kurcze wszystko jedno wielkie nic. Samotność mnie dobija. Czuję jak usycham. Fizycznie czuję jak opadają mi listki. Próbuję angażować się w różne zajęcia żeby głowę odwrócić, myśli skierować w zainteresowania i coś tam się udaje. Ale przecież potrzeb nie oszukam. Zagłuszę tylko na chwilę.
Jak radzić w tej samotności? Jak przyzwyczaić się do myśli, że zapewne będzie już tak do końca.
Zaczynam myśleć, że moim przeznaczeniem jest samotność już na zawsze.
Skończyłam czterdzieści. Dobiłam się całkiem tą cyfrą. Na koncie nieudane małżeństwo i dwoje dzieci. Wszystko robię sama, muszę być samodzielna ale niejednokrotnie wypompowana fizycznie i psychicznie. Ogarniam dom, dzieciaki, szkołę, zakupy. Czasami padam na pysk ze zmęczenia.
I przewlekłej depresji, którą skrzętnie ukrywam.
Niby jestem atrakcyjna, tak mówią, odpowiedzialna, wyważona, stała. Ale co z tego. To nie tak, że nie daję szansy nowym znajomościom. Ja ich po prostu nie mam. Nie mam w swoim otoczeniu wolnych mężczyzn. Ani w blizszym ani w dalszym. Dodatkowo pracuję w miejscu gdzie ich sporo się przewija i na przestrzeni ani jeden nie był mną zainteresowany do jakiejkolwiek relacji. Jestem uśmiechnięta, otwarta, mogę rozmawiać na różne tematy i co z tego. Jedno wielkie nic. Ciągle sama. A z natury ogromny wrażliwiec ze mnie, uczuciowa, emocjonalna.
Owszem, miałam parę propozycji znajomości tzw. do łóżka. Od żonatych,zajętych, chcących urozmaicić swoje życie. Zgodnie uważają mnie za wyjątkowo atrakcyjną, widzę jak patrzą i marzą że zaciągną do łóżka. Bez sensu.
Pragnę miłości, troski, oddania, normalnego zdrowego związku. Żebym mogła kochać. I być kochana.
A tkwię od lat w samotności.
Żeby nie było. Próbowałam portali randkowych. Na przestrzeni dwóch lat poznałam dwóch mężczyzn. Na początku oszołomieni moją osobą, w ostatecznym rozrachunku skrajni egoiści, którzy uważali że powinnam robić wszystko by ich zatrzymać przy sobie. Od każdego słyszałam kocham, po czym ze słowem kocham na ustach, odchodzili. Byłam po prostu zabawką. Nie chcę więc już podobnych portali.
Czasami się modlę, czasami marzę. Kurcze wszystko jedno wielkie nic. Samotność mnie dobija. Czuję jak usycham. Fizycznie czuję jak opadają mi listki. Próbuję angażować się w różne zajęcia żeby głowę odwrócić, myśli skierować w zainteresowania i coś tam się udaje. Ale przecież potrzeb nie oszukam. Zagłuszę tylko na chwilę.
Jak radzić w tej samotności? Jak przyzwyczaić się do myśli, że zapewne będzie już tak do końca.
Pierwszym krokiem powinno być leczenie depresji, bo trudno, byś była szczęśliwa, skoro jesteś chora.
Potem dopiero szukanie kogoś.
3 2019-10-16 22:27:27 Ostatnio edytowany przez paslawek (2019-10-16 22:31:12)
Wysychasz dziewczyno potrzebujesz nasiąknąć miłością do siebie nikt tego za Ciebie nie zrobi,nie da szczęścia,nie wyleczy z samotności,skrywanej depresji.Szukanie, oczekiwanie,żądanie miłości i szczęścia w innych i u innych bywa błędem nic i nikt niczego w Tobie nie wypełni żadnych braków żadnej pustki. bo to złudzenia bardzo silne,ale złudzenia przyjrzyj się temu z kimś kto się na tym zna zajmuje się tym.Jeżeli zaakceptujesz siebie z wszystkim co masz w sobie to pierwszy krok do zmiany w myśleniu i czuciu jeżeli chcesz się zmieniać dla siebie i zdrowieć .Wolno Ci czuć wszystko masz wybór- odzyskać życie i panowanie nad nim.
Tylko Ty możesz tego dokonać nie sama idź po pomoc i wsparcie dla siebie.Żonaci i "przypadkowi" faceci to nie ratownicy czy leki, znieczulenie co najwyżej na chwilę.Desperacja bywa ślepą uliczką.
Jak pozwolisz sobie pomóc wtedy możesz otworzyć się na miłość - odnowioną.mądrą,silną.
Arcy interesujący wątek być może dla Ciebie do poczytania https://www.netkobiety.pl/t57387.html
Wysychasz dziewczyno potrzebujesz nasiąknąć miłością do siebie nikt tego za Ciebie nie zrobi,nie da szczęścia,nie wyleczy z samotności,skrywanej depresji.Szukanie, oczekiwanie,żądanie miłości i szczęścia w innych i u innych bywa błędem nic i nikt niczego w Tobie nie wypełni żadnych braków żadnej pustki. bo to złudzenia bardzo silne,ale złudzenia
Niby te słowa nie są kierowane do mnie, ale jest w nich coś, co mocno mnie dotknęło, było potrzebne... Dzięki
Ale pamietaj że przynajmniej kogoś miałas
Ale pamietaj że przynajmniej kogoś miałas
Tak. To istotne. Przecież człowiek bez choćby odległego "mienia' jest wybrakowany.
Tymczasem
Wielu ludzi myśli, że kochać kogoś to być jak stacja benzynowa: jak brakuje paliwa, przyjeżdżam i uzupełniam braki. Humanistyczni psychologowie nazywają to miłością braku, gdzie drugi człowiek ma nam dać to, czego nie mamy.
Uwiesiwszy się tedy na, podobno, bliskim człowieku rozpoczyna się dramat obojga.
Dziękuję za odpowiedzi.
Pozwolę się odnieść .
Leczenie depresji, tak. Jak najbardziej. Akceptacja siebie, budowanie poczucia wartości, wewnętrznego szczęścia, skupienie na własnych odczuciach, uczuciach, analiza błędów , porażek i raz jeszcze akceptacja siebie. Mogłabym wymieniać. Porzucić aktualne życie, zapisać się na terapię, psychoanalizę, pójść do psychiatry i psychologa. Skupić się na sobie i szukać odpowiedzi dlaczego, jak, po co.
Mogłabym.
Ale nie chcę. Nie mam na to czasu. Ani chęci.
Mój świat to dzieci, praca, zajęcia domowe, przydomowe i gdzieś tam na końcu majaczy moje "ja". Nie jest to kwestia wyboru, ale rzeczywistości w jakiej żyję ja i mnóstwo innych kobiet.
Nie jest moim problemem brak akceptacji siebie, kompleksy czy poczucie bezsensu w życiu. Sens mam, to przede wszystkim dzieci, z którymi mam cudowny kontakt i jesteśmy sobie bardzo bliscy.
Problem jest w tym, że żadną psychoterapią, czy lekami psychotropowymi na depresję (te rozważam), nie zapełnię poczucia bliskości, wsparcia drugiego człowieka, dojrzałych rozmów, wzajemnej opieki i pomocy. Żadne skupienie na sobie, czy grzebanie we własnych deficytach, nie zastąpi miłości w życiu, zdrowego uczucia którym mogłabym kogoś obdarzyć czy być obdarzoną. I odwrotnie. Przeanalizowanie, wyleczenie teraźniejszości z przeszłości, nie postawi fizycznie, cudownym sposobem człowieka o którym marzę, na mojej drodze.
Pogadanki dotyczące akceptacji własnej osoby już przerabiałam. Myślę, że temat ten jest dość uporządkowany w moim życiu.
Ale z uwagi na cechę jaką posiadam; wrażliwość, emocjonalność , nie umiem zaakceptować samotności. Braku bliskiego człowieka obok.
