Cześć,
przyznam, że nie sprawdzałam wszystkich wątków, być może ten temat gdzieś się już pojawił, ale ciężko pewnie by bylo to teraz odszukać.
Jestem w związku od ok. 2,5 roku. Jestem pierwszą „poważną” dziewczyną mojego chłopaka. Od zawsze uważałam, że jak mężczyzna gdzieś zaprasza kobietę, to powinien brać odpowiedzialność za sprawy finansowe, zadbać o wszystko. Może jestem staroświecka.. Tak zostałam wychowana. Oczywiście nie uważam, że kobieta ma tylko leżeć i pachnieć - przeciwnie, jest wiele rzeczy, które może dać od siebie.
Często zapraszam mojego chłopaka na obiad, który sama ugotuję. Piękę mu jego ulubione ciasto. Zabieram go czasem na przejażdżkę autem - wtedy np. kupuję mu piwo, żeby mógł się zrelaksować, gdy ja prowadzę. Oboje lubimy w ten sposób spędzać czas. Jego rodzice często wyjeżdżają - gdy ma wolny dom i nocuję u niego, zawsze staram się zadbać o to, żeby było posprzątane, coś mu ugotować etc. Kiedy wyjeżdżamy na parę dni czy weekend, oddaję mu za paliwo, płacę za część zakupów i staram się - tak jak w domu - pełnić swoje role, przygotowując posiłek czy sprzątając. Jeśli podczas takiego wyjazdu wyjdziemy do restauracji, zazwyczaj rachunek płaci on.
Problem tkwi w tym, że jak przyjdzie kłótnia, to on wszystko mi wypomina. Że za dużo na mnie wydaje, że mnie wiecznie wozi (a np. sam upiera się, że odbierze mnie z uczelni, gdy ja mu tłumaczę, że poradzę sobie sama!). Przy każdej sprzeczce słyszę, że wykorzystuję go finansowo oraz że znalazłam sobie sponsora. Przysięgam, że nigdy nikogo bym nie próbowała w taki sposób wykorzystać.. Po prostu lubię, gdy mężczyźni zachowują się po męsku i potrafią zadbać o kobietę.
To nie jest tak, że ja nigdy nic „finansowo” od siebie nie dałam. Jeśli widzę, że moj chłopak przez dłuższy czas płaci za nas oboje kiedy gdzieś wyjdziemy, to za którymś razem sama proponuję, że teraz moja kolej. Zawsze kupuję mu porządne prezenty. Sprawia mi przyjemność dawanie mu czegoś od siebie - proponuję mu wyjście, za które tym razem ja zapłacę albo coś, żeby było mu miło. Jednakże, nie widzę w tym żadnego sensu, kiedy muszę to robić pod przymusem, gdy on mi wiecznie wypomina pieniądze i oczekuje, że teraz ja będę go zabierać do restauracji etc. Jeśli go nie stać, żeby mnie zapraszał, to niech tego nie robi, a nie później oczekuje zadośćuczynienia.
Na koniec chciałabym dodać, że przez pierwszy rok naszego związku on praktycznie nigdy za mnie mie płacił - mało tego, potrafił zaprosić mnie do restauracji w moje urdziny (w ramach prezentu) i musiałam sama zapłacić swoją cześć rachunku. Już wtedy powinnam była kopnąć go w tyłek. Problemem było dla niego kupienie mi kawy - a jak już to zrobił, to miał się za bohatera, któremu trzeba na kolanach dziękować. Potrafił zaprosić mnie do kina, zapłacić za seans, a później w domu pół żartem, pół serio kazać mi sobie oddać za bilet.
Chciałabym Was zapytać - czy ze mną jest coś nie tak? Za dużo wymagam? Czy on ma prawo czuć się przeze mnie wykorzystywany? Jeszcze raz podkreślę - nawet jeśli on płaci więcej, to ja staram się to wynagrodzić w jakiś inny sposób, bardziej przystępny kobietom. Jednakże, po tych sytuacjach z przeszłości, kiedy zapraszał mnie gdzieś i sama musiałam pokrywać koszty, za każdym razem gdy coś mi kupuje mam wyrzuty sumienia i nie umiem się ich pozbyć. Ponadto, to jego wiecznie wypominanie w kłótniach, ile to on na mnie nie wydaje (z własnej woli nieprzymuszonej!!). Ja już wolę iść na zwykły spacer niż do luksusowej restauracji, żeby potem usłyszeć te zarzuty! Sama z większą przyjemnością bym mu sprawiała coś podobnego, ale gdyby to nie było wymuszone, a jak on wręcz mi mówi wprost, że powinnam go zaprosić do restauracji czasem itp., to mnie zalewa krew i odechciewa mi się wszystkiego.
P.S. W ostatniej kłótni dodał, że nie jesteśmy jeszcze małżeństwem, więc nie ma obowiązku za mnie płacić. Zastanawiam się, czy gdybyśmy już ten ślub wzięli, to czy nie byłoby tylko gorzej...
Proszę, powiedzcie mi tylko, czy to ja mam schizy, robię coś nie tak, czy jednak on jest naprawdę skąpy.