Cześć,
od pewnego czasu targają mną wątpliwości, co dalej z moim związkiem.
Nasilają się bo z jednej strony idzie ślub i sporo poważnych zobowiązań, a z drugiej strony sam nie wiem czy faktycznie do siebie pasujemy.
Życie codzienne pokazuje, że pewne problemy narastają i niewiele się z tym zmieni.
O nas:
Ja: 28 lat, ona 31 lat.
Jesteśmy razem 19 miesięcy.
Mieszkamy razem od 12 miesięcy.
Oświadczyłem się po 11 miesiącach od poznania.
Pod koniec roku planowany jest ślub.
Poznanie:
Związek z rodzaju tych szybko się rozwijających.
Ja: to moja pierwsza dziewczyna (na każdym polu relacji damsko-męskich).
Jak miałem 26 lat to zacząłem się w końcu rozglądać i po pewnych niewypałach, to w końcu poznałem tę po 9 miesiącach szukania, z która udało się coś stworzyć.
Ona: przede mną była w dwóch związkach (łącznie 8 lat).
Pierwszego facet rzuciła z racji notorycznych zdrad, drugiego z nieporadności życiowej, leserstwa, etc. Ze mną się poznała 3 tygodnie po tamtym zerwaniu. Stąd czasem się zastanawiam, czy nasz związek to nie była pewna forma odbicia związkowego czy przygody, ale z której wyszło coś na poważne.
Początkowo był to związek na odległość. Intensywny kontakt (facebook / telefon) codziennie. Pierwszy pocałunek po 2 tygodniach, seks po miesiącu. Każdy weekend w wspólnie, w rozjazdach, raz u mnie, raz u niej.
Po 6 miesiącach się wyprowadziłem do jej miasta, znacznie przebudowałem życie (praca, nowe środowisko) i zamieszkaliśmy razem.
Problemy i spory:
Nie ukrywam, że niby wiele nas łączy, ale wiele dzieli. I zastanawiam się czy ta druga sfera się nie rozrasta. Tym bardziej, jak człowiek "trzeźwieje z miłości" i spogląda na pewne sprawy już z dystansem.
Ja jestem konserwatystą, człowiekiem dość zdystansowanym, raczej niepotrzebującym wielu znajomych, trochę samotnikiem, sporo pracującym, nastawionym na bogacenie. Jestem też trochę zgorzkniały życiem i zniechęcony postawą ludzi dookoła. Świat dookoła siebie mam mocno uporządkowany. Nie lubię wydawać zbędnie pieniędzy, robić pokazówki dla ludzi.
Ona niby nowoczesna kobieta, trochę feministka, raczej potrzebująca towarzystwa (choć w rzeczywistości gardząca ludźmi), dużo mówiącą, a mało robiącą, o słomianym zapale. Do tego bałaganiara na każdym polu (dom, praca, życie osobiste też). Wszystko na zasadzie jakoś to będzie, byle jak i na ostatnią chwilę. Jest trochę rozrzutna (tzn. na pokaz, wydawać jak się wyjdzie z domu ze znajomymi, a w domu biedować i skąpić). Ciągła potrzeba odczuwania prestiżu i bywania w drogich miejscach.
Mam dwie prace, pracuję zwykle po 10h dziennie, plus czasem w weekendy. Regularnie w rozjazdach pomiędzy dwoma miastami. Zarabiam 11500 netto miesięcznie.
Ona pracuje w jednym miejscu, zwykle 8h dziennie, czasem jak ma nawał, to odrabia przez weekend pracując zdalnie. 3600 netto.
Pracujemy w tej samej działce.
Po ślubie kupujemy mieszkanie na kredyt. A właściwie to ja kupuję, bo mam na tyle gotówki by pokryć wkład i cześć ceny. Jej oszczędności to może ledwo 10000 pln.
Przed wspólnym zamieszkaniem były pewne problemy, czasem drobne kłótnie, ale raczej dotyczące spraw ambicjonalnych, trochę postrzegania świata czy naszych odmiennych poglądów.