Kiedykolwiek zaczęła tlić się we mnie nadzieja, że być może to ten, czułam się w swoim życiu, absolutnie spełniona. Niestety bez tego jednego budulca wszystko traci większy sens. Przypadkowe znajomości, nie interesują mnie, nie umiałabym być czyjąś kochanką tylko po to, żeby łatać jakieś swoje deficyty. Mam sporo empatii i zawsze widzę tę drugą stronę, w tym przypadku żonę. Nie mogłabym i tyle.
Pozostaje czekanie. Nie wiem tylko na co. Bo być może te "coś" czego potrzebuję do życia - miłość, nigdy nie nadejdzie. I to jest problem. Jak ten fakt zaakceptować, skoro potrzeba ta jest tak duża. Jak żyć bez bliskości, miłości, kiedy jest to przecież naturalną potrzebą każdego z nas.
Same leki nie wystarczą w Twoim przypadku, gdyż w magiczny sposób nie sprawią, że pokochasz siebie nauczysz się życia w pojedynkę (bez partnera). Związek z drugą osobą też nie rozwiąże Twoich problemów.
Moim zdaniem dobrym pomysłem jest terapia, nauczenie się samoakceptacji, pogodzenie z obecną sytuacją, ale to odrzucasz. Nie wiem więc, co zostaje, bo bez tego prawdopodobnie nie zmieni się nic i bedziesz tkwiła w zawieszeniu.
9 2019-10-17 11:03:15 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-10-17 11:08:45)
Skupić się na sobie i szukać odpowiedzi dlaczego, jak, po co.
Mogłabym.
Ale nie chcę. Nie mam na to czasu. Ani chęci.
I wszystko w temacie..
Dzieci są samodzielnymi odrębnymi jednostkami. nie dla siebie je rodzimy. Cudowny kontakt z nimi musi to zakładać.
Wybacz, ale 2 razy usłyszałaś Kocham i 2 związki Ci się rozpadły po małżeństwie. Chyba pora poszukać w sobie.
Mój świat to dzieci, praca, zajęcia domowe, przydomowe i gdzieś tam na końcu majaczy moje "ja". (...) Sens mam, to przede wszystkim dzieci, z którymi mam cudowny kontakt i jesteśmy sobie bardzo bliscy.
Mnie lekko przeraża, gdy czytam, że sensem są dzieci czy mąż. To są niezmiernie ważne sprawy, może najważniejsze, ale już się nauczyłam, że oprócz tego dobrze mieć swój własny świat, szersze horyzonty. Bo co będzie, jeśli dzieci się wyprowadzą, mąż odejdzie lub umrze?
Też mam najukochańsze na świecie dziecko i nieudane małżeństwo za sobą. Przeszłam przez etap budowania swojego życia od nowa, przez proces godzenia się z życiem singla. Bywało trudno, ale dziś z całym przekonaniem stwierdzam, że mam fajne życie. Żyję w zgodzie z sobą, robię to, co lubię, bliskich i przyjaznych osób mi nie brakuje. Ostatnio nawet pojawił się pewien mężczyzna, choć kontrowersyjny, więc mocno się do tej znajomości nie przywiązuję, po prostu cieszę się tym, co tu i teraz. Sporo czasu jednak byłam "bezzwiązkowa" i źle mi nie było. Ba, prowadziłam bardziej atrakcyjne życie niż w słabym małżeństwie.
Ewo, moim zdaniem to błąd, że siebie stawiasz na ostatnim miejscu w hierachii potrzeb. Ważne jest dbanie o siebie, jak to żartobliwie określam, robienie sobie dobrze To ogromnie poprawia nastrój, samopoczucie, stosunek do życia i siebie.
To nie są żadne wielkie sprawy, jak się często ludziom wydaje. Pewien znajomy forumowicz na przykład sam dla siebie i własnej satysfakcji kupił sobie cytrę i uczy się na niej grać. Ja w miare możliwości realizuję swoje marzenia o turystyce i "romansuję" z PTTK. W małżeństwie nie robiłam takich rzeczy, bo właśnie moje "ja" było na końcu za dzieckiem i mężem. W żadnym związku nie chcę się już tak zatracić.
Cudowny kontakt z dziećmi to ważna sprawa, jednak jeśli one - dzieci - są światem jakiegokolwiek dorosłego, to kiepska przyszłość rysuje się i przed dorosłym, i przed dziećmi. Co zrobić, by "świat" się nie oddalił? By nie żył własnym życiem? By do końca dni dorosłego był sensem jego życia? Cóż... .
Czy dzieci chcą być sensem życia dorosłego? Czy chcą wziąć na swe barki taką odpowiedzialność? Czasem..., by jej uniknąć, zrywają kontakt.
Autorka napisała, że nie chce walczyć z samą sobą o siebie. To, że nie chce, jest zrozumiałe, bo własna terapia do przyjemnych nie należy, przyjemnie jest, gdy widzi się jej efekty, gdy bez uwieszania się na kimkolwiek jest się spełnioną i szczęśliwą osobą. Gorzej, dla niej, ale też dla jej dzieci, że podjęła decyzję o niepodejmowaniu tematu własnych, trudnych doświadczeń i zmierzenia się - w bezpiecznych warunkach - z uczuciami i sposobem myślenia z nich wynikającymi, a które teraz kładą się cieniem nie tylko na jej życiu.
Nie rozumiem jednego. Dlaczego każdy odsyła mnie do terapii? Bo co? Z góry każdy kto potrzebuje miłości powinna przejść terapię? Wyeliminuje się w ten sposób potrzeba bliskości? Uczyni mnie szczęśliwą? A jeśli nie potrzebuję terapii bo moje życie jest stabilne, ułożone, i oprócz tego jednego deficytu, w porządku. Co jeśli po prostu nie muszę, bo moje życie tego nie wymaga?
Na prawdę nie ma innej alternatywy? Chcesz kochać, nie masz mężczyzny, idź na psychoterapię, chcesz bliskości, nie masz z kim jej realizować, tylko psychoterapia. Chcesz stworzyć związek, nie możesz, psychoterapia!
Serio?
Nie widzę zagrożenia w posiadaniu sensu życia - dzieci. Są póki co małe i w sposób naturalny lgną do matki. Spokojnie, nie kocham ich miłością zaborczą, chorą, przewrażliwioną. Stanowimy po prostu fajną ekipę. W której odnajduję duży sens. Wspólnie realizujemy nasze marzenia czy plany i nie ma w tym nic niestosownego. Czy to również podlega psychoterapii?
Sarkazm.
Żeby nie było. Nie jestem uciemiężoną matką Polką, ale w hierarchii potrzeb będąc samotną mamą, nauka gry na cytrze, nie będzie moim priorytetem. Bo zwyczajnie nie mam na to czasu. Owszem znajduje go, lecę wówczas na fitness, czasem do kina sama. Więc czas dla siebie, jeśli chcę, mam.
I jeszcze jedno. Nie chcę wieszać się na kimkolwiek, jak to ktoś określił. Chciałabym stworzyć związek z drugim człowiekiem. Ten ze sobą samą ma się dość dobrze, pozbawiony jest deficytów, obciążeń czy kompleksów. W tym też związku tkwię od lat. I po prostu nie jest to tym, w czym jestem w pełni szczęśliwa. Nie jest to zwyczajnie moja bajka.
13 2019-10-17 12:16:29 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2019-10-17 12:32:12)
Cytra to tylko jeden z licznych przykładów. Może być wieczór z lampka wina i przy dobrej książce, gdy już dzieci zasną, albo fajny film. To co się naprawdę lubi po prostu i co cieszy.
Mnie żadna siła na fitness nie zaciągnie, wolę rower
Gdy syn był mały, też nie miałam wiele czasu dla siebie, ale też zupełnie mnie nie zaprzątała kwestia braku związku, nie miałam czasu tego roztrząsać zaabsorbowana dzieckiem. Miały sens dla mnie wspólne spacery, pokazywanie mu świata, pieczenie dla niego ciastek itp. i to mi wystarczało, choć nie gardziłam innymi sprawami.
