Nie chcę offtopicować sąsiedniego tematu, ale zastanowiło mnie kilka aspektów - jak to jest z tą samotnością w związku.
Lata mijają, wszystko jest poukładane, poprawne, i nagle (zazwyczaj) kobieta zaczyna oddczuwać samotność w związku, a druga strona??? zadowala się w codziennych rytuałach? pasuje jej, że rozmowy są "techniczne" kto robi zakupy, kto odbiera dzieci, itp, zamiast jakiś wydumek o wszystkim i o niczym, romantycznych rozmów przy księżycu, jak na początku relacji? Nie ma już ognia w seksie, no ale czasem bywa, nawet jeśli monotonny i nudny, a co przede wszystkim nie ma trzeciej osoby na boku.
Zazwyczaj jako młodzi ludzie poznajemy partnera, mamy jakieś wyobrażenia o związku, życiu, jakąś sytuacja, która wymusza pewne działa, a ~10, 20 lat później, dalej oczekujemy, że partner jest "taki sam", że nie wydoroślał, nie zmienił spojrzenia na świat, wciąż te same potrzeby??? Banalny przykład, gdy się jest młody czasem trzeba ciężko pracować, by rozwijać swoją karierę, by zaspokoić potrzeby rodziny ( kredyt, dzieci, itp), a 20 lat później - też facet/kobieta musi być cały czas w pracy? cały czas skupiać się na zarabianiu? może czasem warto zacząć robić to co się chce, zająć się hobby, niż tylko obowiązkami, czy wtedy są jeszcze jakieś wspólne aktywność w związku?
W tym sąsiednim wątku ktoś wrzucił jako podsumowanie, że pewnie za kilka lat autorka w dziela zdrady będzie się wyżalać, w tym temacie interesuje mnie druga strona. Jak to się dzieje, że ta druga strona żyje sobie w sielankowym świecie i nie dostrzega osamotnienia swojej żony/męża, że nagle budzi się, gdy jest już po zamiatane, (gdy dochodzi do zdrady, rozstania). Jak to jest, że ta druga strona nagle jest zaskoczona, że parnter chce odejść, bo już nic nie czuje, albo jest mu źle w związku. Czy to w ogóle jeszcze jest związek, czy współistnienie dwóch obcych ludzi w tej samej przestrzeni?