Witajcie Szanowne Panie,
Zdaję sobie sprawę - forum dla kobiet. Liczę tu na wsparcie kobiet, próbowałem już dosłownie wszystkiego. I potrzebuję rad. Większość rad w internecie... ech... Przeczytałem swojego posta - nie, nie trolluję. To jest na serio. Trochę moje zwierzenia - może muszę to spuścić z serca gdzieś...
Ja mam 33 lata, małżonka 43 lata. Znamy się 8 lat, małżeństwo od 6. Pasierb 17, dzieci nasze 4 i 6. Z góry mówię - kocham ją i jest moją bratnią duszą. Przed miałem 7 partnerek z czego z 3 "pełny" seks. Nie wiem ile żona prócz byłego męża - i mnie to wali. Podejrzewam, że miała bogatsze życie seksualne ode mnie.
Seks kiedyś... Był - co parę dni. Albo 2x dziennie. Obecnie 1-2 na miesiąc. Była nawet 2 miesięczna przerwa. Nie jest to kwestia braku seksu po ciąży - wiadomo, po każdej ciąży dawaliśmy sobie na wstrzymanie. Mieliśmy małe mieszkanie - wiadomo, ciężko przy dzieciach. Ale nawet wtedy - było częściej niż teraz, gdy mamy większe mieszkanie, z własną sypialnią, która służy praktycznie tylko do spania. Kiedyś seks był... różny. Obecnie małżonka, pardon, kładzie się na plecach i tyle. Jak ją już posadowię "na górze" to po minucie lub dwóch i tak schodzi i się kładzie na plecach "zrób mi dobrze". Seks jest wtedy kiedy jej się chce, jak już zrobię jej "dobrze" to w sumie najlepiej żebym skończył jak najszybciej. Po takiej abstynencji to generalnie dla mnie nie problem, bo przez większość stosunku staram się nie skończyć za szybko, gryzienie wargi do krwi, itp.
Analizowałem wszystko w każdym aspekcie. Nie jestem samolubny, zawsze doprowadzam ją do orgazmu przynajmniej jednego. Rozmiar mam średni statystycznie. Fakt, mam problem, bo po każdej długiej abstynencji mam problem z dłuższym seksem - to jest logiczne. Pieszczę zawsze, aby ona była spełniona. Natomiast ja... przysłowiowego loda naliczyłem przez ostatnie 5 lat... 4 razy. Ona minetę - prawie zawsze. Seksem staram się okazywać miłość... Sam jednak też jej potrzebuję.
Wymówki jakie są przy każdej mojej próbie rozpoczęcia seksu są takie same.. "jestem zmęczona", "chcę obejrzeć serial"... Dołuje to bardzo. Gdyby ona była oschła i oddalona ogólnie - to może byłoby to logiczniejsze - nie kocha. Ale ona twierdzi, że kocha, tylko ona nie ma takich potrzeb i mam to uszanować. W ciągu dnia - no ideał żony. Nie chcę innej. Nie jest idealna, ma swoje wady - a kto ich nie ma?
Nie, nie opieprzam się w domu, wstaję wcześniej, robię jej kawę, w weekendy robię dzieciom śniadania - w tygodniu wychodzę do pracy zanim wstaną. Po powrocie zwykle z dziećmi gdzieś wychodzę. Potem ich usypiam - bo sami nie zasną jeszcze (maluchy). W weekendy odkurzacz, mop, szczotka kiblowa - moje zadania. Ja wynoszę śmieci. Panie, naprawdę - rada "wyręcz ją" jest nie na miejscu. Zakupów żona nie chce odpuszczać - woli je robić bo ona "wie lepiej co kupić". Gotowania - też nie chce odpuszczać, bo każdemu robi wedle życzenia. Jak próbuję ją wyręczyć to reaguje jakbym jej chciał zabrać zabawkę... Dziecinnie. Wygania z kuchni. Bywało, że sobotę - całą, od rana do wieczora spędzała w kuchni i gotowała zapasy na cały tydzień. Dosłownie chciałbym udusić, bo chciałbym gdzieś wyjść całą rodziną - nie można, bo ona ma robotę w kuchni. Udaje mi się jeszcze nastawiać pranie i rozwieszać, bo mnie szlag trafia jak ona rozwiesza pranie, zawsze największe ciuchy przy drzwiach od balkonu.
Myślałem o wyglądzie... Dobra, nie jestem Bradem Pittem. Ważyłem kiedyś 134kg. Szczerze? Wtedy czułem że mnie pożąda i było "w miarę". Obecnie 95kg, lecz walczę o mniej. Staram się być jak najatrakcyjniejszy dla Niej. Z różnych forów wiem, że higiena u niektórych jest na bakier - u mnie nie. Ćwiczę - trochę przybrałem "mięśni". Poniekąd jest to próba stracenia tłuszczu - od dziecka byłem przy sobie, z podstawówki pamiętam jedynie wyzwiska typu "grubas".
