Hej,
Jak zwykle długo wzbraniałam się przed napisaniem na forum. Jednak nie mogę już dłużej czekać. Z moją pierwszą miłością byłam przez 4 lata, nasze drogi rozeszły się niespełna rok temu. Nasz związek od początku stał pod wielkim znakiem zapytania i budził wielkie emocje. Poznaliśmy się gdy miałam 16 lat on 24. Więc na moment w jakim się spotkaliśmy była to dość duża różnica wieku. Jednak walka o to by być razem, jeszcze mocniej nas do siebie zbliżyła. Zbudowaliśmy silny fundament pod dalszy związek. Choć moi rodzice, dziadkowie nigdy w pełni go nie zaakceptowali. Wręcz wybawieniem dla nich była wiadomość o tym, że się rozstaliśmy. Wśród moich znajomych uchodziliśmy za idealną parę, wzór.
Wiele ze sobą przeżyliśmy. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, partnerami, kochankami. Był dla mnie również jak brat czy ojciec. Był moim wszystkim. Wspierał mnie, zawsze służył radą i pomocą. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wielką był dla mnie bezpieczną przystanią. Był przy mnie w najważniejszych momentach mojego życia. Nie opuścił mnie nawet wtedy gdy poważnie zachorowałam.Jego dojrzałość, bardzo mi imponowała. Wiele się od niego nauczyłam. Zawsze ofiarowywał mi swoją pomoc. Był przy mnie gdy zdawałam do liceum, gdy pisałam maturę, zdawałam na studia, przy pierwszej sesji i dopingował kiedy szukałam pierwszej pracy. Z nim było pierwsze wszystko . Pomagał mi dosłownie we wszystkim. Przygotował mnie do matury, namawiał na zrobienie prawa jazdy, kiedy miałam wątpliwości czy to odpowiedni moment. Po każdym nieudanym egzaminie, pocieszał mnie a kiedy uparcie twierdziłam ze na kolejny egzamin się nie zapiszę robił to za mnie. Kiedy moi rodzice kategorycznie mówili, że to nie odpowiedni moment żebym miała samochód, kupił mi mały używany, za który oczywiście spłacałam mu raty. Zawsze razem podejmowaliśmy decyzje. Po tych kilku latach byliśmy jak stare dobre małżeństwo. Nie myślcie sobie, że to wszystko działało w jedną stronę. Również pomagałam mu we wszystkim tak jak potrafiłam. Dopingowałam kiedy pisał pracę inżynierską, gdy z trudem łączył pracę z ostatnim rokiem studiów. Gdy robił remont w domu rodziców, pomagałam w z zrywaniu boazerii, gruntowaniu ścian, aż po dekorowanie. Przykładów można by podawać wiele, jednak nie o to w tym chodzi. Coraz częściej, rozmowy schodziły na wspólne plany przyszłości. Jednocześnie między nami nie było najlepiej, robiło się coraz gorzej. Coraz więcej cichych dni i awantur. Na jaw zaczęły wychodzić trudne, prawie nie do zaakceptowania jego wady. Do tego stopnia, ze nie wyobrażałam sobie małżeństwa z nim. Nie chcę podawać szczegółów, to zbyt osobiste. Teraz wiem, że potrafiła bym to zaakceptować, rządził wtedy mną strach , nie byłam gotowa na małżeństwo. Podjęłam decyzję, chyba zbyt pochopnie o odejściu.
Musiałam spotkać na swojej drodze kilku dupków, żeby powrócił mój rozsądek. Doceniłam to jakim wspaniałym facetem był mimo wad. Zresztą czy ja ich nie mam ? Kto ich nie ma ?
Ten ostatni na mojej drodze to już w ogóle taki ewenement, że zasługiwał by na osobny wpis Wrzuciłam go do „worka błędy młodości”. Długo dojrzewałam do decyzji, by spróbować go odzyskać. Jednak parę tygodni temu, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie wiadomość o jego zaręczynach! Skrywane jak dotąd uczucia, wróciły ze zdwojoną siłą! Dopadły mnie wyrzuty sumienia pomieszane ze strachem przed tym że być może odrzuciłam miłość życia przeznaczoną dla mnie. Wiecie ten jedyną, prawdziwą i która zdarza się raz i nigdy więcej żadna się nie powtórzy.
Postanowiłam, zadziałać. Bo jeśli to rzeczywiście to, nie mogę dopuścić do tego by to stracić. Napisałam list, w którym pod pretekstem gratulacji, napisałam o swoich uczuciach, o tym jak wiele zrozumiałam… Jak bardzo jest dla mnie ważny, że był moją pierwszą miłością i jak dotąd ostatnią .List leży, czeka. Mam wiele moralnych wątpliwości. Wiem, że zamieszam mu tym listem w życiu. Wszyscy uważają, że to szalony pomysł. Jednak ja nie daruję sobie, jeśli nie spróbuję. Nie chcę stracić swojej jedynej szansy na miłość. Nie wiem, czy wysłać ten list. Chciała bym znać opinię osób postronnych. Proszę, nie krytykujcie mnie.
