Witam was dziewczyny!
Wpadlem na to forum nie przypadkiem,jestem facetem ale chcialbym poznac waszezdanie na moj problem. Dosc duzo czytania tu jest, ale mam nadzieje ze ktoras z was dojdzie do konca.
Otoz to, jestem w zwiazku juz 14 lat, 10 lat po slubie, zaczelismy mieszkac razem po jakims niecalym roku znajomosci, 12 lat mieszkamy poza granicami polski, kilka lat temu urodzil nam sie synek, nie bylo nam latwo zajsc w ciaze, w fazie koncowej synek nasz urodzil sie z invitro.
Wracajac do poczatku, zona moja nie miala dobrego dziecinstwa, wychowywala sie bez ojca, matka wyjechala za granice, wychowywala ich babcia( zona ma jeszcze rodzenstswo) ktora ich wyzywala, matke wyzywala tez. Wiedzialem o tym jak ja poznalem, czyli widzialy galy co braly.
Zona lubiala tez imprezowac, jak chyba kazdy nastolatek, rozumiem ja tez lubialem, chodzilismy na imprezy razem, do czasu gdy kazda impreza konczyla sie klutnia, wyzywala mnie, potrafila nawet powiedziec ze " pieprzyl mnie inny, frajerze" , dawala mi powody do zazdrosci, czasami podosila na mnie reke, i od tego czasu do dnia dzisiejszego nie lubie z nia pic, zawsze jak ona popije to ma jakies pretensje do mnie.
Klutnie po trzezwemu tez byly i sa, wiadome nie ma zwiazkow idealnych bez klutni, wedlug mnie klutnie o pierdoly sa bezsensu,nie lubie sie klucic.
Lata mijaly, ja nauczylem sie jednym uchem wpuszczac drugim wypuszczac, czyli zbywac problem ktory byl i jest, nawet gdy wina byla po jej stronie ja przychodzilem pierwszy i przepraszalem choc do konca nie wiem za co, moze nie chcialem by mnie zostawila,balem sie samotnosci, pewnie tym sobie zaszkodzilem.
Zaczelismy mieszkac razem, jeszcze w polsce, lekko nie bylo wiec zaczolem rozgladac sie za wyjazdem za granice, pamietam ze o cos wtedy poklucilismy sie i szczerze mowiac, chcialem chyba uciec juz wtedy, i pojechalem za granice do kumpla,nie oddzywalem sie do niej kilka tygodni, kilka tygodni pozniej odebralem telefon ze zatrula sie lekami i jest w szpitalu, przyjechalem na chwile by ja zobaczec, wyszla z tego, kilka miesiecy pozniej przeprowadzila sie za granice do mnie gdzie mieszkamy razem do dnia dzisiejszego.
Ja idealem nie jestem, nie mam wygladu sport mena, brzuszek zawsze mialem i mam do teraz, wiadome nie jestem jakis grubasem , potrsafie sobie odmowic jedzenia jak juz wacka nie widze haha.
Nie jestem tez typem majsterkowicza,nigdy nie bylem, nie kreca mnie takie rzeczy wogule, remonty itp nie jest w mojej naturze.
Lubie gotowac, nie pije, nie pale,lubie muzyke, grac na gitarze, robic muzyke, to robilem jako nastolatek, mialem swoj zespol, gralismy lokalnie z kolegami.
Po wyjezdzie za granice, zostawilem muzyke i skupilem sie na pracy. Dopiero kilkalat temu wrocilem do tego, albo ucieklem od zony do tego.Zastanawia mnie to teraz.
Kila lat temu urodzil nam sie synek, jak juz wspomnialem, ona robi co lubi, pracuje z dziecmi w szkole, ja tez nie narzekam na prace, teraz.
Moja zona twierdzi ze robi wiecej w domu niz ja i przy kazdej klutni to wyciaga.
Wiec tak: Ja pracuje 9 lub 10 godzin dziennie, jak mam drugie zmiany to gotuje obiad aby zona z synkiem mieli gotowy na potem, ja tez biore ten obiad do mojej pracy, zmywam naczynia tez, czasem przelece i po odkladam rzeczy na miejsce, robie zakupy,Jakmam dniowki to pracuje tyle ile wspomnialem czasem dluzej, czasami tez ale zadko wpadam do kuchni robic obiad, bo ona jak twierdzi nie umie wymyslec obiadu na poczekaniu, w glowie mi sie niemiesci ze ona konczy wczesniej odemnie a nie poptrafi wymyslec obiadu na poczekaniu,potem jeszcze klade syna do spania, taki jest uklad.
Ona pracuje na pol etatu, sprzata, pierze, prasuje, kladzie syna do spania jak jej kolej jest, robi studia zaoczne, dwa wolnotariaty, nadmieniam ze odkad zdala prawo jazdy jakies pol roku temu to dalem jej auto a sam jezdze rowerem do pracy.
