Cześć,
jestem na takim etapie życia, że nie wiem gdzie popełniłam błąd. Zawsze byłam osobą, która idzie do przodu, ale niestety zawsze się przejmowałam. Obecnie mam 29 lat , wyleczyłam się z tego przejmowania dopiero ok roku temu. Może 1.5 roku temu. Nabrałam pewności siebie i stwierdziłąm, że nie będe się użalać nad sobą.
W tych moich latach 20-stych nie było tak jak inni opisują. Dopiero teraz od ok 28 roku życia czuję się lepiej pewniejsza siebie. Potrafie powiedzieć NIE, odmówić itp. Stawiam na swoim ale asertywnie. I tutaj leży pies pogrzebany.
Wszystkich znajomych jakis miałam do tej pory poznałam w liceum i na studiach. Fakt, że studiowałam w tym samym miescie spowodował, że znajomości się mieszały, przerobiłam wiele grup znajomych, wiele koleżanek, kolegów. Szybszych, krótszych znajomości. Jednak znowu jestem na tym samym etapie. Dużo osób wyjechało za granice do pracy na studich i zostalo, inni od razu po studiach. Niektórzy znajomi, którzy zostali nie zmienili się i mam wrażenie, że patrzą na mnie w ten sam sposób jak patrzyli te 5- 10 lat temu. Mam z tym problem, bo jestem osobą, która naprawde pracuje nad sobą w kwestii wewnętrznej i zewnętrznej. Jesli chodzi o zmiany ludzkie jestem bardzo na tak. A ci znajomi z którymi jestem nadal w jakimś kontakcie nadal są tacy sami. Naprawdę. I opowiadają o tym co stalo się 5 lat temu, 3 lata temu. Ja potrafiłam zmienić się w dwa lata. Jestem zupełnie inną osobą- bardziej świadomą siebie, pewniejszą siebie. A mam wrażenie, że wpadam czasem w to samo środowisko i nie 'idę do przodu'. Staram się oczywiscie spotykać z innymi ludzmi, ale czasem mam wrażenie, że musze odejśc na stałe.
Mam problem z utrzymywaniem kontaktów z moimi starymi znajomymi. W ogole nic mnie praktycznie z nimi nie łączy. Większość jest w parach, kilku singli- ale są tacy 'stateczni', nie chcą zmian, przygód. Jestem trochę innym człowiekiem i aby stworzyć z kimś związek wiem, ze musiałam najpierw odnaleźć siebie. A do siebie mam naprawdę duże wymagania. Znajomi którzy wyjechali za granicę, czasem jak ze mną rozmawiają mają inne spojrzenie na świat. Nie wiem czy wynika to z wyższych płac i w ogole lepszego życia we Francji czy w Holandii ale nie czuję od nich takiej 'spiny' i takiej chęci 'zrobienia dzieci' i osadzenia siebie' , zapuszczenia korzeni jak z tutejszymi znajomymi.
Mam kilka grup znajomych ale po prostu przestałam chodzić na spotkania z własnej woli. Większosc opowiada o dzieciach a jak nie o dzieciach to pytają mnie o dzieci. Dlaczenie nie chcą trochę wariactwa w życiu?
Samam kładę sobie kłody pod nogi bo teraz przed 30 jestem taka jaka chciałam być w latach 20- mojego życia z tymi ludzmi. Ale tu klops- oni już są na innym etapie a ja dopiero jestem taka jaka zawsze chciałam być- tak jak mówilam- pewniejsza siebie, spokojniejsza, wiedząca czego chcę. I zaczyna się problem bo widzę, że muszę się usunąć aby byc szczesliwą.
Nie umiem z nimi rozmawiać. I dla mnie wszystko 'już było'. Nie mam tej nutki ekscytacji, ze znajomymi w moim wieku nawet nie mogę sie wygłupiac i zartować tak jak kiedys- ironicznie, chamsko ale zawsze każdy się z tego smiał. Bo teraz każdy się obraża. Czuję się z nimi jakbym była z rodzicami, ze statecznym pokoleniem, jakby mieli inną energię.
A jestesmy dopiero przed 30 rż.
Ubolewam nad tym, ale nikomu nie da się dogodzic. Co mi radzicie? Usunąc się samej już na 100% czy zostac i czasem się spotykać aby nie byc 'alienem społecznym' ale robic swoje? Nie chcę tez wyjsc na egoistkę ale po prostu chyba nasze etapy w życiu się bardzo rożnią. I jest to coraz bardziej widoczne.