Hej,
Jak zwykle długo wzbraniałam się przed napisaniem na forum. Jednak nie mogę już dłużej czekać. Z moją pierwszą miłością byłam przez 4 lata, nasze drogi rozeszły się niespełna rok temu. Nasz związek od początku stał pod wielkim znakiem zapytania i budził wielkie emocje. Poznaliśmy się gdy miałam 16 lat on 24. Więc na moment w jakim się spotkaliśmy była to dość duża różnica wieku. Jednak walka o to by być razem, jeszcze mocniej nas do siebie zbliżyła. Zbudowaliśmy silny fundament pod dalszy związek. Choć moi rodzice, dziadkowie nigdy w pełni go nie zaakceptowali. Wręcz wybawieniem dla nich była wiadomość o tym, że się rozstaliśmy. Wśród moich znajomych uchodziliśmy za idealną parę, wzór.
Wiele ze sobą przeżyliśmy. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, partnerami, kochankami. Był dla mnie również jak brat czy ojciec. Był moim wszystkim. Wspierał mnie, zawsze służył radą i pomocą. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wielką był dla mnie bezpieczną przystanią. Był przy mnie w najważniejszych momentach mojego życia. Nie opuścił mnie nawet wtedy gdy poważnie zachorowałam.Jego dojrzałość, bardzo mi imponowała. Wiele się od niego nauczyłam. Zawsze ofiarowywał mi swoją pomoc. Był przy mnie gdy zdawałam do liceum, gdy pisałam maturę, zdawałam na studia, przy pierwszej sesji i dopingował kiedy szukałam pierwszej pracy. Z nim było pierwsze wszystko . Pomagał mi dosłownie we wszystkim. Przygotował mnie do matury, namawiał na zrobienie prawa jazdy, kiedy miałam wątpliwości czy to odpowiedni moment. Po każdym nieudanym egzaminie, pocieszał mnie a kiedy uparcie twierdziłam ze na kolejny egzamin się nie zapiszę robił to za mnie. Kiedy moi rodzice kategorycznie mówili, że to nie odpowiedni moment żebym miała samochód, kupił mi mały używany, za który oczywiście spłacałam mu raty. Zawsze razem podejmowaliśmy decyzje. Po tych kilku latach byliśmy jak stare dobre małżeństwo. Nie myślcie sobie, że to wszystko działało w jedną stronę. Również pomagałam mu we wszystkim tak jak potrafiłam. Dopingowałam kiedy pisał pracę inżynierską, gdy z trudem łączył pracę z ostatnim rokiem studiów. Gdy robił remont w domu rodziców, pomagałam w z zrywaniu boazerii, gruntowaniu ścian, aż po dekorowanie. Przykładów można by podawać wiele, jednak nie o to w tym chodzi. Coraz częściej, rozmowy schodziły na wspólne plany przyszłości. Jednocześnie między nami nie było najlepiej, robiło się coraz gorzej. Coraz więcej cichych dni i awantur. Na jaw zaczęły wychodzić trudne, prawie nie do zaakceptowania jego wady. Do tego stopnia, ze nie wyobrażałam sobie małżeństwa z nim. Nie chcę podawać szczegółów, to zbyt osobiste. Teraz wiem, że potrafiła bym to zaakceptować, rządził wtedy mną strach , nie byłam gotowa na małżeństwo. Podjęłam decyzję, chyba zbyt pochopnie o odejściu.
Musiałam spotkać na swojej drodze kilku dupków, żeby powrócił mój rozsądek. Doceniłam to jakim wspaniałym facetem był mimo wad. Zresztą czy ja ich nie mam ? Kto ich nie ma ?
Ten ostatni na mojej drodze to już w ogóle taki ewenement, że zasługiwał by na osobny wpisWrzuciłam go do „worka błędy młodości”. Długo dojrzewałam do decyzji, by spróbować go odzyskać. Jednak parę tygodni temu, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie wiadomość o jego zaręczynach! Skrywane jak dotąd uczucia, wróciły ze zdwojoną siłą! Dopadły mnie wyrzuty sumienia pomieszane ze strachem przed tym że być może odrzuciłam miłość życia przeznaczoną dla mnie. Wiecie ten jedyną, prawdziwą i która zdarza się raz i nigdy więcej żadna się nie powtórzy.
Postanowiłam, zadziałać. Bo jeśli to rzeczywiście to, nie mogę dopuścić do tego by to stracić. Napisałam list, w którym pod pretekstem gratulacji, napisałam o swoich uczuciach, o tym jak wiele zrozumiałam… Jak bardzo jest dla mnie ważny, że był moją pierwszą miłością i jak dotąd ostatnią .List leży, czeka. Mam wiele moralnych wątpliwości. Wiem, że zamieszam mu tym listem w życiu. Wszyscy uważają, że to szalony pomysł. Jednak ja nie daruję sobie, jeśli nie spróbuję. Nie chcę stracić swojej jedynej szansy na miłość. Nie wiem, czy wysłać ten list. Chciała bym znać opinię osób postronnych. Proszę, nie krytykujcie mnie.