Bardzo trudno dyskutuje się o samotności, bo osoby uskarżające się na nią uderzają w smutne, czasem dramatyczne tony, a za chwilę gorąco protestują przeciw interpretacjom czytelników. A jednak im źle (to nie zarzut).
P.S. Sam fakt, że jestem matką, też jest dla mnie bardzo "sensowny", to najpiękniejsze, co mnie w życiu spotkało, ale nie mogę na nim opierać swojego całego życia.
P.S. 2 A sugerowanie terapii wzięło się stąd, że pierwszy post powiał ogromnym smutkiem, a i sama wspomniałaś o przewlekłej depresji. I terapia nie ma w cudowny sposób zagwarantować znalezienia partnera, tylko pomóc w radzeniu sobie z życiem i sobą, czy w związku, czy bez.
Dlaczego napisałam o terapii, a raczej o konsekwencjach jej braku? Bo Twa depresja nie wzięła się z powietrza; samą chemią jej nie uleczysz.
Resztę uwag pominę milczeniem; Twoje życie, Twoje decyzje i Twe konsekwencje.
Nie rozumiem jednego. Dlaczego każdy odsyła mnie do terapii? Bo co? Z góry każdy kto potrzebuje miłości powinna przejść terapię?
A dlatego, że uzależniasz swoje szczęście od bycia w związku.
A tak nie jest. Gwarantuję Ci, że gdybyś teraz poznała kogoś, to i tak byś nie była szczęśliwa.
Kto nie umie być sam, nigdy nie będzie szczęśliwy z drugim człowiekiem - powie Ci to każdy specjalista.
Relacja z drugą osobą, choćby udana - NIE JEST gwarancją szczęścia i braku depresji.
Masz dzieci, które nie powinny oglądać smutnej i zdołowanej matki. Więc jeśli nie dla siebie samej, to powinnaś zrobić to dla nich i chociaż spróbować.
Leczenie depresji, tak. Jak najbardziej. Akceptacja siebie, budowanie poczucia wartości, wewnętrznego szczęścia, skupienie na własnych odczuciach, uczuciach, analiza błędów , porażek i raz jeszcze akceptacja siebie. Mogłabym wymieniać. Porzucić aktualne życie, zapisać się na terapię, psychoanalizę, pójść do psychiatry i psychologa. Skupić się na sobie i szukać odpowiedzi dlaczego, jak, po co.
Mogłabym.
Ale nie chcę. Nie mam na to czasu. Ani chęci.
Mój świat to dzieci, praca, zajęcia domowe, przydomowe i gdzieś tam na końcu majaczy moje "ja". Nie jest to kwestia wyboru, ale rzeczywistości w jakiej żyję ja i mnóstwo innych kobiet.
Nie jest moim problemem brak akceptacji siebie, kompleksy czy poczucie bezsensu w życiu. Sens mam, to przede wszystkim dzieci, z którymi mam cudowny kontakt i jesteśmy sobie bardzo bliscy.
Problem jest w tym, że żadną psychoterapią, czy lekami psychotropowymi na depresję (te rozważam), nie zapełnię poczucia bliskości, wsparcia drugiego człowieka, dojrzałych rozmów, wzajemnej opieki i pomocy. Żadne skupienie na sobie, czy grzebanie we własnych deficytach, nie zastąpi miłości w życiu, zdrowego uczucia którym mogłabym kogoś obdarzyć czy być obdarzoną. I odwrotnie. Przeanalizowanie, wyleczenie teraźniejszości z przeszłości, nie postawi fizycznie, cudownym sposobem człowieka o którym marzę, na mojej drodze.
Pogadanki dotyczące akceptacji własnej osoby już przerabiałam. Myślę, że temat ten jest dość uporządkowany w moim życiu.
Ale z uwagi na cechę jaką posiadam; wrażliwość, emocjonalność , nie umiem zaakceptować samotności. Braku bliskiego człowieka obok.
Evva zrobiłaś jakieś rozpoznanie w tych terapiach mam wrażenie i się zraziłaś .
Czemu?
Psychotropy antydepresanty nic prostszego i łatwiejszego do zdobycia, jak się uprzesz psychiatra Ci wypisze receptę jeżeli oczywiście uzna też to za konieczne w Twoim przypadku ( na ogół uznają pacjent nasz pan ),ale to wcale nie takie proste jak być może Ci się wydaje .Dobranie właściwych dla Ciebie leków,dawek itp to prawdziwa sztuka wcale nie jest powiedziane że od pierwszego razu nastąpi natychmiastowa cudowna poprawa organizm zanim się nasyci potrzebuje czasu a reakcje na leki bywają różne jak różni są ludzie i ich depresje.
Psychotropy nie spełnią Twoich marzeń o bliskim człowieku może być odwrotnie.
Psychoterapia wymaga pewnego wysiłku to fakt.Największego od pacjenta/klienta
Brak czasu - marna wymówka. Napisałaś "mogłabym" "ale nie chce".
Niechęć do wysiłku i do terapii jeżeli masz naprawdę depresje jest bardzo częsta nagminna niejako wpisana w chorobę podobnie stan w którym się jest wydaje się że nigdy nie minie.
Leki i obawy przed zmianami konfrontacją z bólem ,wspomnieniami ran urazów poczuciem winy/krzywdy- nic niezwykłego.
Mnóstwo różnych stłumionych uczuć ,emocji ,,żal złość, przygnębienie,rozczarowania i rozgoryczenia to problem wielu ludzi może i Twój .To co sobie założyłaś w sprawie terapii wcale nie musi być pewnikiem - stereotypy dotyczące prowadzenia psychoterapii bywają mylące i czasem jak przyczepimy się do nich z lubością niestety się sprawdzają ,potwierdzają .To trochę takie działanie z nieświadomą "premedytacją" niechętnie zrobić coś tylko po to żeby dalej chorować, żeby się nie udało i żeby niczego nie zmienić, wtedy faktycznie pozostaje tylko czekać na cud i że samo się zrobi ktoś się zmaterializuje i nas wybawi uleczy sprawi ulgę ukojenie.
Teraz "prochy" to są chyba "na wszystko" legalnie i nielegalnie.
Akceptacja to nie pogadanka motywacyjna dla akwizytorów to proces a nie jednorazowy akt,deklaracja,gest czary mary.To dopiero pierwszy krok i nie ostatni energia jest Twoim celem jej promieniowanie na zewnątrz ,nie roszczenia,żądania one stoją na drodze przeszkadzają takie oczekiwania albo ich ogromne "głodowe" znaczenie to są warunki nie do spełnienia przez nikogo nic dziwnego że rozstałaś się dwa razy - może z tymi wymaganiami jest coś nie tak oraz wybrałaś przyciągnęłaś pierwszych lepszych to nie Twoja ani ich wina.
Dlaczego z góry zakładasz że nic Ci nie da psychoterapia a raczej zakładasz nastawiasz się na klęskę na to że będzie z Tobą jeszcze gorzej.
Dzieci urosną dorosną i odejdą w świat to znam z doświadczenia moja córka ma 22 lata i fruwa już samodzielnie.
17 2019-10-17 12:39:01 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2019-10-17 12:42:04)
(...) Więc jeśli nie dla siebie samej, to powinnaś zrobić to dla nich i chociaż spróbować.
Jasne, dla nich. Później spokojnie można domagać się od nich rewanżu, bo "To ja dla was... ."
"Próbowanie" jest dobrym sposobem na usprawiedliwienie własnej "niemocy". "Niemocy" czy określonej decyzji? [pytanie retoryczne]
***
paslawku, po raz kolejny, chapeau bas!
18 2019-10-17 13:01:16 Ostatnio edytowany przez paslawek (2019-10-17 13:11:31)
Nie rozumiem jednego. Dlaczego każdy odsyła mnie do terapii? Bo co? Z góry każdy kto potrzebuje miłości powinna przejść terapię? Wyeliminuje się w ten sposób potrzeba bliskości? Uczyni mnie szczęśliwą? A jeśli nie potrzebuję terapii bo moje życie jest stabilne, ułożone, i oprócz tego jednego deficytu, w porządku. Co jeśli po prostu nie muszę, bo moje życie tego nie wymaga?
