Pierwsze zakochanie..nazwijmy go Bartek. To zaczęło się na początku gimnazjum, koniec pierwszej, początek drugiej klasy. To było naprawdę dziwne zauroczenie, można powiedzieć zakochanie od pierwszego wejrzenia. Chodziliśmy do innej klasy, widzieliśmy się tylko na korytarzu. Po podstawówce i niemilych przeżyciach (gnębienie) byłam bardzo nieśmiała. Może to głupie, ale zbierałam się prawie rok żeby do niego zagadać. Cieszyłam się jak głupia gdy odpowiedział mi na "cześć", i to było praktycznie tyle, jeśli chodzi o naszą rozmowę w gimnazjum.. Tak.. Mijalismy się na korytarzu, mówiliśmy cześć i tyle. A ja szalałam, zawracam ciągle koleżance i koledze z klasy głowę, jak to on mi się podoba i jak dużo chcę o nim wiedzieć, a przez rok nie mogłam z siebie wydusic ani słowa. W końcu na początku trzeciej gimanzjum znalazl sobie dziewczynę, więc z dość dużym płaczem odpuściłam, starałam się zapomnieć. I było dość dobrze. Poszłam do technikum, on do innej szkoły do innego miasta. Nie trwało to długo bo po roku się przepisał do mojej szkoły, więc już w 2 klasie technikum znowu praktycznie codziennie go widziałam na korytarzu, nawet chodziliśmy razem na zajęcia z angielskiego ale miałam w tym czasie chłopaka więc jakoś to było, z tymże on zawsze z tyłu głowy gdzieś mi siedział. Teraz jestem w 3 klasie technikum, mam chłopaka z którym chodzę do klasy. Ostatnio znowu coś zaczęłam do niego czuć. Myślałam, że to mi już nie wróci, szczególnie że ja z tym człowiekiem rozmawiałam naprawdę bardzo mało. Głównie na tych zajęciach z angielskiego i tyle. I oczywiście cześć na korytarzu, czasem jakiś uśmiech. Mam bardzo kochanego i opiekuńczego chłopak a mimo to.. Nie wiem jak sobie go wybić z głowy. Może macie jakieś rady, coś poradzicie na tę dziwną sytuację...
To nie jest zakochanie, lecz zauroczenie. Jesteś "zakochana" w wyobrażeniu o nim, bo nawet go nie znasz. Takie niespełnione uczucie. Czasem tak jest, że wydaje nam się że darzymy uczuciem kogoś, ale jest to miłość raczej platoniczna. Myślę, że gdybyś poznała go bliżej, nie byłby taki fajny, jakim się teraz Tobie wydaje. Idealizujesz go, bo nigdy nie miałaś szansy z nim być.
Czy gdybyś miała możliwość spotykania się z nim, zerwałabyś ze swoim chłopakiem?
To nie jest zakochanie, lecz zauroczenie. Jesteś "zakochana" w wyobrażeniu o nim, bo nawet go nie znasz. Takie niespełnione uczucie. Czasem tak jest, że wydaje nam się że darzymy uczuciem kogoś, ale jest to miłość raczej platoniczna. Myślę, że gdybyś poznała go bliżej, nie byłby taki fajny, jakim się teraz Tobie wydaje. Idealizujesz go, bo nigdy nie miałaś szansy z nim być.
Czy gdybyś miała możliwość spotykania się z nim, zerwałabyś ze swoim chłopakiem?
Pewnie masz rację, chociaż myślałam że to po gimnazjum mi przejdzie. Myślę, że nie zerwałabym z obecnym chłopakiem, jest mi z nim bardzo dobrze.
4 2018-10-05 19:52:19 Ostatnio edytowany przez Pirania942 (2018-10-05 20:25:53)
Cześć, też cholernie za kimś tęsknię. Poznaliśmy się przez moją siostrę. Zobaczyłam go po raz pierwszy, kiedy pierwszym raz zaszłam do pracy mojej siostry. Od razu mi się spodobał a później widywalismy się przy okazji spotkań mojej siostry z jej znajomymi z tamtej pracy. Nigdy nie miałam chłopaka( czyli przez 22 lata), bo twierdzilam, że samej jest mi dobrze, że facet to tylko ogranicznik i balast życiowy( chyba udzielo mi się podejście mojej mamy do tych spraw). Chciałam być silna tak jak ona i ze wszystkim radzić sobie zupełnie sama.
