bbasia napisał/a:"Dr Natascia Brondino, psychiatra z uniwersytetu w Pawii przeprowadziła badanie. Jedną grupę studentek poinformowała, że ich koleżanka jest w ciąży a drugą grupę, że inna koleżanka miała wypadek.
Od wszystkich uczestniczek eksperymentu uczona pobierała (na początku rozmowy i pod koniec) próbki śliny, by w laboratorium zbadać jej skład. Okazało się, że plotkowanie wyzwala produkcję oksytocyny – substancji nazywanej hormonem przyjaźni, więzi i miłości. To oznacza, że rozmowa o innych ludziach zacieśnia więzi między dyskutantami.
Jednak plotka plotce nierówna. U studentek, które rozmawiały o wypadku koleżanki, poziom oksytocyny wzrósł o 2 procent, ale gdy tematem była ciąża, stężenie hormonu zwiększyło się o 50 proc. Zaskakujące było to, że kiedy rozmowa schodziła na banalne tematy, np. pogodę, poziom oksytocyny się obniżał. Oznacza to zatem, że im bardziej ekscytująca jest plotka, tym więcej oksytocyny produkuje organizm i tym silniejsza nić porozumienia tworzy się między dyskutantami.
Co więcej, rozmowy o innych doprowadziły u wszystkich uczestniczek badania do obniżenia poziomu kortyzolu, czyli hormonu stresu. Plotkowanie ma więc działanie wręcz terapeutyczne. Scala grupę i łagodzi stres."*
Teraz więc możemy ze spokojem sumienia plotkować o znajomych argumentując, że jest to korzystne dla naszego zdrowia 
Co o tym myślicie?
* źródło: Newsweek
Z tego badania bynajmniej nie wynika ten wniosek, że: "Oznacza to zatem, że im bardziej ekscytująca jest plotka, tym więcej oksytocyny produkuje organizm i tym silniejsza nić porozumienia tworzy się między dyskutantami. Plotkowanie ma więc działanie wręcz terapeutyczne. Scala grupę i łagodzi stres." To tylko jedna z możliwych interpretacji wyników. A różnych interpretacji tego badania można by wymyślić wiele. Tu za mało jest danych, żeby wskazać jedną i tylko jedną możliwą przyczynę wahań oksytocyny przy tych rozmowach.
Dla przykładu, podam inną możliwą interpretację. Nawet wg mnie bardziej sensowną.
Rozmowa o czymkolwiek wywołuje w nas emocje. Ponieważ mówiąc o czymś, także myślimy o tym, mamy to w wyobraźni. A mózg niemal nie odróżnia tego, co sobie wyobrażamy, od tego, co dzieje sie na prawdę. (Dlatego np. myśląc o czymś bardzo smutnym można się nawet rozpłakać. A wspominając dawną kłótnię, znów czujemy się zdenerwowani. Czujemy te emocje, które są związane z naszym wyobrażeniem, jakby dotyczyły czegoś realnego.) Więc być może dlatego informacja o czyjejś ciąży wywołała tak duży wzrost oksytocyny w kobietach. Usłyszały "ciąża/dziecko", to i zobaczyły ów stan we wlasnej imaginacji. I poczuły jednocześnie emocje z tym wyobrażeniem związane. Można by przebadać też, czy aby np. czytanie o ciąży, albo zobaczenie obrazka kobiety w ciąży, czy nawet samo powiedzenie słowa "ciąża" już nie podnosi poziomu oksytocyny. Podejrzewam, że tak i że na samo wyobrażenie ciąży, czy malenkiego dziecka (a to sie też kojarzy ze słowem ciąża, no bo wiadomo, ciąża-> poród-> niemowlak przy piersi - taki ciąg skojarzeń jest naturalny
