U mojego męża w pracy zdarzył się dziś śmiertelny wypadek. Znów. Młody mężczyzna, żonaty, dwójka dzieci. To się zdarza regularnie, taka niebezpieczna branża, ale zawsze mną to solidnie potrząsa. Nigdy o tym wcześniej nie myślałam, ale dziś pytam w jaki sposób bliskim przekazywana jest taka tragiczna informacja - kto o tym mówi, czy jest do tego właściwie przygotowany. Podobno do domu jedzie jakaś delegacja, zwykle przedstawiciel oddziału BHP, zawsze psycholog, czasem dyrektor lub bezpośredni przełożony pracownika. Usiłuję wejść w psychikę kobiety, która być może czeka na męża z obiadem, a dowiaduje się, że wspólnych obiadów już nie będzie i... nie chciałabym, aby w tej strasznej chwili było przy mnie tylko tych kilku obcych facetów. Od razu stwierdziłam, że to jest dyplomatyczne, ale moim zdaniem nieludzkie, że powinny być to góra dwie osoby, w tym najlepiej ktoś względnie znajomy (w końcu niemal każda z nas zna jakichś współpracowników swoich mężów, partnerów) i psycholog.
Do tej pory o śmierci bliskich mi osób dowiadywałam się od innych bliskich. Były takie, których zupełnie się nie spodziewałam, inne z kolei były wynikiem ciężkiej choroby, więc należało się z tym liczyć, nawet jeśli trudno się pogodzić. I o ile doskonale pamiętam swoją reakcję sprzed wielu lat, kiedy otworzyłam drzwi policjantom informującym o tym, że brat miał poważny wypadek, ale na szczęście żył i jego życiu nic nie zagrażało, o tyle dziś zupełnie nie umiem sobie wyobrazić, że ktoś obcy puka do moich drzwi i...
Oczywiście, że nie ma tu dobrej metody, bo sama informacja jest tego zaprzeczeniem, ale na pewno można znaleźć jakąś najmniej traumatyczną, najmniej bolesną, taką, którą bierze pod uwagę tak ogromnie trudne emocje, jakie w tej chwili niemal na pewno się pojawią.
Jak Wy to oceniacie? Czy w ogóle i jeśli tak, to w jaki sposób, ten pierwszy szok można złagodzić?