Hej wszystkim!
Od paru dni czytam to forum i dzięki Waszemu wsparciu jakos daję radę przejść przez ten trudny dla mnie okres.
Kilka dni temu zakończył się mój 3 letni związek. On - imprezowicz, pewny siebie lekkoduch, uwielbiał być w centrum uwagi, przebierał w koleżankach. Ja - spokojna, zamknięta w sobie, otwieram się przy bliższym spotkaniu, cicha. Choć z pozoru zupełnie inne charaktery, od początku naszej znajomości między nami iskrzyło. Było to 6 lat temu, ja wtedy miałam chłopaka, który chciał dla mnie zrobić wszystko, był kochany, ale w porównaniu do tamtego, stawał się dla mnie coraz bardziej nudny. On natomiast imponował mi pewnością siebie, tym, że może mieć kazdą, a coraz bardziej chce mnie. Było między nami bardzo dużo chemii, w końcu zdecydowałam się zakończyć ówczesny związek, żeby być z Nim. Nigdy mnie o to nie prosił, ja sama chciałam, teraz wydaje mi się, że to był zły znak. Jednak zaczęliśmy się spotykać i było naprawdę cudownie, super nam się rozmawiało, czułam, że mimo wszystko bardzo dobrze się rozumiemy, mamy to samo poczucie humoru, odkryłam jego wrażliwą stronę, widziałam, że się angażuje. Dopiero po roku wyznał mi miłość, przed tym były kłótnie, bo nie wiedziałam, co do mnie czuje. Byłam wtedy najszczęśliwsza na świecie. Jedyny problem był na imprezach wśród ludzi, tam często zapominał o moim istnieniu, zabawiał się z koleżankami, ja nie jestem taka głośna jak one, byłam zazdrosna i traciłam pewność siebie. Na imprezach pojawiały się jego byłe, wtedy widziałam, że chce z nimi rozmawiać bardziej niż ze mną, czułam się wtedy gorsza od nich, ale później to ze mną wracał do domu, więc przestawałam szybko się tym przejmować. Nie potrafił mnie też niczym zaskoczyć, większość rzeczy, które robilimśmy było z mojej inicjatywy, nie było niespodzianek, ale myślałam, że przecież to nie jest w związku najważniejsze. Kochałam go całą sobą. Z biegiem czasu kłóciliśmy się coraz więcej, ale tylko ja się go czepiałam. Teraz bardzo załuję, mam wrażenie, że przesadzałam i mogłam mu odpuścić. Ciężko się z nim było umówić na cokolwiek, przychodził do mnie o której miał ochotę, choć ja czekalam na spotkanie cały dzień, a obiecywał, że będzie jak najszybciej, urządzalam mu o to awantury, on mi wybaczał, a przecież to nic, że przyszedł trochę później, teraz to rozumiem. Umawialiśmy się, że po zajęciach robimy razem obiad, on po zajęciach dopiero mówił mi, że najpierw idzie na siłownię, a ja mam na niego poczekać - zrobiłam aferę, ale po co, przecież dobrze, że ma swoje pasje, ma karnet tylko do 16 a przygotowuje się do zawodów, czemu mnie to tak musiało rozzłościć.......... Zrobiłam mu obiad, a ten po zjedzeniu powiedział, że idzie na trening, a później na piwo ze znajomymi, to są nasi wspólni znajomi, a mnie nie uwzględnił, ale może jakbym się zapytała, czy mogę iść na pewno by mnie wziął, a ja od razu zaczęłam krzyczeć...... wszystko mi wybaczał, ciągle dawał szanse, choć podczas kłotni w złości mówiłam okreopne rzeczy. Mam wrażenie, że zniszczyłam tym nasz związek i on mnie przez to przestał kochać. W styczniu miałam problemy z zaburzeniami lękowymi, nie mogłam spać, byłam ciągle sfrustrowana, przez to też nam się nie układało, żałuję, że obarczałam go swoimi problemami i wyżywałam się na nim, za to, że mi coś dolega. Zerwał ze mną mówiąc, że traktuje mnie jak siostrę. Dwa dni później dowiedziałam się, że moja mama jest ciężko chora. Zadzwoniłam do niego od razu, powiedział, że jest ze mną na 100%, nie zostawi mnie i przejdziemy przez to razem. Przez ostatni miesiąc niby był ze mną, ale nie czułam wielkiego oparcia, niby mogłam mu się wyżalić, albo do niego przyjść, ale czułam, że on nie do końca jest w tym ze mną, nie próbował jakoś mnie pocieszyć, nie pytał się o mamę, nie próbował oderwać od niej moich myśli. Ale to moja wina bo już mnie wtedy nie kochał, a nie kochał przez te awantury.Powinnam była lepiej wykorzystać tę szansę, którą mi dał, niby się nie kłóciliśmy, ale ciągle byłam smutna, pewnie tym bardziej go od siebie odstręczyłam. Zapytałam się go czy mnie kocha, powiedział, że nadal nie wie, że zmierzamy do nikąd, że tego nie widzi. Byłam wtedy u niego w rodzinnym mieście i mieliśmy iść na wesele, a później miałam zostać na urodziny. Stwierdziłam, że po weselu wracam do domu. Na weselu było super, zachowywał się jakby mu zależało, buziaczki, przytualnie. Kazał zostać mi na urodziny, bo powiedział, że po weselu widzi dla nas szansę. Mówił że jednak ze mną nie zrywa, że będzie beze mnie nieszczęśliwy, że tak super się razem bawimy. Dostałam od niego duże, nasze wspólne zdjęcie. Po urodzinach wsadził mnie bez słowa do pociągu, dał buziaka i poszedł. Nie odezwał się do mnie już. Pisałam do niego o co w końcu chodzi, powiedział, że myslał, że rozumiem, że nie jest mi w stanie dać tyle szczęścia na ile zasługuję. Ze on chce jeszcze coś przeżyć. I od tej pory cisza. Mam złamane serce, ale wiem, że gdyby nie moje fochy, dalej bylibyśmy szczęśliwi i nie straciłabym tej miłości swojego życia. Nikogo juz nie pokocham jak jego, nikt mnie nie zrozumie, tylko go chciałam odkąd tylko go zobaczyłam. Myslałam, że akcepuje mnie taką,jaka jestem, bo tak kiedyś mówił. Oczywiście mam nadzieję, że zmieni zdanie. Mogłabym z bólem ogromnym w miarę zamknąc serce na niego, ale nie umiem, bo wydaje mi się, że to ja zmarnowałam tę swoją szansę, tę jedyną osobę.
Dziękuję, jeśli dałaś/dałeś radę do końca!