Cześć wszystkim, przedstawię moją historię jak najkrócej.
Rok temu poznałem się z moją byłą dziewczyną. Błyskawicznie się w sobie zakochaliśmy, po 2 miesiącach byliśmy już parą. Niestety raczkująca we mnie depresja (zdiagnozowana, w trakcie leczenia) zepsuła wszystko. Powiedziałem swojej dziewczynie, że potrzebuję zniknąć na miesiąc, bo nauka na studiach blablabla (tak naprawdę depresja ciągnęła mnie do pustego pokoju - leżałem w łóżku i patrzyłem w ścianę, nie chciałem z nikim rozmawiać). Zaczęliśmy się kłócić, nasze relacje mocno się ochłodziły, koniec końców wszystko upadło. Ja poszedłem na terapię i dziś mogę powiedzieć, że stanąłem na nogi.
Nie rozmawiałem ze swoją byłą w zasadzie od końcówki lipca do końcówki września. Zaczęliśmy od "co tam?", po drodze był jej telefon do mnie, który był poprowadzony w ten sposób, że padły słowa z jej ust "czy to co czułem wcześniej nie było prawdziwe?". W październiku i w listopadzie zaczęliśmy już wiecej rozmawiać, na luzie, wręcz po przyjacielsku. Pytała co u mnie, dzwoniła, martwiła się, jak gdzieś jechałem lub miałem egzamin. W grudniu zobaczyliśmy się pierwszy raz i moje uczucia odżyły. To była miłość mojego życia i pierwsza dziewczyna po wieloletniej przerwie od związków. Od tego czasu zaczęliśmy się widywać częściej. Nawet kilka razy się całowaliśmy.
Jednak od jakiegoś czasu mamy mniejszy kontakt ze sobą. Nieszczególnie próbuje szukać kontaktu (chociaż np. dzisiaj rano zadzwoniła pogadać o pierdołach, zapytać co u mnie), nie proponuje jakichś wspólnych wyjść razem (to ja proponuję, aczkolwiek dziś rano rzuciła coś o "oglądaniu jakiegoś filmu lub planszówkach"), woli spędzać czas z nowymi znajomymi. Zapytałem wprost czy ma kogoś, to powiedziała że nie. Potwierdziła to też jej znajoma.
Kiedy się widzimy razem, to zachowuje się w stosunku do mnie tak, jak wtedy gdy byliśmy parą. No może ma trochę większy dystans publicznie, ale w domu jest naprawdę jak dawniej. Potrafi sie przytulić, potrafi dać całusa znienacka. A potem znowu chłód.
Rozmawiałem z nią o tym i mówiła mi, żebyśmy robili małe kroki. Że nie jest zakochana, nie jest gotowa na związek (powiedziała to po tym, jak wyznałem jej co ja do niej czuję). Powtarza mi, że jestem wyjątkowym facetem, że jestem dla niej jedną z najwazniejszych osób w życiu. Ale wciąż gada o tych "małych krokach".
Czy jej brak zaangażowania może wynikać z tego, że zacząłem ją od miesiąca trochę osaczać (w sensie napierać na nią, by podjęła jakąś decyzję w sprawie związku)? Na dobrą sprawę to drugi miesiąc, gdy się widujemy, wchodzą w to jej przypływy czułości i wydawało mi się, że to już moment na to, by podjąć pewne kroki, ale jak widać się przeliczyłem.
Nie wiem jak odczytywać te jej "małe kroki", czy nie zmniejszyć swojego zaangażowania, trochę się zdystansować i pozwolić jej się zaangażować samej? Co sądzicie?
To jest kobieta, której nie chciałbym stracić drugi raz. Nie wiem czy pisać codziennie, dzwonić codziennie, namawiać ją na jak najczęstsze spotkania? Czy może dać jej trochę czasu (chociaż już tak naprawdę minęły dwa miesiące) i się zdystansować, dzwonić raz na jakiś czas?
Dodam, że jej rodzice bardzo mnie lubią i ciągle pozdrawiają (ona mi to przekazuje).
Dziewczyny, co sądzicie?