Cześć dziewczyny.
Nie mogę poradzić sobie z własnymi emocjami. Staczam się w otchłań rozpaczy. Nie chce mi się żyć, stąd moja nazwa "Martwa".
W lipcu 2017 poznałam mojego byłego. Od samego początku wiedziałam, że jest alkoholikiem, bo nie ukrywał tego. Pił dużo, przy mnie, przy znajomych. Nasza relacja nie należała do najłatwiejszych, bo byliśmy ze sobą na odległość. Dzieliło nas ponad 400 km, ale mimo tego oboje zdecydowaliśmy się na to, aby być razem. Ja wierzyłam, że on się ogarnie i nie będzie pić. Dodatkowo lubił też palić zioło. Oczywiście na wszystko przymykałam oko, bo nie chciałam być jedną z tych partnerek, które robią awantury. Owszem, czasem nie wytrzymywałam i kiedy pisał mi, że jest w pracy na wielkim kacu, mówiłam mu, że to nie jest normalne, że mi się to nie podoba itd.
Ogólnie rzecz biorąc bardzo go kochałam/kocham nadal. Łączyło nas wiele rzeczy. Na początku potrafił mnie rozśmieszyć, słuchaliśmy tej samej muzyki. To był mój drugi chłopak, drugi poważny związek i zakochałam się w nim na tyle mocno, że byłam w stanie zrobić dla niego wszystko. Dosłownie.
Bywały różne chwile, między innymi takie, gdy bardzo za nim tęskniłam i było mi bardzo ciężko. On też twierdził, że tęskni, ale czasem, gdy nie widywaliśmy się długo, a on nie wspominał nic o spotkaniu, zaczynałam wariować, że mu nie zależy. Na przykład rozmowę o wspólnej przyszłości i o tym, żeby kiedyś zamieszkać w jednym miejscu RAZEM zaczynałam ja, a nie on.
W każdym razie byłam tak zaślepiona miłością do niego, że wszystko usprawiedliwiałam... Pewnego dnia, gdy przyjechał do mnie, odebrałam go z dworca i pojechaliśmy do mnie do domu. Ja powiedziałam coś w żartach, czego on nie zrozumiał i popchnął mnie z całej siły na łóżko. Byłam w szoku, totalnie zaskoczona, tym jak mnie potraktował...
Sylwestra, którego spędzaliśmy razem nie pamiętamy oboje. Ja byłam tego dnia od rana w pracy i byłam zmęczona. Pojechaliśmy na tego sylwestra do moich znajomych, których on nie znał. Wszyscy pili kulturalnie, w odstępach czasu, a on się denerwował, że za wolno pijemy. No więc, żeby on się nie denerwował, piłam razem z nim, w jego tempie, co totalnie mnie zgubiło, bo urwał mi się film. Zresztą jemu też. Oboje nie pamiętaliśmy, jak wróciliśmy do hotelu ani co robiliśmy. Ja mam tylko urywek, jak płaczę i za coś go przepraszam, ale nie wiem co się stało tak naprawdę...
Zaczęły też pojawiać się w nim małe symptomy zazdrości. Na przykład wtedy, gdy pojechałam do Gdańska odwiedzić moją przyjaciółkę, on inaczej się zachowywał wobec mnie, jakby był zły, że tam jestem.
Gdy byłam w Szczecinie na juwenaliach też był zły, zwłaszcza wtedy, kiedy dowiedział się, że moja koleżanka ma chłopaka Turka. Zaczął wypisywać różne rzeczy, m.in. to, żebym nawet nie dała mu się dotknąć, bo go za*ebie itd...
W wakacje pojechaliśmy do Włoch, do jego matki, która tam pracuje, żeby nie płacić za hotel itd. Kiedy jechaliśmy pociągiem, on zasnął, a ja chcąc go obudzić, zrobiłam mu małego psztyczka w nos, wtedy on się zerwał i uderzył mnie mocno w rękę. Byłam zdenerwowana, zaczęłam na niego krzyczeć, że co to miało być? Na co on odpowiedział: "No jeszcze napisz o tym swoim koleżankom".
Potrafił przy swoich znajomych źle się do mnie zwracać. Nie wyzywał mnie, ale był niemiły, ton głosu miał taki, jakby nie miał do mnie szacunku. Było to dla mnie mega przykre, i któregoś razu mu to wypomniałam, to oczywiście co zrobił? Obraził się i powiedział, że wymyślam...
