Ona odeszła ode mnie rok temu. Po pięciu latach razem. To spadło na mnie niespodziewanie bez wyraźnego powodu. Według mojej oceny (najwyraźniej błędnej skoro odeszła) zawsze świetnie się dogadywaliśmy, mieliśmy podobne zainteresowania i poglądy. Rozmawialiśmy godzinami. Coś zaczęło się psuć od ponad roku przed rozstaniem, nie chciała już ze mną rozmawiać o sobie czy swoich planach. Zwalała to na złe samopoczucie, problemy na studiach i inne różne rzeczy. Aż pewnego dnia napisała, że kończy ten związek. To był dla mnie ogromny cios, bo jeszcze nie tak dawno planowaliśmy rodzinę i dzieci i w ogóle nie brałem rozstania pod uwagę. Na nic się zdały codzienne wizyty czy próby rozmów. Stało się dla mnie wtedy jasne, że ona mnie nie kocha i prawdopodobnie przestała kochać na długo przed tym zanim to zauważyłem.
Za kilka dni mija rok od tego okropnego dnia. Ona nie związała się z nikim od tamtego czasu, ale próbowała kilka razy (to, że próbowała również bardzo mnie boli). Ja nie próbowałem. Każdego dnia płaczę za byłą. Nie potrafię spojrzeć na inną dziewczynę w taki sposób. O dziwo przestał mnie interesować nawet seks. Nic mnie już nie cieszy. Moje życie jest pełne sukcesów zawodowych i mam świetną pracę, ale nie potrafię się z tego cieszyć. Nikt mnie nie rozumie. Nawet nie mam z kim o tym porozmawiać. Nigdy nie czułem się taki samotny.