Od prawie roku w miarę regularnie mijam dziewczynę, która bardzo mi się podoba. Czuję też, że podobam się jej, jej spojrzenia, raz szybko urwany uśmiech... Jestem jednak chorobliwie nieśmiały. Mając kilka okazji, kiedy biliśmy sami, nie wydusiłem słowa, a widziałem jak ona tego oczekuję, jak zwalnia kroku... Jestem dorosłym idiotą!
Jest coraz gorzej, wciąż o niej myślę...
Co byście kobiety pomyślały gdyby taki delikwent, z którym wymieniacie głębokie spojrzenia od prawie roku, nagle do Was podszedł? Właśnie co mam powiedzieć? "Ładną pogodę dziś mamy, nie uważasz"? "Jesteś bardzo ładna i samego początku bardzo mi się podobasz"?
W głębi serca tli się jeszcze nadzieja, że może jakimś cudem normalnie zagadam, ona będzie wolna i chętna... Ale odłóżmy baśnie na bok.
Racjonalnie myśląc, chcę się pozbyć tej nadzieji. Chciałbym podejść do niej i powiedzieć to co napisałem wyżej, nie to o pogodzie. To wszystko. Uciąć tę całą sytuacje, bo już nie wytrzymuję. Czy będzie to aż tak dziwne? Czy ona zadzwoni po policje? Co Wy dziewczyny chciałybyście usłyszeć w takiej sytuacji, jeśli w ogóle? Czy nic nie zasłoni tego już tego straconego czasu?
Czekam i proszę Was o wiadro szczerych pomyj!