Na prawdę nie ma innej alternatywy? Chcesz kochać, nie masz mężczyzny, idź na psychoterapię, chcesz bliskości, nie masz z kim jej realizować, tylko psychoterapia. Chcesz stworzyć związek, nie możesz, psychoterapia!
Serio?
Nie widzę zagrożenia w posiadaniu sensu życia - dzieci. Są póki co małe i w sposób naturalny lgną do matki. Spokojnie, nie kocham ich miłością zaborczą, chorą, przewrażliwioną. Stanowimy po prostu fajną ekipę. W której odnajduję duży sens. Wspólnie realizujemy nasze marzenia czy plany i nie ma w tym nic niestosownego. Czy to również podlega psychoterapii?
Sarkazm.
Żeby nie było. Nie jestem uciemiężoną matką Polką, ale w hierarchii potrzeb będąc samotną mamą, nauka gry na cytrze, nie będzie moim priorytetem. Bo zwyczajnie nie mam na to czasu. Owszem znajduje go, lecę wówczas na fitness, czasem do kina sama. Więc czas dla siebie, jeśli chcę, mam.
I jeszcze jedno. Nie chcę wieszać się na kimkolwiek, jak to ktoś określił. Chciałabym stworzyć związek z drugim człowiekiem. Ten ze sobą samą ma się dość dobrze, pozbawiony jest deficytów, obciążeń czy kompleksów. W tym też związku tkwię od lat. I po prostu nie jest to tym, w czym jestem w pełni szczęśliwa. Nie jest to zwyczajnie moja bajka.
To dobrze że nie jesteś w 200% chora z samotności Twoje problemy nie muszą być kosmiczne są jednak Twoje.
Masz na pewno mocne strony .
Cierpisz jednak coś boli nie daje spokoju temu się przyjrzyj sama na razie nie zrobiłaś istotnego postępu ból nie przeszedł .może myślenie potrzeba nieco skorygować z kimś kto ma inne perspektywy bo Ty możesz kręcić się w kółko i nie widzieć tego .
Potraktować można terapię jak rozwój a nie karę, ,przykry obowiązek czy przymus.
Chyba że się uważasz za skończony dziewiąty cud świata ale nie jesteś raczej z takich osób być może masz jeszcze dużo gniewu chyba w sobie takiego zastarzałego przykrytego smutkiem, przygnębieniem stąd ten opór wydaje mi się choć mogę się mylić.
Niektóre depresje są jak nałogi - uzależniają .Nie widać niczego innego żadnego wyjścia.
Cyngli napisał/a:(...) Więc jeśli nie dla siebie samej, to powinnaś zrobić to dla nich i chociaż spróbować.
Jasne, dla nich. Później spokojnie można domagać się od nich rewanżu, bo "To ja dla was... ."
"Próbowanie" jest dobrym sposobem na usprawiedliwienie własnej "niemocy". "Niemocy" czy określonej decyzji? [pytanie retoryczne]
Odpowiedzialna zdrowa osoba NIGDY nie wypomni czegoś takiego swoim dzieciom.
I tak, uważam, że jeśli ktoś jest nastawiony negatywnie do czegoś, to warto go namawiać, by chociaż spróbował.
Także pozostanę przy swoim zdaniu.
Także pozostanę przy swoim zdaniu.
Szanuję i pozdrawiam ;-)
Przeczytawszy temat przychodzą mi do głowy dwa pytania.
Pierwsze: dlaczego jak ktoś pisze, że chciałby być w związku, być z drugą osobą, zaraz wysyła się go na terapie, bo na pewno nie umie być sam szczesliwy i na pewno tylko czyha na to, aby facet czy kobieta rozwiązał jego problemy i napełnił pełnia szczęścia. Już nie chodzi o ten wątek, ale problem pojawia się nagminnie, ktoś pisze, że chciałby kogoś poznać, stworzyc relacje to od razu propanuje mu się terapię bo na pewno ma deficyty z przeszłości.
Drugie: co w przypadku osób, które są szczęśliwe same ze sobą, radzą sobie psychicznie, nie szukają partnera, twierdzą, że czy z partnerem czy bez one świetnie się czuja i są szczęśliwe. Dlaczego więc, gdy taki ktoś staje nagle na ich drodze, nie mówią mu, spadaj, czuje się świetnie sama, tylko jednak decydują się na związek? Przecież związek to nie obowiazek, spokojnie można zrezygnować z drugiej osoby i żyć samemu. A jednak nikt nie mówi nie, jak tylko pojawia się odpowiednia osoba.
Przeczytawszy temat przychodzą mi do głowy dwa pytania.
Pierwsze: dlaczego jak ktoś pisze, że chciałby być w związku, być z drugą osobą, zaraz wysyła się go na terapie, bo na pewno nie umie być sam szczesliwy i na pewno tylko czyha na to, aby facet czy kobieta rozwiązał jego problemy i napełnił pełnia szczęścia. Już nie chodzi o ten wątek, ale problem pojawia się nagminnie, ktoś pisze, że chciałby kogoś poznać, stworzyc relacje to od razu propanuje mu się terapię bo na pewno ma deficyty z przeszłości.
Drugie: co w przypadku osób, które są szczęśliwe same ze sobą, radzą sobie psychicznie, nie szukają partnera, twierdzą, że czy z partnerem czy bez one świetnie się czuja i są szczęśliwe. Dlaczego więc, gdy taki ktoś staje nagle na ich drodze, nie mówią mu, spadaj, czuje się świetnie sama, tylko jednak decydują się na związek? Przecież związek to nie obowiazek, spokojnie można zrezygnować z drugiej osoby i żyć samemu. A jednak nikt nie mówi nie, jak tylko pojawia się odpowiednia osoba.
Może dlatego, że Autorka czuje się tak źle sama, że aż pisze o depresji.
rossanko, przeczytałaś posty autorki? Także te, w których napisała o skrywanej depresji, o dzieciach będących sensem jej życia, o "ja" majaczącym w oddali, o braku akceptacji rzeczywistości?
25 2019-10-17 13:34:17 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2019-10-17 13:38:58)
Drugie: co w przypadku osób, które są szczęśliwe same ze sobą, radzą sobie psychicznie, nie szukają partnera, twierdzą, że czy z partnerem czy bez one świetnie się czuja i są szczęśliwe. Dlaczego więc, gdy taki ktoś staje nagle na ich drodze, nie mówią mu, spadaj, czuje się świetnie sama, tylko jednak decydują się na związek? Przecież związek to nie obowiazek, spokojnie można zrezygnować z drugiej osoby i żyć samemu. A jednak nikt nie mówi nie, jak tylko pojawia się odpowiednia osoba.
Związek to nie obowiązek, ale wybór. Jeśli spotyka mnie coś dobrego, pięknego, to dlaczego mam się tym nie cieszyć, nie skorzystać z tego? Doskonale mogę żyć w pojedynkę, ale nie muszę.
Zaczynam myśleć, że moim przeznaczeniem jest samotność już na zawsze.
Skończyłam czterdzieści. Dobiłam się całkiem tą cyfrą. Na koncie nieudane małżeństwo i dwoje dzieci. Wszystko robię sama, muszę być samodzielna ale niejednokrotnie wypompowana fizycznie i psychicznie. Ogarniam dom, dzieciaki, szkołę, zakupy. Czasami padam na pysk ze zmęczenia.
I przewlekłej depresji, którą skrzętnie ukrywam.
Niby jestem atrakcyjna, tak mówią, odpowiedzialna, wyważona, stała. Ale co z tego. To nie tak, że nie daję szansy nowym znajomościom. Ja ich po prostu nie mam. Nie mam w swoim otoczeniu wolnych mężczyzn. Ani w blizszym ani w dalszym. Dodatkowo pracuję w miejscu gdzie ich sporo się przewija i na przestrzeni ani jeden nie był mną zainteresowany do jakiejkolwiek relacji. Jestem uśmiechnięta, otwarta, mogę rozmawiać na różne tematy i co z tego. Jedno wielkie nic. Ciągle sama. A z natury ogromny wrażliwiec ze mnie, uczuciowa, emocjonalna.