Ale kiedy zobaczyłam właśnie go, to nie potrafilam skupić już myśli na niczym. Codziennie czekałam kiedy tylko nadarzy się znowu jakieś grupowe spotkanie, żeby móc chociaż na niego popatrzeć. A kiedy nie mogłam go widzieć na żywo, to całymi dniami siedziałam przed jego zdjęciem. Zrezygnowalam ze wszystkiego, nie miałam ochoty chodzić tam gdzie nie mogłabym go spotkać. Nawet poszłam jeden dzień na próbę do pracy( za namową ludzi tam pracujących, bo mnie polubili) właśnie tam gdzie on pracował. Pracował w pizzerii jako kierowca. Oczywiście wiedziałam, że to durny pomysł pracować z nim w jednym miejscu, więc nie podjęłam się pracy tam, ale jak zachodzilam tam ze znajomymi na piwo, to on zapraszał mbie, żebym rozwozila pizzę z nim, bo tez uwielbiał spedzac czas w moim towarzystwie. To bylo niesamowite, bo jeszcze nigdy z nikim nie mialam tak wspanialego i prawie bezslownego porozumienia. W koncu w andrzejki zaprosiłam go na randkę( zrobilam pierwszy krok, bo on byl cholernie nieśmiały). Zaprosilam go do siebie na film i wino. Wiec przyjechal po mnie po mojej pracy i pojechaliśmy do mnie. Od tamtego momentu bylismy nierozlaczni. Wlasciwie zamieszkalisny razem, kazda wolna chwile spedzalismy razem. Jego rodzina bardzo mnue polubiła. Ale po ppewnym czasie zaczelo sie psuc. Ja choruje na depresje i fobie spoleczna. Staram sie byc twardzielka, ale w srodku boje sie kazdego dnia i cholernie surowo sie oceniam( zwlaszcza pod względem wygladu mam masę kompleksow). Ale przy nim swiat robil sie najfajniejszy, nawet nagosc nie byla dla mnie krepujaca. Tylko to tez do czasu. Dodam ze jestem wege i zwierzęta sa mi bardzo bliskie( szczególnie psy), bo kiedy przed nim nikogo nie bylo, to byly psy, z ktorymi spędzałam cale dnie, zeby schowac sie przrd swiatem.
Jako, ze on byl moim pierwszym( i dotad jedynym) chłopakiem, to calt czas tkwilo we mnie przeświadczenie, ze mimo wszystko musze we wszystkim dominowac i nad wszystkim miec kontrole. I zaczelam strasznie go "wychowywac". Z jednej strony bylam nadopiekuncza( bo nawet z obiadami jezdzilam do niego do pracy) a z drugiej czasem go ponizalam, bo chcialam wyrwac go z tej nieśmiałości i upewnuc sie, ze on jest gotowy na wszystko co zycie przyniesie. Kochalam go w tym wszystkim najbardziej na swiecie, ale pokazywała to w cholernie chory sposób. Do tego dopadly nas problemy finasowe, ktore byly naprawdę ciężkie do zniesienia( tylko on mial prace z ktorej nas utrzymywal, a ja próbując sil jako agentka nieruchomoci przestalam przynosic kwoty wieksze niz 800 zl miesięcznie. Wynajmujac mmieszkanie w duzym miescie, ledwo wiazalismy koniec z koncem. W dodatku po jakims czasie zamiast jednego psa mieliśmy trzy. On akceptowal dwa ale jednego nieznosil, to bardzo zywioliwy pies. Ja nie potrafilam psa oddac, bo czulam jakbym oddawala wlasne dziecko). Po kilku miesiącach mnie zostawił. Pozniej prosiłam go zebynie wrocil i wrocil. Stwierdzil nawetto, ze gdyby nie te psy, to by mi sie oswiadczyl. Chciałam zebysmy byli szczęśliwi, ale nie pitrafilam oddać tego psam. Bylam rozdarta miedzy nim a psem. Klotnie byly caly czas. W kobcu on mnie znienawidzil i zostawil. Prawie dwa lata nie jestesmy razem, on chyba z kims jest. Ale swiat bez niego nie ma sensu. Dopiero kiedy stracilam go na zawsze, to zobaczylam jak bardzo go kocham i czego robic nie powinnam. Od czasu do czasu widze, ze on oglada moje relacje w necie. Caly czas mam nadzieję, ze on sie kiedyś zechce spotkac i przynajmniej porozmawiać. Bo brak kontaktu z nim, zwykla rozmowa, brak zwyklego smsa- to mnie zabija. Niby sie trzymam,bo mam trzy wspaniale psy, ktore w ogien by za mna wskoczyly, ale brak wlasnie go sprawia, ze często mam ochote po prostu zniknac. Obecnosc rodziny czy znajomych- z zadna z tych osob nigdy, nie bylam blizej niz z nim.
Nienawidzę świąt, sylwestra, moich urodzin, bo dokąd wszystkie te dni przeżyliśmy razem, to te święta, sylwester i moje rodziny bez niego są smutne, puste i przytłaczające.
Żałuję, że w napadach szału pid wpływem pogarszającego się nastoju, robiłam rzeczy które doprowadzaly go do łez czy szału. Chciałam, żeby był bardzo blisko mnie, a jednocześnie go odpychalam. I teraz wiem, ze mimo tego, ze bardzo mnie kochal, to nawet najwieksze uczucie, moglo nie wystarczyć. Sama ze sobą nie umialam czesto wytrzymac. Ale ja ze sobą musze byc, a on mogl sie ratowac i to zrobil. Zranilam go tak, ze zamiast mnie kochac, zaczal mnie nienawidzicnienawidzi a pozniej wgl przestal szanowac. Po naszym rozstaniu analizowalam wszystko i sama siebie przestalam za to szsnowac. Teraz mam inne podejście do zycia. Ale jak sprawić, zeby on chciał ze mna porozmawiac. Jak sprwadzic czy czasem mu mnie brakuje?