8 września br minęła moja 34-ta Rocznica Ślubu. Były kwiaty - życzenia ...nie
Historię zaczęłam opisywać blisko 20 lat temu - do szuflady. Dziś pokonana przez życie pragnę podzielić się moim życiem. Aby zrozumieć pewne opisy należy cofnąć się lub mentalnie przenieść o prawie 40-50 lat. Dorota – to ja :)
ZACZYNAM :)
Dom był piętrowy. Mieszkało w nim siedmiu lokatorów. Dom miał zielone okiennice, a jego jedna ze ścian graniczyła z zakładem produkcyjnym. Wielka, drewniana, z sypiącą się zieloną farbą brama, wprowadzała nas w mrok dużego korytarza. Tu, po lewej stronie, w maleńkim pokoiku z przepierzoną (oddzielenie kotarą) kuchnią mieszkała czteroosobowa rodzina. Właściciel lokalu udzielał się społecznie i należał do partyjnej organizacji. Mieszkańcy obawiali się kontaktu z nim i jakiejkolwiek konwersacji. Był pokaźnej postury z obstrzyżoną fryzurą - na jeża. Jego żona - kobieta, zawsze zadbana, niesamowicie zgrabna, miła, lubiana przez pozostałych mieszkańców. Rodzina ta, to także dwie córki - starsza: Lucyna. Lucyna była obiektem kpin i upokorzeń. Była bowiem otyła i nieporadna. Krążyła pogłoska, że to ojciec stojąc z pasem nad dzieckiem, na siłę wmuszał w nią kolejne kęsy pożywienia. Lucyna często wychodząc z mieszkania w drodze do szkoły wymiotowała zwracając domowe śniadanie. Młodsza dziewczynka: Wiola, była przeciwieństwem siostry. Drobniutka, zgrabniutka i szalenie zwinna. W tym maleńkim pokoiku był także cudowny, maciupeńki ratlerek o imieniu Psotka. Piesek zostawał wiele godzin sam siedząc na parapecie parterowego okna wyczekując na właścicieli. Trząsł się to z zimna, to ze strachu, lejąc łzy ze swych wyłupiastych oczu.
Po przeciwnej stronie, z brązowymi, paździerzowymi drzwiami mieszkała natomiast stara, gruba, i tajemnicza kobieta. Była to Pani Bogiszowa. Jej lokal to także jedna izdebka lecz wydawała się o wiele przestronniejsza od poprzedniej. Pani Bogiszowa pomimo swojego sędziwego wieku spotykała się z wieloma mężczyznami. Wpuszczała i wypuszczała ich przez okno parterowego mieszkania.
W głębi korytarza, dalej, po prawej stronie widoczne były kręte, kamieniste schody prowadzące na piętro budynku (ale o tym później). Za schodami, w dalszej części mrocznego korytarza mieszkał mężczyzna. Zniszczony, 40-sto paroletni kawaler, alkoholik, łazęga i rozpustnik. Urządzał liczne libacje. Zdarzało się, że nagie, pijane kobiety wybiegały w środku dnia na korytarz, kwicząc, śmiejąc się , płacząc, trzaskając w zamknięte drzwi. Do mężczyzny-kawalera przychodziła stara, zmęczona, smutna i bardzo wychudzona kobieta. Ona doprowadzała mieszkanie do porządku, gotowała, prała, robiła zakupy. Była to matka Pana Władka. Wis a wis starego kawalera - Władka , w maleńkiej izdebce mieszkała najstarsza kobieta tego domu i okolicy. Pani Pelasia.
Pani Pelasia była przerażająco chuda i przerażająco zmarszczona. Jej prawa strona była sparaliżowana, a jej powłóczysty chód słychać było w całej kamienicy. Na swe chude jak patyczki nogi zakładała nieporadnie za duże filcowe papucie i szurając nimi udawała się co dnia z laską przed bramę, aby siedzieć tam godzinami na murku od piwnicznego okienka i odpalać papierosa od papierosa. Pani Pelagia dzieliła izdebkę z kobietą, która była jej osobistą opiekunką. Pani Teresa, kobieta w średnim wieku, o bardzo niskim wzroście i otyłej sylwetce, często żaliła się na podopieczną. Uwielbioną istotą Pani Pelasi był jej pupilek kot o imieniu Macia.. Kot wdzięcznie mruczał właścicielce, a w pogodne dni wylegiwał się na murku od piwnicy.
Mroczny korytarz kończył się takimi samymi drewnianymi drzwiami (bramą), za którymi rozpościerał się widok na parterową kamienicę i szereg komórek. Dalej w głębi umiejscowione były trzy drewniane komory wc z widocznym, cuchnącym szambem.