Od czasu wspólnego zamieszkania jest trochę inaczej:
- spory o podział obowiązków domowych:
właściwie to na mojej głowie w całości (śmieci, pranie, prasowanie, mycie garnków, odkurzanie, zakupy i codzienne porządki), ona posprząta z rzadka raz na dwa tygodnie, cośtam poukłada, zrobi obiad może raz w tygodniu (zawsze to samo), a najlepiej jak pójdziemy na mój koszt do restauracji;
na inicjatywę z jej strony nie mam co liczyć: nigdy nie wyprasowała mi koszuli, czy zrobiła prania; jak zrobi np. herbatę to raczej na odwal (typu wyciągnie szklankę i wstawi wodę, resztę już mam zrobić sam);
na zakupy dawniej chodziliśmy razem, obecnie to już sama pójdzie głownie po chipsy i wino/piwo; jak poproszę o kupienie czegoś to raczej z łaski
w domu po pracy to głownie ogląda seriale, śmieci, a z drugiej strony domaga się czystości (sporo mieliśmy kłótni o pranie, typu że to nienormalne że piorę dwa razy w tygodniu i jeszcze bezczelnie suszę na jej widoku)
-priorytety życiowe i rodzinne:
tutaj też pewne zgrzyty mamy;
jeśli o dzieci idzie to z racji naszego wieku spodziewam się, że raczej będę musiał mieć wcześniej dziecko, niż sądziłem; u niej to nie wiadomo kiedy, raz że rodzić za 2-3 lata, raz że po 35 roku życia, raz bliżej 40, bo przecież medycyna idzie naprzód i nie ma co się wad ciąży obawiać, a poza tym teraz wielką karierę robi i dziecko będzie problemem przed 40;
dziewczyna ma też dziwaczne poglądy na facetów, o ile rozumiem że to zawód po poprzednich związkach, ale ciągłe wysłuchiwanie, że każdy facet to pasożyt, nierób i wykorzystywacz już mi zbrzydło; generalnie jej zdaniem ze związku tylko faceci mają korzyści, a kobiety same straty (ale płaca tę cenę przez instynkt macierzysty); małżeństwo to głownie dla celów majątkowych, tylko wspólność majątkowa, bo kobiecie należy się polowe majątku wspólnego, że facet jej marnuje najlepsze lata życia, itd.;
do tego dochodzą dogryzki typu, że w sumie to do jej życia nic nie wniosłem;
obecnie jest strasznie sfrustrowana poziomem swoich zarobków i szuka nowej pracy; w kółko słyszę tylko, że w swojej nic nie robię, w ogóle jestem nieogarem życiowym, płacą mi za patrzenie się w ścianę,mam szczęście no i jako facet jestem sztucznie promowany przez szowinistyczne środowiska; ona natomiast jest wielce wykształcona, jej praca jest super istotna, bo przecież prestiżowa, robi karierę (tylko, że kiepsko płacą...) i gdyby nie wszyscy źli mężczyźni, politycy i nie wiadomo kto jeszcze to na pewno by zrobiła wielką karierę; i tak w kółko
wymowne jest, że ślub organizowany jest przeze mnie i przyszłą teściową, ona głownie marudzi na wszystko, że drogo, po co ten ślub, po co goście, a w ogóle to mają być ładne zdjęcia; całą imprezę najlepiej zorganizować tak, żeby miała ładne zdjęcia
Ja w ten związek ciągle jestem zaangażowany i zakochany, a z drugiej strony to od jakiegoś czasu zaczynam dostrzegać pewne ochładzanie relacji.
Znacznie więcej mogę tutaj napisać, ale zaraz by opowiadanie wyszło.
Odnoszę wrażenie coraz częściej, że to trochę księżniczkowaty typ. Zastanawiam się, jak to będzie gdy pojawi się dziecko albo zmieni w końcu pracę na lepiej? Tzn. czy zwyczajnie się sytuacja nie pogorszy, skoro obecnie wygląda to jak wygląda.