Witam,
Spotykałem się przez okres dwóch lat z pewną kobietą. Sytuacja rozwijała się wspaniale, układało nam się dobrze, mieliśmy wiele wspólnych planów, które realizowaliśmy, albo przynajmniej staraliśmy się. Cóż, niestety w październiku moja (a raczej już nie moja) partnerka stwierdziła, że ma dosyć związku. Przyjąłem to w dość emocjonalny sposób(sam się sobie zdziwiłem, bo nie był to mój pierwszy związek, aczkolwiek bardzo na mnie wpłynął- pod wieloma względami pozytywnie), po czym starałem się ją odzyskać, jak widać na marne, bo inaczej bym tutaj nie pisał, wiadomo ). Nie ukrywam, przeżyłem te rozstanie dość mocno, uczucie co prawda nie wygasło, ale pogodziłem się wstępnie z myślą, że tej osoby nie ma już w moim życiu. Nie ukrywam też, że po rozstaniu trochę nabroiłem, szykowałem od sierpnia pierścionek zaręczynowy, bo dobrze wiem, że (jeszcze wtedy oboje) tego chcieliśmy, planowałem klasycznie to zrobić w Jej urodziny... Zacznę może od początku:
Po rozstaniu, robiłem wszystko (można by rzec w desperacki sposób) aby jakoś to naprawić, ale nie zadziałało. Kryzys w związku się zdarza, mieliśmy już dwa poważne za sobą co prawda, w tym jeden, który bardzo mocno wspólnie przeżyliśmy(spodziewaliśmy się dziecka- ot tak w skrócie, oczywiscie bardzo tego chcieliśmy i to nas jeszcze mocniej połączyło podczas wspomnianego wcześniej kryzysu). Ten jednak dotyczył wspólnego mieszkania, mieszkam w innym mieście, niż moja rodzina, ale mieszkanie jest własnością moich rodziców, ja i moja była partnerka jesteśmy w podobnym wieku. (21-ona, 22 ja). Szanując zdanie i podejście do pewnych spraw swoich rodziców zapytałem się ich, czy wyrażają zgodę na wspólne mieszkanie, ich głos rozsądku przemówił, że źle by się z tym czuli 'na sumieniu'. Całkowicie ich rozumiem, ale tutaj popełniłem pierwszy błąd. Zanim zapytałem ich o zdanie, najpierw zaproponowałem to partnerce. Trochę się oboje nakręciliśmy, ale ja byłem w stanie przyjąć to do swojej świadomości zdanie swoich rodzicieli. Od tego momentu zaczęły się problemy... Oczywiście jakieś typowe kłótnie, obrażanie się, fochy itd. Wiadomo, kobiety mają swoje humory, a mężczyźni swoją cierpliwość(chociaż ja mam ponoć niesamowicie wielką ,nie wiem, nie mi oceniać).
Tydzień po rozstaniu, pobiegłem oczywiście z kwiatami, Jej ulubionym jedzonkiem i 'desperackim' pierścionkiem zaręczynowym, domyślacie się co się wydarzyło. Oczywiście odpowiedzi nie usłyszałem żadnej, a pierścionek został mi zwrócony ' na siłę '.
Następnie próbowałem różnych rzeczy, to wysłanie listu, który daje Jej do zrozumienia, że wszystko zamknięte i nieodzywanie się przez dłuższy czas, potem nastąpiły Jej urodziny i wtedy się odezwałem, w międzyczasie dostawałem informację, że nikt koło niej się nie kręci, że rzekomo tęskni za mną itp. W trakcie rozmowy telefonicznej podczas urodzin zaproponowałem wspólne wyjście na kawę. Przystała na to bez oporu, okazało się jednak po kilku dniach, że chciała zabrać ze sobą naszą wspólną znajomą. Spędziliśmy ten czas we trójkę(my i ta przyzwoitka ), całkiem przyjemnie, ale po spotkaniu, nie pamiętam już w sumie kto zaczął ten temat, ale oczywiście dotyczył tego co dalej. Ona planuje wyjechać dość daleko, a związane jest to ze studiami, czasy wyjazdy jest na jeden semestr, o czym dobrze wiedzialem od kiedy zaczęła studiować i byliśmy umówieni, że 2 razy na pewno przylecę (mam dobrą pracę, taki wyjazd nie jest dla mnie problemem). Zaczęła się tym wymawiać tym wyjazdem i wgl. Jakoś temat się rozszedł (jak nasz związek hehe), ale nie ukrywam, że tydzień po tym spotkaniu, coś mnie drgnęło i pojechałem do niej. Powiedziałem (oczywiście spokojnym tonem, ale konkretnym), że zrobiła ze mnie głupka, ze zachowuje się tak jakby nie wiedziała czego chce (cóż, jej trochę lekceważące zachowanie wobec tego wszystkiego było dosyć denerwujące, ale czytajcie dalej drogie Panie). Przy okazji wtedy trochę mnie poniosło i powiedziałem największą głupotę, wobec której do tej pory się zastanawiam dlaczego to powiedziałem (to było bez sensu), oznajmiłem Jej, że dobrze wie, że jej wyjazd zależy w dużej mierze ode mnie. (dobra, stało się, powiedziałem). Padły gorzkie słowa, ale prawdziwe, zawsze byłem szczery wobec Niej, a Ona wobec mnie z resztą też... (no ale nie po rozstaniu, wiadomka
