wtedy uświadamiam sobie jak bardzo mam beznadziejne życie...
Słońce świeci, ogniska się palą, ludzie zbierają się na grilla, wyjezdzają na wakacje... a ja 30 latka siedze na czwartym piętrze bloku z mamą, nie mam ani jednej przyjaciółki, nikogo kto by zadzownił i powiedział chodz z nami na piwo, wyjdzmy gdzieś.
Siedzę patrzę na zachodzące słońce przez okno i marzę żeby znaleźć się gdzieś wśród ludzi. Przez lata tak trwam i nic się nie zmienia.
Ludzie mnie nie lubię, unikają a ja też do nich specjalnie nie lgnę... ale często zastanawiam się co jest we mnie tak beznadziejnego że nie byłam w stanie przez całe swoje życie mieć choć dwóch dobrych znajomych z którymi mogłabym wyjśc do kina. Raz nawet w akcie desperacji umówiłam sie z jakąs obcą dziewczyną na kawe żeby tylko z kimś poromawiać. Wiem że bardzo krytycznie oceniam ludzi, nie potrafię przymykać oczy na to że mnie drażnią bądz denerwują swoją głupotą albo jak po prostu czuję że nie będę z kims nadawać na tych samych falach to wycofuję z takiej relacji...
Odrzucałam mężczyzn bo nigdy nie chciałam być z jakimś dla samego bycia. Nie spotkałam miłości życia więc wolę być sama niż udawać szczęsliwie zakochaną.
Nienawidzę lata, po prostu najchętniej przespałabym te miesiące. Ludzie mówią o zimowej depresji... ja kocham zimę, szybko robi się ciemno, wszyscy siedza w domach i czuje sie z ta myślą lepiej.
Dodatkowo mam sporą nadwagę i brzydką figurę dlatego latem bardzo wstydze się odsłanaić swoje ciało, mam wrażenie że wtedy wszyscy się nia mnie gapią, wyśmiewają...