SamotnaWilczyca napisał/a:Monoceros napisał/a:Równie dobrze mogę napisać, że jeśli emocjonalnie jest ok, to partner nie będzie masturbował się do porno, tylko poczeka - powiedzmy 2 dni - na swoją partnerkę. Mechaniczny seks również nie ma nic wspólnego z emocjami, bo jest czysto MECHANICZNY, a jednak z jakiegoś powodu dla większości to zdrada. Podczas masturbacji facet 'penetruję' swoją rękę, a w seksie waginę, czy tam usta i jest to jedyną różnicą. Poza tym wszystko jest tym samym, w obu przypadkach kobieta jest bodźcem. To samo dzieje się w jego głowie, tak samo skupia się na innej kobiecie, aż do orgazmu
No i co z tego? Cóż to za świętość ten orgazm, że nie może go człowiek osiągać tak jak mu się podoba, tylko do tej jedynej najjedyńszej osoby, bo wszystkie inne myśli są ZŁE?
(I proszę mi tu nie lecieć hiperbolą, że "no jak mu się podoba to niech idzie i jak zwierzątko uprawia seks z gdzie popadnie", OK?)
Ja pytam serio, co myśli kobieta lub meżczyzna, którzy zabraniają innym masturbacji, poza jednym wielkim NIE WOLNO, TO ZDRADA i ZŁO. Że orgazm to taki przywilej należący tylko do osób w romantycznym związku dwóch osób? Że to, że osoba w związku raz na jakiś czas ogląda sobie jakiś filmik z dzikim grupowym seksem i zabawkami, to znaczy, że ... właściwie co? Że jest skrzywiona, zboczona, niemoralna? Że chce takiego seksu, czyli ja nie wystarczam?
Po co ta nadinterpretacja z niemoralnością, itd.? No w pewnym sensie nie wystarczasz, skoro tę osobę ciągnie do takich rzeczy, mimo, że ma Ciebie "pod ręką", ale nie o tym chciałam napisać. Już we wcześniejszych postach wspominałam, że są różni ludzie, z różnym progiem tolerancji, różną wrażliwością emocjonalną i tworzą różne związki. Podawałam jako przykład związek swingersów - trochę skrajny, ale miał służyć do zobrazowania sytuacji, w której dwoje ludzi ma takie, a nie inne zasady w relacji i mimo, że sypiają z różnymi partnerami, to nie jest to zdradą. Obojgu to odpowiada i oboje są szczęśliwi, nikt nie jest poszkodowaną stroną.
Natomiast jeśli jedna osoba jest romantyczna i bardzo blisko z partnerem emocjonalnie, duchowo, to tak - nie zaakceptuje tego, że on masturbuje się do tego porno. Będzie ją to najzwyczajniej w świecie bolało, będzie czuła obrzydzenie i całą masę innych nieprzyjemnych uczuć. Nie jest w porządku, kiedy ów masturbator
zmusza drugą osobę do tolerowania tego, ma gdzieś jej uczucia i egoistycznie kontynuuje swoje zachcianki. Kiedyś porno nie było i ludzie żyli. Jednak jeśli masturbator nie jest w stanie zrezygnować z porno w związku (to jest chorym erotomanem i powinien leczyć swoje uzależnienie - ok żartowałam...) to niech się zastanowi po co w ogóle w nim jest? Po co, skoro ją to rani, a on czuje się jak ryba bez wody i inaczej nie może? Niech oboje poszukają szczęścia gdzie indziej, zamiast unieszczęśliwiać siebie nawzajem. On może znaleźć kogoś takiego jak Ty, a ona kogoś równie romantycznego i będą mieli siebie na wyłączność.
O, i proszę, ja tu się z Tobą zgadzam. Jeśli jedna osoba na 100% nie może zaakceptować masturbacji do porno, a druga osoba nie chce przestać, i tą pierwszą to rani, to oczywiście, najlepszym wyjściem będzie się pożegnać. Bo po co być w takim związku? Porównuję to sobie do sytuacji, gdzie w związku jedna osoba jest wege i nie potrafi zrozumieć, że ta druga je mięso i nie akceptuje i czuje obrzydzenie i inne nieprzyjemne uczucia. Nie widzę sensu w przekonywaniu jednej osoby do racji drugiej osoby. (Czy coś w tym stylu, nie jest to najtrafniejsze porównanie, ale sens oddaje).