) już oksytocyna sie podnosi w organizmie. Do tego w ciąży jest koleżanka, czyli osoba znajoma. Rozmowa o kimś znajomym = myślenie o kimś znajomym. Na tej zasadzie też oksytocyna może nieco podskoczyć. To tak samo, jakby ta osoba sie nagle pojawiła w gronie koleżanek. Podejrzewam, ze każda znajoma twarz powoduje (większy, czy mniejszy) wzrost oksytocyny. Nie dziwi też z tego samego powodu, że informacja o wypadku innej koleżanki, spowodowała też pewien wzrost tego hormonu. Być może samo wspomnienie każdej jednej znajomej osoby powoduje jakiś tam wzrost oksytocyny. W koncu to m.in. ten hormon powoduje, że ludzi traktujemy jako znajomych, wydają się nam "swojscy" i ufamy im bardziej, niż obcym, rozpoznajemy ich twarze itp. Tak w dużym uproszczeniu oczywiście
Przy opowiadaniu o wypadku moze też dochodzić uczucie współczucia. To też może podnosić poziom oksytocyny. Czujemy, że koleżance należałoby jakoś pomóc, odwiedzić w szpitalu itp. Więc wahania hormonów przy myśleniu o takich sprawach są wg mnie normalne i nawet dziwne by było, żeby kompletnie nic w czlowieku nie drgnęło. Myślimy o znajomej osobie i coś tam wtedy czujemy. Lub myślimy o sytuacji i mamy jakieś obrazy przed oczami, które wywołują emocje. A już obrazek "matka-dziecko" to chyba jeden z bardziej nacechowanych emocjonalnie, jakie mogą w ogóle być. Może nawet i same siebie możemy zobaczyć na miejscu tej kolezanki w ciązy, czy tej, która miała wypadek. Wyobraźnia ma w sobie siłę tworzenia emocji. Z kolei jak myślimy o czymś neutralnym - typu pogoda, to nie wzbudza to większych emocji. A jeśli już wzbudza, to innego typu, niż wzbudzają relacje z ludźmi. Dziwne to by było raczej, jakby czlowiek reagował wzrostem oksytocyny nie na myślenie o znajomej twarzy, albo o macierzynstwie/dziecku, tylko na wieśc, ze bedzie jutro padać
Jestem też przekonana, ze jak ktoś miałby dużą wiedzę z zakresu psychologii, socjologii i medycyny, to mozna by podać jeszcze więcej mozliwych wyjaśnień tych zmian natężenia różnych hormonów we krwi. Ja napisałam tylko to, jak ja sama (przy moim stanie wiedzy itp) bym mogła zinterpretować i że bardziej mi to sie sensowne wydaje, niż te wnioski podane w Newesweeku. To są jednak, jak już mówiłam, tylko interpretacje. Nie fakty. Faktem jest jedynie obserwacja zmian natężenia hormonów w danej grupie osób, w warunkach danego eksperymentu. A wyjaśnienie tego może być rozmaite. Dlatego musiałoby być więcej badan przeprowadzonych, które by wykazały w sposób jednoznaczny przyczyny tego.
Nie wiadomo też, jak duza była badana próbka, jakie były w tej grupie relacje, jak długo się osoby znały, co jeszcze mogło mieć wpływ na przebieg eksperymentu itp. Dla mnie to na przykład sam taki opis, jak powyżej przedstawiono, jest bezwartościowy z naukowego punktu widzenia.
Więc to badanie, żeby na prawde coś z niego móc wywnioskować, to najpierw by trzeba porównać z wieloma innymi badaniami. A nie tak hop-siup sobie jakieś wnioski wyciągać, jeszcze takie jakby pierwsze lepsze z brzegu, co sie komuś nasunęły... To nie jest postawa naukowa. Bardziej wygląda na kolejne luźne interpretowanie sobie wyników jakichś badań pod chwytliwą tezę, która bedzie świetnym "klikbajtem" w kolorowej gazetce dla mas. Co zresztą mnie nie dziwi, dziennikarze musza w końcu z czegoś żyć 