Kamienne schody mrocznego korytarza prowadziły krętą, stromą drogą na rozświetlone słońcem piętro. Zaraz przy ostatnim górnym stopniu, po prawej stronie widoczne były zielone, drewniane drzwi. Drzwi skrywały szalenie wąskie i długie pomieszczenie, które zajmowało, a właściwie sporadycznie odwiedzało bezdzietne tajemnicze małżeństwo. Mieszkali oni bowiem większość czasu na wsi u rodziców. Na wprost schodów były okna wychodzące na kamienicę i komórki. Jedno okno wąziutkie, a dwa pozostałe o standardowej szerokości, identyczne jak w mieszkaniach na piętrze. Dzięki tym oknom i promieniom słońca piętro wydawało się jasne i przytulne. Drewnianą podłogę piętra pokrywały niczym dywan starannie czyste, choć podarte ze starości szmaty. Tutaj w centralnej części „piętrowego holu” , za lśniąco brązowymi drzwiami ze złotą, błyszczącą klamką mieszkała starsza, majętna, bezdzietna, kobieta. Była wdową po dwóch mężach i wciąż miała powodzenie wśród szacownych, zadbanych, szarmanckich panów. Mieszkanie jej było najbardziej ekskluzywne w całej kamienicy. Maleńki, przedpokój, duża widna kuchnia i piękny duży pokój. Marzenie wszystkich mieszkańców. Miejsce to było dzięki kobiecie bardzo magiczne. Tutaj zawsze wypastowane i wypolerowane na błysk podłogi nie przyjmowały nawet okruszka. Kobieta często schylała się wkładając palec do buzi, śliniła go po czym przyklejała pyłek z podłogi. W tym pomieszczeniu nie było nigdy brudnego naczynia. Każda część zastawy stołowej musiała być przez wyznaczony przez kobietę limit czasu odpowiednio polerowana i bez najmniejszej smugi odkładana na swoje miejsce. W kuchni stał srebrzący się piec-koza , zlewozmywak z wiaderkiem na ścieki, biały kredens, jednoosobowa kozetka, stół z krzesłami i telewizor, który dostarczał kobiecie niesamowitych wrażeń podczas meczów piłki nożnej. Bezpośrednio z kuchni, poprzez lśniące bielą drzwi wchodziło się do pachnącego czystością i sterylnością pokoju. Stały tutaj dwa olbrzymie złączone łóżka ze świeżo wykrochmaloną pościelą, pięknymi, grubo tłoczonymi narzutami i stertą cudownych, małych poduszek. Nad łączonym łożem wisiał olbrzymich rozmiarów obraz w złotych ramach. Na innej ścianie pokoju stała stara, antyczna szafa z pachnącą pościelą i wykwintną odzieżą., a po przeciwnej stronie toaletka z potrójnym ruchomym lustrem. Widok niemal 3D sprawiał, że można było przenieść się w świat bajkowy. Na toaletce stały najdziwniejsze i zarazem najpiękniejsze przedmioty. A to słoń z porcelany, a to zegar z pozytywką, magiczny kuferek na biżuterię, flakonik z drogimi perfumami, pozytywka z tańczącą baletnicą. Po środku pokoju stał drewniany, piękny okrągły stół z czystą sterylnie i sztywną jak wiosenny listek serwetą, na której przepięknie prezentował się okazały kryształowy wazon z bukietem zawsze świeżych kwiatów.
Kobieta też zawsze była bardzo zadbana. Jej siwe i nader rzadkie i cienkie włosy ułożone były w piękną fryzurę, systematycznie podcinane i napuszone trwałą ondulacją.
Hol korytarza na pięterku skrywał jeszcze jedno pomieszczenie. Obok pięknych, lśniących drzwi zadbanej kobiety znajdowały się też brązowe, lecz już nie lśniące drzwi paździerzowe. Skrywały one mieszkanie wielopokoleniowej rodziny. Głównymi lokatorami było małżeństwo: Krysia i Marian. Ich dzieci to chłopczyk Marek i młodsza o trzy lata dziewczynka Dorota.
…............................ Dziś mam pseudonim „chwast” :( - wrzesień 2018r.
Jesteście ciekawi jak potoczyło się życie Doroty?
Jaki wpływ na dorosłe życie miało otoczenie z dzieciństwa?
Czy poświęcenie dla najbliższych jest warte?
Czy przekleństwa (klątwy) od najbliższych to prawda?
Kim jest dziś Dorota?
Jeśli Tak – odezwę się :)
Jeśli Nie - zostanę w swoim świecie – bo daję radę!
POZDRAWIAM
Dorota