Owszem, miałam parę propozycji znajomości tzw. do łóżka. Od żonatych,zajętych, chcących urozmaicić swoje życie. Zgodnie uważają mnie za wyjątkowo atrakcyjną, widzę jak patrzą i marzą że zaciągną do łóżka. Bez sensu.
Pragnę miłości, troski, oddania, normalnego zdrowego związku. Żebym mogła kochać. I być kochana.
A tkwię od lat w samotności.
Żeby nie było. Próbowałam portali randkowych. Na przestrzeni dwóch lat poznałam dwóch mężczyzn. Na początku oszołomieni moją osobą, w ostatecznym rozrachunku skrajni egoiści, którzy uważali że powinnam robić wszystko by ich zatrzymać przy sobie. Od każdego słyszałam kocham, po czym ze słowem kocham na ustach, odchodzili. Byłam po prostu zabawką. Nie chcę więc już podobnych portali.
Czasami się modlę, czasami marzę. Kurcze wszystko jedno wielkie nic. Samotność mnie dobija. Czuję jak usycham. Fizycznie czuję jak opadają mi listki. Próbuję angażować się w różne zajęcia żeby głowę odwrócić, myśli skierować w zainteresowania i coś tam się udaje. Ale przecież potrzeb nie oszukam. Zagłuszę tylko na chwilę.
Jak radzić w tej samotności? Jak przyzwyczaić się do myśli, że zapewne będzie już tak do końca.
A czy nie tak ma większość kobiet? Także tych w związkach?
Cyngli dobrze mówi - najpierw zajmij się sobą, swoim zdrowiem i nastrojem. Odpowiadasz za innych, a Tobą nie ma się kto zająć. Dość powszechne zjawisko i podejrzewam, że wiele z nas ma lub miało taki etap w życiu.
Nie chcesz terapii? Nie jest uniwersalna, ani obowiązkowa. Zrób na próbę coś, co byś chciała, ale sobie odmawiałaś. Sport, wycieczka, kot, impreza, nowa fryzura, tona czekolady, cokolwiek dla siebie, ale bez przymusu. Nie na zasadzie planu i celowego odwracania uwagi, bo to jak "nie myśl o białych niedźwiedziach"...
rossanka napisał/a:Drugie: co w przypadku osób, które są szczęśliwe same ze sobą, radzą sobie psychicznie, nie szukają partnera, twierdzą, że czy z partnerem czy bez one świetnie się czuja i są szczęśliwe. Dlaczego więc, gdy taki ktoś staje nagle na ich drodze, nie mówią mu, spadaj, czuje się świetnie sama, tylko jednak decydują się na związek? Przecież związek to nie obowiazek, spokojnie można zrezygnować z drugiej osoby i żyć samemu. A jednak nikt nie mówi nie, jak tylko pojawia się odpowiednia osoba.
Związek to nie obowiązek, ale wybór. Jeśli spotyka mnie coś dobrego, to dlaczego mam się tym nie cieszyć, nie skorzystać z tego? Doskonale mogę żyć w pojedynkę, ale nie muszę.
Ale nie musisz też żyć w parze.
To jak to jest?
Te wszystkie szczęśliwe małżeństwa też mogą się rozstac i każde żyć samotnie i szczęśliwie.
A mimo tego ludzie dążą do łączenia się w pary, trwają razem.
To jak to jest?
Przeczytawszy temat przychodzą mi do głowy dwa pytania.
Pierwsze: dlaczego jak ktoś pisze, że chciałby być w związku, być z drugą osobą, zaraz wysyła się go na terapie, bo na pewno nie umie być sam szczesliwy i na pewno tylko czyha na to, aby facet czy kobieta rozwiązał jego problemy i napełnił pełnia szczęścia. Już nie chodzi o ten wątek, ale problem pojawia się nagminnie, ktoś pisze, że chciałby kogoś poznać, stworzyc relacje to od razu propanuje mu się terapię bo na pewno ma deficyty z przeszłości.
Drugie: co w przypadku osób, które są szczęśliwe same ze sobą, radzą sobie psychicznie, nie szukają partnera, twierdzą, że czy z partnerem czy bez one świetnie się czuja i są szczęśliwe. Dlaczego więc, gdy taki ktoś staje nagle na ich drodze, nie mówią mu, spadaj, czuje się świetnie sama, tylko jednak decydują się na związek? Przecież związek to nie obowiazek, spokojnie można zrezygnować z drugiej osoby i żyć samemu. A jednak nikt nie mówi nie, jak tylko pojawia się odpowiednia osoba.
Bo to są jakby dwie rzeczy a naprawdę to jedna.
Naturalne potrzeby te ludzkie instynktowne jak potrzeba miłości i kochania,oraz powikłania,zaburzenia,cierpienia z tym związane też ludzka niedoskonałość odwieczny dylemat.
Najtrudniejsze rzeczy na świecie.
Autorka cierpi na samotność depresje - cierpi naprawdę wierzy że inna osoba uleczy to cierpienie .
Bycie szczęśliwym ,w akceptacji siebie z miłością do siebie to wcale nie koniec tylko początek wychodzenia z bólu i cierpienia poczucia braków,pustki itp .
Nasycenie miłością do siebie ma ten skutek przynajmniej tak było u mnie że miłości nie da się zatrzymać tylko dla siebie .
Może i można obyć się bez terapii tylko czy jest coś takiego lepszego co można zrobić samemu bez wysiłku
Nie wiem skąd w ludziach ten lęk przed terapią. Dlaczego najczęściej kojarzy się ona z kozetką u psychiatry, na której odbywają się tortury?
Evvva, sama przyznajesz, że nie czujesz się dobrze, jesteś przemęczona, brakuje Ci bliskości i wsparcia drugiego człowieka, ale godzisz się z tą Twoją beznadziejnością i depresją. Zachowujesz się właśnie jak cierpiętnica, która poświęca się dzieciom i nie ma czasu dla siebie.
Pytasz, dlaczego wysyłamy Cię na terapię, ano dlatego:
Czasami się modlę, czasami marzę. Kurcze wszystko jedno wielkie nic. Samotność mnie dobija. Czuję jak usycham. Fizycznie czuję jak opadają mi listki. Próbuję angażować się w różne zajęcia żeby głowę odwrócić, myśli skierować w zainteresowania i coś tam się udaje. Ale przecież potrzeb nie oszukam. Zagłuszę tylko na chwilę.
30 2019-10-17 13:48:00 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2019-10-17 13:53:07)
Ale nie musisz też żyć w parze.
To jak to jest?
Te wszystkie szczęśliwe małżeństwa też mogą się rozstac i każde żyć samotnie i szczęśliwie.
A mimo tego ludzie dążą do łączenia się w pary, trwają razem.
To jak to jest?
Tak już człowiek jest stworzony - jako istota społeczna. Te wszystkie atawizmy oraz tradycja i mentalność.
Jeżeli jest mi dobrze z kimś, jeżeli lubię być z kimś i wolę tak niż w pojedynkę, to o.k. Ale czasem wybiera się inaczej albo tak się życie układa. I ja osobiście nie wyrażam zgody na unieszcześliwianie się tylko dlatego, że nie jestem "sparowana".
Cokolwiek z życiu mnie spotka, chcę się w tym odnaleźć jak najpozytywniej.
Jeśli np. stracę wzrok (czym mnie kiedyś straszono), nie chcę do końca życia być zgorzkniała niewidomą, ale korzystać z możliwości, jakie mi zostały, o jakich może nie śniło mi się przed stratą. Co nie zmieni faktu, że wolałabym widzieć.
A brak partnera to żaden dramat w porównaniu z takimi problemami.
rossanka napisał/a:Ale nie musisz też żyć w parze.
To jak to jest?
Te wszystkie szczęśliwe małżeństwa też mogą się rozstac i każde żyć samotnie i szczęśliwie.
A mimo tego ludzie dążą do łączenia się w pary, trwają razem.