Żona ze swojej strony też bierze sporo na siebie, najstarszy ma problemy emocjonalne. Maluchy dają w kość... Ale ona ma pracę obok na 7h/dzień, a ja z 1,6h dojazdu po 8-9h/dzień.
Lecz wracając do clue sprawy. Przez ostatnie kilka lat przerwy oczywiście narastały, z dnia na dzień.... Radziłem sobie... Wiecie, kochanka nazywająca się Renata Rączkowska. Źle się z tym czułem. Rzuciłem to w ramach postanowienia noworocznego. Poniekąd najgorsze były pierwsze dwa miesiące - zbiegło się to w czasie z posuchą małżeńską. Z perspektywy czasu - nie brakuje mi tego. Porno w obecnych czasach jest... męczące. Ciężko znaleźć normalne. Minusem jaki ja widzę jest to, że obecnie... nawet nie to, że mi się chce. Jak sobie radziłem - też mi się chciało seksu. Może miałem lepszą wytrzymałość. Lecz obecnie... Widzę, że kobiety na mnie lecą. A ja... inaczej reaguję.
Wczoraj byłem w delegacji, tankowałem i ni z gruchy ni pietruchy zagadałem do kobiety stojącej obok mnie w kolejce do kasy. Taka rozmowa z dupy, nie wiem co mnie opętało. Opamiętałem się, gdy kobieta zaproponowała, że skoro się fajnie rozmawia to żebyśmy podjechali do niej na kawę, bo mieszka niedaleko, a kawa na orlenie droga. Rzuciłem, że niezmiernie miło się z nią rozmawiało, ale muszę lecieć - dała mi swój numer jakbym znów był w okolicach. Drogie Panie - ja do teraz nie wiem co się tam odjaniepawliło. Że księgowa i sekretarka w firmie mi puszcza sygnały to wiem - ale nie robią tego tak otwarcie. Jak tak myślę, to zauważam jak wiele sygnałów olałem od różnych kobiet... I to jest najgorsze. Jakieś kobiety, które oceniają mnie tylko powierzchownie - wykazują większą atrakcję do mnie niż moja ukochana. To jest bez sensu.
Muszę jakoś naprawić nasze życie seksualne. Nie wiem jak. Próbowałem kilka razy rozmawiać. W jej ocenie to jest mój problem bo mam za duże potrzeby. K*A! raz na 2-3 dni do dużo?? Jasne, 2x na dzień byłoby super - ale mówmy o potrzebie, od drugiego dnia dostaję na łeb. Proszę o porady - szczególnie od kobiet >40. Jeśli jakoś tego nie naprawię to wiem że to się źle skończy. Brak walenia postanowiony, a jestem uparty.
Czemu piszę? Dziś mija 3 tydzień od ostatniego seksu. Wszystkie sygnały jakie dostawałem od żony wskazywały, że dziś jest "ten" dzień. Uśmiechy, czułości, dzieci położone o rekordowej godzinie wcześnie spać, ja się wykąpałem, ona też... I poszła spać. To ja wziąłem i po raz pierws, za zy od nowego roku otwarłem piwo...drugie...trzecie... I piszę. I rozmyślam. Bo nie wiem co więcej zrobić. Czuję, że wyczerpałem moje męskie możliwości zrozumienia tego wszystkiego. Pomóżcie!
Tak, wiem, facet nie ma seksu, peszek w ch*. Wiecie jak to jest być dzień w dzień odrzucanym przez ukochaną osobę? Próbuję całować - dłuższy pocałunek niż 5 sekund - unik i ucieczka. Próbuję przytulić - wykręca się. Czuję się jakbym był najohydniejszym facetem i była ze mną albo dla kasy albo dla ch* wie czego - bo nie zarabiam kokosów - ot dobrze, ale bez przesady, więcej od niej. To po co? Żeby jej kto śmieci wyniósł i dzieci zajął, aby mogła w spokoju gotować, albo facebooka czytać. Ale z drugiej strony schizofrenicznie podkreśla że kocha, uwielbia, gotuje pode mnie rzeczy mimo, że mówię, aby odpuściła bo ja zjem wszystko... Kompletnie nie rozumiem. Uzewnętrzniłem się. Proszę o rady. Z forów ogólnych wynika tylko rozwiązanie pt. znajdź partnerkę która ma podobne potrzeby do twoich. Ale czy to dobre rozwiązanie?