Wedlug mojej zony ja robie za malo, wrecz nie robie nic extra jak to mowi, ze robie minimum.
Odkad jest nasz synek z nami, pogorszylo sie, czepia sie o wszystko teraz, rozumie ze chce syna wychowac jak najlepiej, chce ze mnie zrobic autorytet genialnego ojca dla mojego syna, ale sposob jaki to robi nie podoba mi sie.
Nie uprawiamy juz sexu tak czesto, moze 2,3 razy do roku? nie mam nikogo na boku, zeby nie bylo, radze sobie inaczej.
Nie lubi mojego poczucia humoru, nie lubi i nie akceptuje mojej pasji, obiady juz jej niesmakuja, jest cala masa takich rzeczy, wszystko to odpycha mnie od niej, i teraz tak mysle , moj powrot do muzyki to chyba byla ucieczka od zony, ucieczka do spokoju.
Czuje ze nie potrafimy juz razem romawiac, przed kazdą rozmowa z nia stresuje sie tym , ze zaraz sie poklucimy, jest tez tak ze jak jej slucham i nie odpowiem odrazu to zaczyna sie trzepiac tego czemu nic nie mowie i ze wogule nic nie mowie, teraz jestem w takim pukncie ze przed kazda rozmowa zastanawiam sie co powiedziec aby cos powiedziec zeby znowu jej cos nie pasowalo,nie wiem czy to ma sens, wiem brzmi to dziwnie ale tak jest.
Pozatym ona nie umie sluchac, zawsze gdy mowie to wtraca swoje i gada i gada, a jak cos powiem co jej sie nie spodoba to mowi ze jestem popjebany itp, wiec nauczylem sie miec ja w dupie, choc teraz mi to przeszkadza i zastanawiam sie czy to strata czasu i co robic.
Rozmowa z nia to jedno a klutnia to kolejny etap kazdej rozmowy, moze podswiadomie sam doprowadzam do tego, w obawie, nie wiem.
Do napisania tej epopei ze tak powiem, sklonila mnie ostatnia sytuacja, ktora sama w sobie nie byla pierwsza a byc moze przeszla pewna granice.
Przyszla nowa szafa, dziecko bylo obecne przy pomocy, zona tez, od poczatku zona byla nerwowa, jak robilismy z synem cos innego niz ona by tego chciala to dopowiadala podniesionym glosem albo wrzeszczala na mnie i na dziecko, jak synek zle trzymal mlotek to ona z ryjem na niego, z ryjem tez na mnie jak chcialem przesunac szafe, najgorzej zaczelo sie robic jak jej oznajmilem ze wiartake mam zepsuta i zapomnialem kupic nowej, i ze nie da sie inaczej tez szafy przykrecic do sciany, zaczela sie jazda wtedy, darla sie przy dziecku ze nic nie umiem,ze zawsze mowie ze sie nie da zrobic tego czy tamtego, i to wszystko przy dziecku, po co dziecku takie rzeczy do glowy wsadzac ? jak jej o to zapytalem, to zapytala dziecko czy zle mysli o tatusiu,biedne dziecko w moich oczach,bo jak widzi ze mama jest zdenerwowana to proste io logiczne ze odpowiedz bedzie " nie nie mysle zle o tatusiu".Przyszla pora przykrecania szafy dosciany, ale zwykle tlumaczenia krok po kroku do mojej zony nie dochodzily,mowie, bez wiertarki sie nie da pojade jutro i kupie, to wziela sie za srubokret ze ona to recznie zrobi, dziewczyny, wy tez probowalyscie wkrecac srube bez kolka do sciany? raczej tak sie nie robi. wiec przejolem paleczke aby jej pokazac, zaczolem srobokretem i sruba w scianie recznie wiercic dziore,po to aby dziecko nie myslalo ze sie nie da chyba, co bylo kompletna strata czasu i nerwow bo efekt byl mtaki jak mowilem na poczatku, trzymac sie nie bedzie.Dziewczyny,takich sytuacji jest duzo, mi tez czasem zdarzy sie zle powiedziec na nia przy dziecku ale nie zawsze, podobnie jest w kwesti kary albo upomnienia dziecka, ja upomne synka a ona podwaza moje zdanie, duzo stracilem wiary w siebie w wychowywanie synka, zostawilem to jej, tez mi to potrafi wypomniec.
Pomocy co robic!! jest sens to ratowac? jak pomoc zonie ? szkoda mi synka, nie chce aby on sie wychowywal na tym ze dwoch rodzicow nie potrafi sie dogadac, czego on sie nauczy? ratowac to? czy odejsc.
Z gory dziekuje i pozdrawiam!