Słuchajcie, ja chciałam zmienić dla niego całe swoje życie. Jestem jedynaczką i mam jedynie rodziców. Złożyłam w swojej obecnej pracy wypowiedzenie we wrześniu 2018. Bo zaczęliśmy szukać mieszkania w jego mieście, już prawie szykowałam walizki i miałam pakować cały swój dorobek, żeby z nim być. Tylko, że do tego nie doszło. Wiecie dlaczego? W tym samym miesiącu, moja dobra koleżanka brała ślub w Szklarskiej Porębie i byliśmy zaproszeni, razem z innymi starymi znajomymi z liceum. Wszystko było pięknie i cudownie, gdyby nie to, że na wieczorze kawalerskim się upił i jak wrócił, zachowywał się agresywnie wobec mnie. A poza tym, po ceremonii, podczas zabawy, zrobił ogromną aferę. Na początku nie wiedziałam kompletnie o co chodzi. Byłam w szoku, że zaczął mnie słownie atakować, więc ja tez zaczęłam krzyczeć, co się stało i co mu odbiło. Okazało się, że mój były ubzdurał sobie w swojej głowie, że kolega, z którym byłam w jednej klasie, w podstawówce się do mnie przystawia, tylko dlatego, że ze mną rozmawia i dwa razy podał mi piwo. Rozumiecie to? Był pijany i na tyle zły, że chciał wziąć kluczyki od auta i jechać do siebie do domu. Nie pozwoliłam mu i zaczęliśmy się kłócić. Wybiegłam z pomieszczenia z płaczem, myślałam, że on będzie mnie szukać. A wiecie co zrobił? Poszedł w stronę miasta, obrażony na cały świat. Moja koleżanka (ta która, brała ślub), wybiegła za nim i zaczęła go pytać, co się stało i dokąd idzie. On jej powiedział, że to nie jest jej sprawa, ale chodzi o kogoś, kto jest na tym weselu i gdyby mógł, to wziąłby siekierę...Nie wrócił na noc. O godzinie 6 rano, zaczęłam panikować i płakać, bo myślałam, że coś mu się stało. Dzwoniłam na policję, żeby pomogli mi go znaleźć. Około godziny 8, gdy wyszłam go szukać na własną rękę, odnalazł się. Nie okazał żadnej skruchy. Nadal uważał, że jestem wszystkiemu winna. Że lecę na kolegę z podstawówki, że z nim flirtowałam, że on tego nie zniesie i chce wracać do domu. Ubłagałam go, żeby zostać, bo na drugi dzień były poprawiny i nie chciałam robić szopki. Myślicie, że było dobrze? Nie... Wieczorem zaczął mi zarzucać rzeczy, które kompletnie nie miały miejsca. Słuchajcie, ja się tak bałam kłótni z nim, że w ogóle nie rozmawiałam z tym kolegą, unikałam go, nie patrzyłam nawet w jego stronę. A on wymyślał np. takie rzeczy, że patrzymy się na siebie, że ten kolega machnął ręką w moim kierunku i ja wtedy zaczęłam do niego iść, że go szukam wzrokiem. No idiotyzmy nie z tej ziemi. Moja koleżanka proponowała mi powrót do domu swoim autem, żebym nie musiała z nim jechać. Wszyscy się o mnie martwili, ale ja uparłam się, że wrócę z nim, do jego miejscowości. Oczywiście tam krzyczał na mnie, rozpętała się kolejna kłótnia, po czym on powiedział, że musi się zastanowić nad naszym związkiem. On w ogóle czasami zachowywał się jakby miał zupełnie dwie, różne osobowości... W jednej minucie zarzucał mi oszczerstwa, a w drugiej minucie przytulał się do mnie i mówił coś w stylu "boję się, że już nigdy cię nie zobaczę"...
Wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Że byłam mu wierna jak s*ka. Gdy byliśmy osobno, rzadko wychodziłam z domu. Nie chodziłam po klubach, ani żadnych imprezach. Tymczasem on sobie nie żałował i wychodził do kumpli, pił do upadłego, aż czasami dzwonił w nocy, bełkocząc bez składu i ładu.
Rozstaliśmy się w listopadzie 2018. Przez ponad miesiąc nie mieliśmy ze sobą kontaktu, aż do momentu, kiedy zobaczył moje zdjęcie na instagramie w sukience i napisał... Oczywiście rozmowa się rozwinęła, bo bardzo za nim tęskniłam, więc odpisałam. On nawijał mi makaron na uszy. Twierdził, że dużo przemyślał, że przestał pić, że się zmienił i zaproponował spotkanie przed świętami. Bez namysłu się zgodziłam. Przyjechał do mnie i na początku wydawało się, że rzeczywiście jest okej, gdy nie doszło do rozmowy o powrocie do siebie. Zaczęła się ta sama gadka typu, że wzbudzałam w nim zazdrość, że on nie jest do końca pewien, czy go nie zdradziłam. Gdy prosiłam, żeby tym razem on się postarał i wyprowadził ze swojego miasta, bo ja zbyt dużo poświęciłam, zaczął odwracać kota ogonem. Mimo tego, umówiliśmy się, żeby spędzić razem sylwestra, ale na szczęście do tego nie doszło, bo pokłóciliśmy się, oczywiście o to samo, co zawsze.
Najgorsze jest w tym wszystkim to, że on za każdym razem się odzywał, kiedy ja już układałam sobie w głowie, że tak miało być po prostu. Odzywał się, a ja się cieszyłam jak debilka jakaś. Pisał, że mnie kocha... Że nie potrafi ułożyć sobie życia beze mnie. Że już nigdy się w nikim nie zakocha, bo tylko przy mnie zrozumiał, co to znaczy miłość... A wiecie co było niecałe 3 tygodnie później po tych wyznaniach? Okazało się, że ma dziewczynę!
Oczywiście jak to zobaczyłam, wpadłam w czarną rozpacz. Byłam tak wściekła i załamana, że zrobiłam najgłupszą rzecz w życiu: napisałam do niego i go zwyzywałam. On się wyparł wszystkiego...
I wiecie co? Nie sądziłam, że to mnie tak złamie. Kiedy widzę, jak ona wrzuca zdjęcia z nim... Albo zdjęcia kwiatów, które jej daje już na początku związku (mi nie dawał), to cholera mnie strzela. Ja go kocham jak wariatka jakaś. Chciałam poświęcić dla niego całego swoje życie, przeprowadzić się, założyć z nim rodzinę, a on mnie wyrolował jak zabawkę jakąś. Czuję się tak pusta w środku i wykorzystana, że nie potrafię z tym żyć normalnie.
Proszę Was, pomóżcie mi... Błagam dziewczyny, przeczytajcie to, bo potrzebuję pomocy, a nie mam się do kogo zwrócić. Ja umieram, choć rozsądek przecież wie, że on był kompletnym oszustem.