Nie wysyłać nic i zapomnieć. Skoro facet zaręczył się z kimś innym, to nie jest miłością Twojego życia, koniec, kropka.
Ale Ty juz swoja szanse mialas, a skoro twój ex oswiadczyl sie innej to zapewne ja kocha i ma teraz swoja szanse. Na pewno jestes taka egoistka zeby zniszczyc mu kolejny raz zycie swoimi zachciankami?
Oczywiście, że odpuścić.
Nie wiem, co ci Autorko chodzi po głowie? Czy ty sobie wyobrażasz, że po przeczytaniu twojego listu, nagle twojemu ex wrócą dawne uczucia do ciebie, znikną wszystkie jego wady, które wcześniej ci tak przeszkadzały, aktualna narzeczona zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a on w te pędy przybiegnie do ciebie cały uszczęśliwiony?
Wysiadlaś z tego pociągu na pewnej stacji na własne życzenie a pociąg pojechał dalej i może nawet w tej chwili ten pociąg przejeżdża przez twoją stację, ale wszystkie miejsca w nim są już zajęte.
Zgadzam się z Summerką - ten list, to nie magiczny przycisk, dzięki któremu zrobisz reset i wszystko oprócz Was dwojga zniknie.
Ty i Wasza relacja - nawet jeśli zrozumiałaś swoje błędy i chciałabyś go odzyskać - to już przeszłość.
A realna rzeczywistość to on i jego narzeczona.
I tak jeszcze czysto hipotetycznie zapytam ... gdyby rzeczywiście się tak stało, jak sobie tego życzysz - gdyby on rzeczywiście po takim liście rzucił w diabły narzeczoną, związek z nią i planowana przyszłość i przybiegł do Ciebie - potrafiłabyś żyć z takim postępkiem ? Umiałabyś nadal mu ufać ? Czułabyś się bezpiecznie przy nim i bez wątpliwości i strachu budowałabyś z nim przyszłość ?
Nie przyszłoby Ci do głowy, że on może każdego dnia beztrosko zniknąć, jeśli np. otrzyma od kogoś list z wyznaniami ?
Jakkolwiek nie jest Ci teraz przykro, rozpaczliwie i źle - Wasza relacja zakończyła się definitywnie i na dobre.
Jedyne co możesz zrobić, to szczerze mu gratulować i życzyć szczęścia.
Jeśli jednak informacja o jego zaręczynach nie dotarła do Ciebie bezpośrednio od niego, to najlepiej będzie nie robić nic.
Dać im spokój i zająć się swoim życiem ...
Ty go rzuciłas, miałaś później inne zwiazki, niewypaliły, więc jest ci ciężko, gdy pomyslisz, że on jednak znalazł gdzieś szczęście. Musisz zdać sobie sprawę z mechanizmów, które tobą kierowały, gdy pisałaś ten list. Sam list nie jest niczym złym, jesli zawierać będzie tylko przeprosiny i życzenia szczęścia na nowej drodze życia. NIC WIĘCEJ!
Dla ciebie też kiedyś zaświeci słoneczko i znajdziesz swoją wielką miłość. Tylko więcej optymizmu, uśmiechu, a mniej ogladania się w tył, w przeszłość.
Trzymaj się!
Dzięki dziewczyny, za wasze opinie. Salomonka natchnelas mnie do przeredagowania listu. Choc cieżko bedzie mi powstrzymac od zrezygnowania z wyrazenia swoich uczuc. Jednak jesli jestesmy sobie pisani, to nie takie rzeczy sie dzieja w zyciu. Tym bardziej gdy ktos zarecza sie po niespelna 5 miesiącach znajomosci.
Dzięki dziewczyny, za wasze opinie. Salomonka natchnelas mnie do przeredagowania listu. Choc cieżko bedzie mi powstrzymac od zrezygnowania z wyrazenia swoich uczuc. Jednak jesli jestesmy sobie pisani, to nie takie rzeczy sie dzieja w zyciu. Tym bardziej gdy ktos zarecza sie po niespelna 5 miesiącach znajomosci.
Licz się z tym, że on może taki list pokazać swojej narzeczonej ... czy nie będziesz miała z tym problemu ?
A zaręczanie się po 5 miesiącach znajomości nie ma żadnego wpływu na jakość i trwałość związku.
Niepotrzebnie to deprecjonujesz.
Moim zdaniem swoim listem wzbudzisz tylko litość, ewentualnie, jeśli facet ma braki w samoocenie, to podpompujesz mu ego.
Lepiej byłoby gdybyś po tych kilku nieudanych doświadczeniach w relacjach z mężczyznami zamiast wbijać sobie do głowy, że nie spotkasz już nikogo wartego twojego uczucia i zamiast idealizować pierwszy związek, przypomniała sobie, jak wyglądał wasz związek, czyli: „coraz więcej cichych dni i awantur. Na jaw zaczęły wychodzić trudne, prawie nie do zaakceptowania jego wady.”