To jak to jest?Tak już człowiek jest stworzony - jako istota społeczna. Te wszystkie atawizmy oraz tradycja i mentalność.
Jeżeli jest mi dobrze z kimś, jeżeli lubię być z kimś i wolę tak niż w pojedynkę, to o.k. Ale czasem wybiera się inaczej albo tak się życie układa. I ja osobiście nie wyrażam zgody na unieszcześliwianie się tylko dlatego, że nie jestem "sparowana".Cokolwiek z życiu mnie spotka, chcę się w tym odnaleźć jak najpozytywniej.
Zostawmy tą istotę społeczna.
Możesz żyć szczęśliwie jak dotad sama. Ale wybierasz spróbować stworzyć związek. Takim masz swój wybór. Dlaczego nie wolisz żyć jak dotąd sama? Możesz wybrać?
32 2019-10-17 13:57:01 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2019-10-17 14:07:47)
Mogę wybrać, Dlaczego mam wybierać wbrew sobie?
Lubię cieszyć się relacją i bliskością. Ale nie umrę z rozpaczy bez tego, będę cieszyć się tym, co mam, a jest tego niemało.
33 2019-10-17 13:59:03 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2019-10-17 14:04:21)
Nie wiem skąd w ludziach ten lęk przed terapią. (...)
Bo kontakt z tym, co od lat było skrzętnie ukrywane, do przyjemnych nie należy. Bo ludzie tak bardzo pragną akceptacji, a myślą, że zostaną odrzuceni, gdy psychoterapeuta usłyszy skrywaną prawdę. Bo boją się (lęk nie jest rzeczą racjonalną). Bo... .
***
I jeszcze jedno.
Terapia nie jest obowiązkowa, podobnie jak bycie szczęśliwym. I czy jest ktoś, kto osobie radzącej sobie z problemami proponował psychoterapię?
rossanka napisał/a:Ale nie musisz też żyć w parze.
To jak to jest?
Te wszystkie szczęśliwe małżeństwa też mogą się rozstac i każde żyć samotnie i szczęśliwie.
A mimo tego ludzie dążą do łączenia się w pary, trwają razem.
To jak to jest?Tak już człowiek jest stworzony - jako istota społeczna. Te wszystkie atawizmy oraz tradycja i mentalność.
Jeżeli jest mi dobrze z kimś, jeżeli lubię być z kimś i wolę tak niż w pojedynkę, to o.k. Ale czasem wybiera się inaczej albo tak się życie układa. I ja osobiście nie wyrażam zgody na unieszcześliwianie się tylko dlatego, że nie jestem "sparowana".Cokolwiek z życiu mnie spotka, chcę się w tym odnaleźć jak najpozytywniej.
Jeśli np. stracę wzrok (czym mnie kiedyś straszono), nie chcę do końca życia być zgorzkniała niewidomą, ale korzystać z możliwości, jakie mi zostały, o jakich może nie śniło mi się przed stratą. Co nie zmieni faktu, że wolałabym widzieć.
A brak partnera to żaden dramat w porównaniu z takimi problemami.
Ale to bez sensu takie porównanie. Ktoś straci wzrok. A ktoś wzrok i słuch i tak dalej. Zawsze jtos na gorzej i bycie czy nie bycie w związku nie ma tu nic do rzeczy. Czytałaś "Skafander i motyl"- facet podyktował książkę mrugajac jedna powieka. Sparaliżowany a do końca świadomy. Nie ma za bardzo sensu się LICYTOWAĆ
MOIM ZDANIEM POTRZEBA drugiego człowieka jest naturalną i nie ma co kogoś odwodzic od tego tematu.
Chyba, że faktycznie ktoś napisze, że bez męża nie umiem sama żyć, pracować, myśleć i radzić sobie w życiu - to już by było ekstremum.
rossanka napisał/a:Przeczytawszy temat przychodzą mi do głowy dwa pytania.
Pierwsze: dlaczego jak ktoś pisze, że chciałby być w związku, być z drugą osobą, zaraz wysyła się go na terapie, bo na pewno nie umie być sam szczesliwy i na pewno tylko czyha na to, aby facet czy kobieta rozwiązał jego problemy i napełnił pełnia szczęścia. Już nie chodzi o ten wątek, ale problem pojawia się nagminnie, ktoś pisze, że chciałby kogoś poznać, stworzyc relacje to od razu propanuje mu się terapię bo na pewno ma deficyty z przeszłości.
Drugie: co w przypadku osób, które są szczęśliwe same ze sobą, radzą sobie psychicznie, nie szukają partnera, twierdzą, że czy z partnerem czy bez one świetnie się czuja i są szczęśliwe. Dlaczego więc, gdy taki ktoś staje nagle na ich drodze, nie mówią mu, spadaj, czuje się świetnie sama, tylko jednak decydują się na związek? Przecież związek to nie obowiazek, spokojnie można zrezygnować z drugiej osoby i żyć samemu. A jednak nikt nie mówi nie, jak tylko pojawia się odpowiednia osoba.
Bo to są jakby dwie rzeczy a naprawdę to jedna.
Naturalne potrzeby te ludzkie instynktowne jak potrzeba miłości i kochania,oraz powikłania,zaburzenia,cierpienia z tym związane też ludzka niedoskonałość odwieczny dylemat.
Najtrudniejsze rzeczy na świecie.
Autorka cierpi na samotność depresje - cierpi naprawdę wierzy że inna osoba uleczy to cierpienie .
Bycie szczęśliwym ,w akceptacji siebie z miłością do siebie to wcale nie koniec tylko początek wychodzenia z bólu i cierpienia poczucia braków,pustki itp .
Nasycenie miłością do siebie ma ten skutek przynajmniej tak było u mnie że miłości nie da się zatrzymać tylko dla siebie .
Może i można obyć się bez terapii tylko czy jest coś takiego lepszego co można zrobić samemu bez wysiłku
Co do Autorki, to wiadomo tylko to co napisała skrótowo, tyle co nic. Tym bardziej nie wyrokowałabym o depresji.
Każdy by się zdolował jakby jego wieloletnie małżeństwo się skończyło a on został sam z dziećmi.
Lek O przyszłość myślę, że nie jest tu niczym niezwykłym.
Pokręcona Owieczka napisał/a:Nie wiem skąd w ludziach ten lęk przed terapią. (...)
Bo kontakt z tym, co od lat było skrzętnie ukrywane, do przyjemnych nie należy.(...)
Oczywiście, mało przyjemne jest również uczucie beznadziei. O ile terapia może nam w tym pomóc, nawet jeśli podczas jej trwania będzie zmierzenie się ze swoimi demonami i traumami, to jest duża szansa na sukces.
Wielokropku, jestem pełna podziwu, Twoje uwagi, komentarze są zawsze trafne i inspirujące, dziękuję
I jeszcze jedno.
Terapia nie jest obowiązkowa, podobnie jak bycie szczęśliwym. I czy jest ktoś, kto osobie radzącej sobie z problemami proponował psychoterapię?
Nie zawsze radzenie sobie z problemami jest miarą szczęścia. Spokoju na pewno
37 2019-10-17 14:17:47 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2019-10-17 14:24:40)
Rossanko, jasne, że rozpiętość ludzkich dramatów jest olbrzymia. Nie mnie pouczać innych, ale osobiście uważam za bluźnierstwo niedocenianie faktu, że się żyje, ma się wiele z tego, o czym na próżno marzą inni.
Nie mam związku, ale na litość boską, czy to nie jest powód do radości, że na własnych nogach mogę pójść na spacer?
Porównania mają dla mnie pewien sens. Skoro bohater "Skafandra..." odnalazł wartość w tak trudnym zyciu, to my, pozbawieni "tylko" związku mamy znacznie więcej narzędzi po temu. Inspirują mnie takie historie i tacy ludzie.
Piszesz, że miłości nie da się zatrzymać tylko dla siebie. To dla mnie najpiękniejsze i szalenie poztywne. Mogę ją rozdawać bez obawy, że mi ubędzie.
