Hej!
Znalazłam to forum szukając w internecie historii o toksycznych związkach i czuję wewnętrzną potrzebe wyrzucenia z siebie wszystkiego co we mnie siedzi.
Jestem w toksycznym “związku”- bo w sumie, to już nie jest związek, a znowu wpływa to na mnie destrukcyjnie.
4 lata temu zaczęłam spotykać sie z K., który jest starszy ode mnie o 8 lat, jest już po przejsciach i rozwodzie. 3,5 roku były emocjonalną chuśtawką, były kłótnie, przerwy i zgoda. I tak w kółko, regularnie. Po każdej kłotni obiecywałam sobie koniec, cały czas myśląc o nim, mieszkamy blisko siebie więc też go widywałam i gdy on po 2-3 tyg. nagle się odzywał ja miękłam.
Po koniec stycznia po kolejnej jakieś tam kłotni odcięłam się całkiem, zablokowałam go i przez pół roku dochodziłam do siebie. W tym czasie dostawalam raz na miesiac, dwa jakies wiadomosci od niego z innych jego numerow ale już wtedy nie miękłam.
Miesiąc temu spotkałam go, pogadaliśmy i niby ok, po czasie znowu go spotkałam, znowu pogadalismy i tak pare razy i doszliśmy do wniosku, że możemy żyć w koleżeństwie. Wiem- głupota. Zaćmienie jakieś. Myślałam, że jestem silna.
Niestety nasze spotkania raz na jakiś czas spowodowały, że coś we mnie zaczęło pękać.
Desperacko ratując siebie napisłam wczoraj, że nie umiem żyć w takiej znajomości i powoduje to, że jestem nieszczęśliwa.
I wiecie co- czekam aż odpisze. Co jest ze mną nie tak, czemu się tak katuje, czemu nie umiem bardziej krytycznie na niego spojrzeć, a ciągle krytycznie patrzę na siebie.
Chyba liczę na jakiegoś kopa od was, albo może miałyście podobne historie.