W sobotę wieczorem zauważyłam, że moja świnka jest apatyczna, siedziała w kącie i się nie ruszała, nie jadła. Bardzo się zmartwiłam i tej nocy nic nie spałam... czekałam do rana, a nad ranem poszłam z nią do weterynarza. Nic nie spałam. Na badaniu była wybitnie spokojna, dostała leki, ale lekarz ostrzegł, że jest w ciężkim stanie. Miałam ją dokarmiać na siłę, im więcej, tym lepiej. Po badaniu jeszcze w domu wciągnęła lek ze strzykawki, myślałam, że jej się poprawiło. Co godzinę, dwie, w nocy trzy - karmiłam ją strzykawką na siłę po 1ml karmy. Siłą rzeczy nie spałam, bo chciałam ją karmić, myślałam, że jak jej wmuszę najwięcej jak się da, to się poprawi. Nad ranem znowu poszłam do weterynarza, już się ledwo ruszała, widać było, że jest kiepsko. W domu dotarło do mnie, że to koniec, płakałam bez końca dobre kilka godzin. Weterynarz oprócz leków w zastrzyku kazał jej dać dużo ciepła. Trzymałam ją ciągle na sobie, głaskałam, mówiłam. Było coraz gorzej, sapała, umierała. Płakałam razem z nią. Gdy o 14 wróciła moja matka z pracy, otworzyłam jej drzwi i gdy wróciłam do pokoju pokazać jej świnkę, już nie żyła.
Jest teraz środa o 24, a ja od soboty nie spałam ani minuty. Nie umiem. Jestem zrozpaczona. Miała przyjaciółkę, drugą świnkę, która za nią tęskni. Poszłam odnieść jej ciałko, ciągle nie mogąc uwierzyć, że odeszła po pół roku życia. Czuję się jak kupa gówna. Kilka godzin po jej śmierci pojechaliśmy do jakiejś pani 50km od domu, kupiliśmy świnkę, która już była oswojona. Czuję się, jakbym zdradziła moją rudzinkę, zastępując ją po kilku godzinach. Uśmiechałam się i płakałam tuląc nową Brysię. Zapłaciłam za nią jakieś chore pieniądze, bo chciałam mieć do kogo się przytulić.
Wieczorem rodzinnie napiliśmy się za rudzinkę wódki, myślałam, że padnę po alkoholu i zasnę, ale nic. Nie chcę liczyć, ile godzin już minęło, ale nie umiem spać. Miałam kiedyś załamanie nerwowe i obecnie mnie łapią stany lękowe. Nie ma opcji żebym zasnęła, a czuję się, jakbym sama umierała. Nie mogę uwierzyć, że moja mała, słodka przytulanka odeszła tak nagle bez powodu. Oddałabym wszystko, żeby znowu tu była. Jak mam sobie z tym poradzić?
Błagam, niech ktoś mi pomoże, bo już nie daję rady...