Stereotyp, jaki prezentujesz to: "osoba romantyczna, bliska emocjonalnie i duchowo z partnerem nie zaakceptuje masturbacji" czyli twierdzisz, że osoby masturbujące się nie mogą być romantyczne i blisko emocjonalnie i duchowo z partnerami. Tak to brzmi, może miałaś coś innego na myśli.
Po drugie nazywasz masturbację "egoistyczną zachcianką" przy czym trochę masz rację, bo jest to egoistyczne (uwaga, egoistyczne nie jest synonimem złego!), i można to nazwać czasem zachcianką, ale zapominasz, że seksualność człowieka to coś więcej. Towarzyszy mu od urodzenia, a nie budzi się radośnie któregoś dnia z miłości do partera i jest wyłącznie związana z aktywnościami dwuosobowymi. Nie, potrzeby seksualne są realne, nie są "zachciankami" tylko i wyłącznie, i nie budzą się tylko wtedy, kiedy ma się tuż obok kochającego partnera. Cielesność to coś, co towarzyszy nam od urodzenia. Najpierw odkrywa się seksualność samemu ze sobą, potem z partnerem. Moja cielesność czy seksualność - moje poznawanie ciała, jak działa przyjemność, ból i wszystko inne - ma 28-letnią historię. Mój związek ile, dwa lata? Rezygnacja z masturbacji to porzucenie tego, co trwa 28 lat na rzecz, tego co ma 2, przy czym jedno nie jest w stanie zastąpić drugiego, a drugie pierwszego.
Teraz odpowiem na nie zadane pytanie
"No w pewnym sensie nie wystarczasz, skoro tę osobę ciągnie do takich rzeczy, mimo, że ma Ciebie "pod ręką""
Dla mnie - nie ma związku. To tak jakby ktoś mnie pytał, czemu mnie ciągnie do lodów truskawkowych, jeśli mam czekoladowe pod ręką. Oczywiście, proszę się nie obruszać na takie przedmiotowe podejście do tematu ale trochę to tak jest. Dla mnie - i wyobrażam sobie, że dla wielu innych osób - nie ma związku między tym, co dzieje się w moim życiu seksualnym z partnerem, a tym, co dzieje się w moich fantazjach gdy jestem sama w łóżku.
Serio. Mogę mieć partnera i kochać się z nim na 1000 różnych sposobów w różnych miejscach, i najeść się tymi lodami do syta
i nadal mieć ochotę wrócić do domu, włączyć przeglądarkę i zamówić sobie pizzę
czyli obejrzeć coś i podniecać się do czegoś, co nie ma NIC wspólnego z partnerem, z którym obecnie jestem. Jego istnienie, jego potrzeby, nasz życie nie ma nic wspólnego z moją osobistą seksualnością, z moimi fantazjami, które nie dotyczą jego. Nie ma tutaj miejsca na "nie wystarcza". Po prostu seksualność jest tak złożona, że nie da się seksem z partnerem zaspokoić wszystkich fantazji, wszystkich potrzeb, wszystkich pomysłów, każdej chwili, którą spędzam we włanym ciele. Mój czas ze mną i moimi fantazjami nie umniejsza w żaden sposób relacji z partnerem, no bo czemu miałoby? Jakoś głupio mi tutaj rzucać przykładami, ale to, że mam satysfakcjonujący seks z partnerem, nie zmieni tego, że mam czasem ochotę położyć się w domu i popatrzeć na dominatrix z wielkim dildo, albo hentai, albo gejów, albo trójkąt, albo inne różne fetysze. Nie chcę tego z partnerem, nie chcę mu o tym mówić, nie musi tego o mnie wiedzieć, nie ma to żadnego związku z tym, czy jest nam dobrze czy źle - są rzeczy, kióre robię i oglądam sama, i jest to częścią historii mojej seksualności od wielu lat więcej, niż znam partnera.