I przestańmy wreszcie miłość zawężać do jednego wymiaru. Mogę nieść miłość pomagając w hospicjum, głaszcząc kota spotkanego na ulicy, bawiąc się z dzieckiem sąsiadów albo zachwycając się pięknem jesieni.
Miłość jest wszędzie, miłości jest pełno.
A jak spotkam kogoś do związku? To jeszcze więcej miłości, więc dlaczego nie przeżywać więcej czegoś fajnego? Biorę!
P.S. O depresji autorka napisała bardzo wyraźnie. Dosłownie.
Nie zawsze radzenie sobie z problemami jest miarą szczęścia. Spokoju na pewno
Spokój i szczęście dla mnie mają wiele ze sobą wspólnego.
paslawek napisał/a:rossanka napisał/a:Przeczytawszy temat przychodzą mi do głowy dwa pytania.
Pierwsze: dlaczego jak ktoś pisze, że chciałby być w związku, być z drugą osobą, zaraz wysyła się go na terapie, bo na pewno nie umie być sam szczesliwy i na pewno tylko czyha na to, aby facet czy kobieta rozwiązał jego problemy i napełnił pełnia szczęścia. Już nie chodzi o ten wątek, ale problem pojawia się nagminnie, ktoś pisze, że chciałby kogoś poznać, stworzyc relacje to od razu propanuje mu się terapię bo na pewno ma deficyty z przeszłości.
Drugie: co w przypadku osób, które są szczęśliwe same ze sobą, radzą sobie psychicznie, nie szukają partnera, twierdzą, że czy z partnerem czy bez one świetnie się czuja i są szczęśliwe. Dlaczego więc, gdy taki ktoś staje nagle na ich drodze, nie mówią mu, spadaj, czuje się świetnie sama, tylko jednak decydują się na związek? Przecież związek to nie obowiazek, spokojnie można zrezygnować z drugiej osoby i żyć samemu. A jednak nikt nie mówi nie, jak tylko pojawia się odpowiednia osoba.
Bo to są jakby dwie rzeczy a naprawdę to jedna.
Naturalne potrzeby te ludzkie instynktowne jak potrzeba miłości i kochania,oraz powikłania,zaburzenia,cierpienia z tym związane też ludzka niedoskonałość odwieczny dylemat.
Najtrudniejsze rzeczy na świecie.
Autorka cierpi na samotność depresje - cierpi naprawdę wierzy że inna osoba uleczy to cierpienie .
Bycie szczęśliwym ,w akceptacji siebie z miłością do siebie to wcale nie koniec tylko początek wychodzenia z bólu i cierpienia poczucia braków,pustki itp .
Nasycenie miłością do siebie ma ten skutek przynajmniej tak było u mnie że miłości nie da się zatrzymać tylko dla siebie .
Może i można obyć się bez terapii tylko czy jest coś takiego lepszego co można zrobić samemu bez wysiłkuCo do Autorki, to wiadomo tylko to co napisała skrótowo, tyle co nic. Tym bardziej nie wyrokowałabym o depresji.
Każdy by się zdolował jakby jego wieloletnie małżeństwo się skończyło a on został sam z dziećmi.
Lek O przyszłość myślę, że nie jest tu niczym niezwykłym.
No to wiadomo Rossanko z tymi depresjami to zawsze trochę zamieszania jest jeżeli chodzi o diagnozowanie czy samo-diagnozowanie i rodzi się pytanie czy w dzisiejszych czasach termin depresja jest czy nie jest nadużywany modny itp.
Coś jest jednak na rzeczy bo Autorka ma swój problem i być może swoją własną osobistą "depresje" swój problem do rozwiązanie.
Nie jest to problem odosobniony rozróżnienie naturalnych potrzeb naturalnej więzi od uzależnienia szczęścia od innej osoby wcale nie jest łatwe i nie było wcześniej również.To życiu się przeplata, miesza, zaburza, prostuje, faluje,potem znowu miesza itd. i różne takie rzeczy się robią
Tych depresji to też jest "tysiąc pięćset sto dziewięćset ".
Czasami terapia może nie dopuścić do "prawdziwej " depresji.
Pokręcona Owieczka napisał/a:Nie zawsze radzenie sobie z problemami jest miarą szczęścia. Spokoju na pewno
Spokój i szczęście dla mnie mają wiele ze sobą wspólnego.
Piegowata, po moich traumach, dla mnie też Aczkolwiek, z moim spokojem jest różnie, bo nadal ex go burzy, ale staram się mu nie dawać
Natomiast szczęście, jest dla mnie wielowymiarowe. Spokój jest jeden.
41 2019-10-17 14:32:29 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2019-10-17 14:35:28)
Owieczko, gdy czuję spokój wewnętrzny, harmonię, akceptację, pogodzenie z sobą oraz życiem - nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
(...) Nie zawsze radzenie sobie z problemami jest miarą szczęścia. Spokoju na pewno
Bycie szczęśliwym nie jest, na szczęście, obowiązkowe i nie wszyscy jednakowo je rozumieją.
I dzięki Ci za dobre słowo.
43 2019-10-17 14:53:51 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2019-10-17 14:56:18)
Ze wszystkich osób tutaj wypowiadających się najchętniej przybiłbym piątkę chyba z Piegowatą
Rozsądne, rzeczowe zdanie, poparte swoim doświadczeniem i odpowiednio wyważone. Zgadzam sie w zupełności. Spokój i szczęście dla mnie MUSZĄ się przenikać i współistnieć, nie jestem w stanie ich rozdzielić. Jeśli spokój i szczęście dają mi przeróżne aspekty czy zdarzenia w życiu i niekoniecznie jest to związek, to moje życie wygląda zupełnie inaczej :-)Porównywanie pewnych wartości wydaje sie na pierwszy rzut oka nierozsądne, ale jeśli uświadomimy sobie, żę ludzie miewają znacznie gorsze problemy, to wtedy nasze stają się zadziwiająco malutkie Mówię to jako człowiek, który raz stał na krawędzi i na szczeście nie spadł w przepaść a przy okazji naoglądał się ludzi, którzy nie są w stanie z łóżka wstać. Teraz pisząc to akurat mam okazję popatrzeć za okno i podziwiać kolory jesieni, coś co może niektórzy już nie będą mieli okazji zobaczyć. Dzisiaj niektórzy nie doceniają w swoim życiu niektórych dobrobytów obecnych czasów i nie mówię tutaj o smartfonach czy kompturze, ale chociażby antybiotykach Poza tym właśnie miłość można rozdawać i przyjmować nie tylko od partnera
Będąc dorosłymi i świadomymi swoich potrzeb ludźmi, cały czas dokonujemy wyborów. Z pewnościa jednym z nich jest wchodzenie związek, nawet kiedy bardzo chcemy w nim być , nikt nas nie zmusza do tego.
Nie lecimy w ślepo od razu w ramiona drugiej osoby, tylko zwykle rozwija się to stopniowo. W każdym razie wyboru musimy dokonać na samym początku, czy piszemy się na to czy nie Zupełnie nie widzę sprzeczności w tym, że ktoś się czuje na swój sposób dobrze i w związku i samemu.Problem pojawia się wtedy, kiedy z uwagi na jakieś braki zaczynamy czuć się niedowartościowani czy gorsi od innych. Można mówić o uniwersalnych potrzebach, ale obserwując ludzi możemy dojśc do wniosku, ze część z tych potrzeb może mieć mniej lub bardziej decydujące znaczenie w życiu niż inne. Dlatego tez są tacy, którzy desperacko nie szukają uczucia, ale ciesza się samym sobą a jak się coś trafi, to biorą Inni nie potrzebują tej bliskości czy miłości aż tak bardzo albo doświadczają ją w innym wymiarze:)
W obecnych czasach, mimo tak wielu ludzi uczęszczających na terapie, wciąż chyba niestetyy pokotują takiue przekonania, że to powód do jakiegoś wstydu..Nie zawsze docenia się możliwość pomocy, jaka taka terapia może przynieść.
Owieczko, gdy czuję spokój wewnętrzny, harmonię, akceptację, pogodzenie z sobą oraz życiem - nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
To jest coś co mnie zawsze dziwiło, jak osiągnąć spokój i harmonię.
