Ten wątek jest poniekąd kontynuacją poprzedniego, jednak proszę Administrację o nieuznawanie za dublerkę. Właściwie to chciałbym poznać opinię kobiet w takich związkach. W moim przypadku, można powiedzieć, klasyk. Dziewczyna mocno zraniona, wyżala mi się, spędzamy wiele czasu pisząc, wspieram ją i pocieszam. Bo widzę zgodność charakterów, te same oczekiwania od związku. Pojawia się uczucie, oboje napędzamy się błyskawicznie. Potem pierwsze spotkanie, w końcu kontakt intymny. I jest. Wielkie szczęście, przekonanie że to w końcu to, planowanie wspólnego życia. I szczerość, która jak się okaże później, w moim przypadku okazała się zgubna. Nawet chciała mi dawać swoje auto, żebym wrócił do wprawy i pozbył się stresu (o tym też już zakładałem tu wątek, ale stereotypy są po to, żeby miłość miała co łamać). I potem pierdoły. Niewinna kłótnia, w której od słowa do słowa dochodzi do potężnego ranienia z obu stron. Słyszę klasyczny tekst ''ja kolejny raz tego przerabiać nie będę''. Gdy kolejny raz przepraszam, proszę o szansę, słyszę to samo, choć ani razu, że to definitywny koniec. Czuję, że mi będzie wybaczone za mało, tylko dlatego, że tym poprzednim wybaczono za dużo - dla wyrównania. I w końcu demontuję klamkę z drzwi, które zamknęła moja kobieta. Słowo ''żegnaj'' pada z moich ust.
I tu pytam szczególnie te kobiety, które w taki sam sposób weszły w związek, jeśli są takie na forum. Czy zdarzyło Wam się postępować podobnie? Jak wyglądały Wasze historie? Cały czas słyszę od znajomych, że tego kwiatu to pół światu. Ale ja wciąż ją kocham. Kocham i nienawidzę zarazem. Czuję się wykorzystany, że oberwałem za wszystkich byłych, podczas gdy jeszcze niedawno byłem najwspanialszy na świecie.