Witajcie,
tematów takich jak opisze jest tu na pęczki. Rad pewnie nie oczekuję ale odrobiny wsparcia, muszę się tez chyba "wygadać" bo zwariuję.
Nie jestem młodą siksą a kobietą po 40, która chyba przestał już wierzyć w udaną relację. Nie wiem może to ze mną jest coś nie tak, sami oceńcie
Trzy miesiące temu poznałam faceta, był wtedy w trakcie rozwodu, mimo, że z byłą żoną nie żył, nie mieszkał już prawie 3 lata. Rozwiódł się 2 tygodnie od naszego poznania, taki był termin ustalony już od roku.
Między nami coś zaiskrzyło, uwielbialiśmy spędzać razem czas, bardzo o mnie zabiegał. Po około miesiącu znajomości zaczęliśmy być oficjalnie w związku (zapytał mnie czy będę jego dziewczyną ) Niedługo po tym padły z jego ust ważne słowa, usłyszałam, że mnie kocha.
Ja po wielu perypetiach w swoim zyciu byłam ostrożna. On mnie przekonywał, żebym się nie bała, żebym mu zaufała, ze chce ze mną być. Mówiłam o swoich obawach, wiedział, ze boję się zaangazować i nie cierpieć potem. Jednak angażowałam się coraz bardziej.
Był sex, wspólne spędzanie czasu, weekendy bez dzieci całe nasze. Czułam się kochana. Były poczynione jakieś wstępne plany, kiedy poznamy nasze dzieci i wszystko było ok.
Do jakiegoś mniej więcej tygodnia wstecz. zauważyłam, ze coś się dzieje, był bardzie oschły. Mimo że kilka dni wcześnie mówił, ze nie może się doczekać wakacji, kiedy dzieci wyjadą, a my w końcu będziemy mieć więcej czasu dla siebie.
Dzieci wyjechały, a my przez cały tydzień spotkaliśmy się 2 razy 9 tak naprawdę w moim odczuciu na sex). Przestał się ze mna kontaktować, był małomówny, jakiś inny, nieobecny.
Punkt kulminacyjny był wczoraj. Mielismy się spotkać, a dostałam wiadomość, ze on nie może bo praca, bo ma jakiegoś doła. Zaczęłam dopytywać, umęczona już trochę sytuacja z całego tygodnia. Powiedziałam, ze widzę, że się cos dzieje, że jest jakiś inny.
No i usłyszałam, ze on nie chce mnie wykorzystywać, a tak się czuje ostatnio, że on się gdzieś zatrzymał i nie może iść dalej, zaangażować się...i najlepsze, że on chce zebyśmy zostali na stopie koleżeńskiej i że on potrzebuje czasu, ale nie jest w stanie mi nic obiecać. FUCK
Nie wytrzymałam...powiedziałam żeby spi..przał, żeby zostawił mnie w spokoju, że nie zgodzę się na żadne bycie znajomymi, ze nie dam rady się z nim spotykać w takiej sytuacji i że bardzo mnie zranił.
Tu historia się kończy...moja taka niestety nie pierwsza.
Jest mi tak cholernie źle, tak przykro, poczułam się jak szmata i smieć. jak zapytałam, co miały znaczyc jego wcześniejsze deklaracje, powiedział, że na tamta chwilę tak czuł......ja nie ogarniam dzisiejszych facetów....