Chociaż wiem, że i to by było dla mnie dobre. Jedyna harmonię czułam jak byłam na początku w ex związku, a tak to wyrywkowo w ciągu życia. Bo na ogół czy miałam 5 lat czy 20 czy 40 zwykle czułam strach i niepokój.
A nawet rozwodu nie przeżyłam ani nie zostałam sama z dziećmi jak Autorka, więc nie masie co dziwić, że jej ciężko.
Co do tej harmonii, to próbowałam już i zająć się sobą, kupowalam sobie różne rzeczy na pocieszenie. Dbalam o ciało, chodziłam na zajęcia sportowe. Dałam o ubiór. O psychike-chodziłam na joge, medytowalam, na terapie, pracowałam nad wnętrzem, docieklam do źródła swoich problemów, zmieniłam swoje podejście do niektórych spraw, rozmawiałam z ludzmi, na forum, z przyjaciółmi, rodzina. Próbowałam być wewnetrznie szczęśliwa ot tak bez powodu, że słońce świeci - tu miałam przeblyski szczescia i spełnienia, ale to było ulotne. I nigdy nie osiagnelam tego stanu.
Jeśli autorka ma podobnie do mnie, to faktycznie chyba tylko druga osoba da jej spokój, bo sama do tego nigdy nie dojdzie. Może po prostu rodzą się ludzie, którzy sami nigdy nie dojdą do etapy spełnienia, taka konstrukcja psychiczna.
U mnie z kolei bywają takie rzadkie przebłyski, kiedy wydaje mi się, że byłoby cudownie być z kimś, dzielić z kimś życie, ale przede wszystkim w aspekcie partnerskim. Jeśli nachodzi mnie wizja spełnienia uczuciowej strony związku od razu ogarniają mnie wątpliwości. Nie jestem człowiekiem wylewnym i swoje emocje trzymam na tyle, na ile mogę, na uwięzi Z drugiej strony karmię się własnie takimi aspektami jakie wymieniła rossanka, czując się póki co szczęśliwy i spełniony
Wielokropku również dziękuje za dobre słowo
47 2019-10-18 07:54:24 Ostatnio edytowany przez random.further (2019-10-18 08:34:20)
To jest coś co mnie zawsze dziwiło, jak osiągnąć spokój i harmonię.
Chociaż wiem, że i to by było dla mnie dobre. Jedyna harmonię czułam jak byłam na początku w ex związku, a tak to wyrywkowo w ciągu życia. Bo na ogół czy miałam 5 lat czy 20 czy 40 zwykle czułam strach i niepokój.
A nawet rozwodu nie przeżyłam ani nie zostałam sama z dziećmi jak Autorka, więc nie masie co dziwić, że jej ciężko.
Co do tej harmonii, to próbowałam już i zająć się sobą, kupowalam sobie różne rzeczy na pocieszenie. Dbalam o ciało, chodziłam na zajęcia sportowe. Dałam o ubiór. O psychike-chodziłam na joge, medytowalam, na terapie, pracowałam nad wnętrzem, docieklam do źródła swoich problemów, zmieniłam swoje podejście do niektórych spraw, rozmawiałam z ludzmi, na forum, z przyjaciółmi, rodzina. Próbowałam być wewnetrznie szczęśliwa ot tak bez powodu, że słońce świeci - tu miałam przeblyski szczescia i spełnienia, ale to było ulotne. I nigdy nie osiagnelam tego stanu.
Jeśli autorka ma podobnie do mnie, to faktycznie chyba tylko druga osoba da jej spokój, bo sama do tego nigdy nie dojdzie. Może po prostu rodzą się ludzie, którzy sami nigdy nie dojdą do etapy spełnienia, taka konstrukcja psychiczna.
Też coś koło tego mi po głowie chodzi.
Bo trochę wychodzi na to, że albo ta cala praca nad sobą może i wyszła na zdrowie ale nie rozwiązała problemu. Więc albo problem dalej tkwi tylko nie został zdiagnozowany i nie widać w co 'uderzyć' aby dalej 'prawidłowo' nad sobą pracować, albo jest coś czego ogarnać się nie da bo wewnetrznie 'wszystko działa' i nie ma czego 'wałkować' a poczucie niespełnienia pozostaje. No i tak sobie myślę, że faktycznie dlaczego ? Też się o takie stany potykam i zawsze szukam dalej odpowiedzi : dlaczego ? I mam wrażenie, że Ty, Rossanko, juz wypytałaś wszystkie 'dlaczego' i dalej nic... Hm..., u licha, no i nie wiem co można by było z tym zrobic... Czy to 'nic' to ostateczne nic czy należy dalej drążyć...
Dla Autorki to chyba znak czy się terapeutować czyli drążyć... Może należy zacząć terapię mimo zupełnego braku poczucia przydatności a może właśnie nie bo to poczucie się nie myli...
Hm..., mnie bardziej przekonuje wewnętrzne poczucie bo wiem, że jeśli go nie mam na daną chwilę to i tak nie zaangażuję się w zadowalajacym stopniu i wyjdzie z tego sabotaż własnej osoby...
Piegowata'76 napisał/a:Owieczko, gdy czuję spokój wewnętrzny, harmonię, akceptację, pogodzenie z sobą oraz życiem - nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
To jest coś co mnie zawsze dziwiło, jak osiągnąć spokój i harmonię.
Chociaż wiem, że i to by było dla mnie dobre. Jedyna harmonię czułam jak byłam na początku w ex związku, a tak to wyrywkowo w ciągu życia. Bo na ogół czy miałam 5 lat czy 20 czy 40 zwykle czułam strach i niepokój.
A nawet rozwodu nie przeżyłam ani nie zostałam sama z dziećmi jak Autorka, więc nie masie co dziwić, że jej ciężko.
Co do tej harmonii, to próbowałam już i zająć się sobą, kupowalam sobie różne rzeczy na pocieszenie. Dbalam o ciało, chodziłam na zajęcia sportowe. Dałam o ubiór. O psychike-chodziłam na joge, medytowalam, na terapie, pracowałam nad wnętrzem, docieklam do źródła swoich problemów, zmieniłam swoje podejście do niektórych spraw, rozmawiałam z ludzmi, na forum, z przyjaciółmi, rodzina. Próbowałam być wewnetrznie szczęśliwa ot tak bez powodu, że słońce świeci - tu miałam przeblyski szczescia i spełnienia, ale to było ulotne. I nigdy nie osiagnelam tego stanu.
Jeśli autorka ma podobnie do mnie, to faktycznie chyba tylko druga osoba da jej spokój, bo sama do tego nigdy nie dojdzie. Może po prostu rodzą się ludzie, którzy sami nigdy nie dojdą do etapy spełnienia, taka konstrukcja psychiczna.
Jak osiągnąć? Każdy ma na to swój sposób. Ja swój wewnętrzny spokój osiągnęłam po odejściu od męża. Przeżyłam traumę, chodziłam na terapię. Trwała 4 lata, teraz, kiedy mój ex znów miesza w moim życiu, mój spokój i harmonia zostały zachwiane. Wróciłam na terapię, ale nie ma potrzeby brania psychotropów.
Pytanie, co daje nam szczęście? Ten, kto ma dzieci, tak jak ja czy Autorka, na pewno może powiedzieć, że dzieci są pociechą. Ale wrzucanie im na plecy odpowiedzialności za nasze samopoczucie, szczęście, to chyba nieporozumienie.
Tak samo, jak chyba napisał to Paslawek, oczekiwanie, że drugi człowiek, Partner zaspokoi nasze niedobory. Ja nie wierzę w dwie połówki jabłek czy pomarańczy. Nie jestem połową czegoś, tylko całością, jednością. Umiem żyć bez drugiego człowieka. On może być moim dopełnieniem.
Wydaje mi się, że dobrą ścieżką do takiego stanu spokoju i harmonii jest zaakceptowanie i pogodzenie się z tym, co nas spotkało oraz robienie tego, co przynosi nam ukojenie. Ważne jest, by dbać o swój czas, przestrzeń.