) ). Po tym wszystkim co powiedziałem... wyrzuciła mnie z mieszkania ( dlaczego mnie to nie dziwi?). Mocno ją to poruszyło, bardzo mocno, mnie z resztą też, bo nie chciałem, aby cierpiała, ale też nie byłbym sobą (i Ona to dobrze wie) gdybym Jej tego nie powiedział. Po tym czasie zablokowała mnie momentalnie wszędzie, numer telefonu, facebooki i inne duperele ( nie jestem co prawda fanem mediów społecznościowych, no ale zablokowała mnie i hejka). Przy okazji, jej przyjaciółka, nasza wspólna dobra znajoma trochę namieszała korzystając z okazji mówiąc Jej wiele dziwnych rzeczy na mój temat ( szczerze nie spodziewałem się tego po tej osobie, bo znamy się dość długo i zawsze ceniliśmy wobec siebie wspólną lojalność, no ale wiadomo, to też była jej przyjaciółka
) ). Jej rodzina po tym wszystkim zabroniła się Jej ze mną kontaktować, ale od czasu... uwaga dalej.
Podczas powrotu z pracy, jakiś czas po tym, spotkała mnie niemiła niespodzianka w postaci incydentu, po którym na krótki czas znalazłem się w szpitalu z powodu poniesionych ran. Cóż, moja szlachetność i chęć pomocy słabszym nie zawsze wychodzi tak jakbym tego chciał. Znalazłem się na kilka godzin w szpitalu w celu obdukcji. W międzyczasie kontaktowałem się ze swoimi znajomymi nic im nie mówiąc o calym zdarzeniu, w tym po pewnym czasie skontaktowała się ze mną hehe zgadnijcie... Nasza wspólna koleżanka, która słyszała przez telefon, że nie jestem u siebie, a na domiar tego usłyszała wyjeżdżającą karetkę ze szpitala, od razu panika, jak to kobiety, co ja robie, gdzie jestem itp itd. wiadomka ) W końcu jej powiedziałem co się stało i zanim doszedłem do domu miałem od swojej byłem kilkanaście nieodebranych połączeń (zapomniałem włączyć po pracy dzwonek, cóż, jakoś tak wyszło).
Gdy wyjąłem telefon zauważyłem, że zostały poruszone niebo i ziemia, dosłownie... Cała rodzina, Ona, Nasza znajoma, tyle nieodebranych to jeszcze nigdy nie miałem, nawet w urodziny tyle telefonów nie otrzymywałem. (Przepraszam za moje pośrednie komentarze, ale lubię wplatywać małe dygresje).
Po tym dlugim czasie skontaktowaliśmy się ze sobą, sytuacja wytłumaczona, oczywiście po wcześniejszych 'gorzkich słowach' usłyszałem, że nie wie, czy może mi w cokolwiek wierzyć (oczywiście zostały wplątane słowa naszej znajomej + wyszło, że raz jakoś tak, miałem zapisane logi na swoim komputerze do Jej portalu spolecznosciowego, przyznam się, to było świństwo i nie powinienem był tam wchodzić, ale spoko, już usunąłem Jej loginy, hasła itp. ... no podkusiło trochę wtedy ) ). Po tej całej sytuacji, stwierdziłem, że sam się odezwę za jakiś czas i chciałem się spotkać oddać Jej rzeczy... Wcześniej po tych 'gorzkich słowach' miale uczucie, że nie załatwiłem tego w pewien sposób z klasą, więc chciałem się jakoś zreflektować. (tak nadmienię, że podczas kazdej rozmowy, gdy dochodziło oczywiscie na temat ' o nas' wspominałem Jej, że uczucia, które do Niej żywie wciąż są prawdziwe i takie same i wcale nie wygasły...) Postanowiłem do Jej rzeczy dorzucić w miłym geście czekoladę ( bo która kobieta nie lubi czekolady?) oraz książkę, która wiem, że przydałaby Jej się bardzo, ale to bardzo na studiach, ot taki miły gest z mojej strony. Podczas tego spotkania, wyjaśnilismy sobie (chyba), że nie chcemy utrzymywać jakoś kontaktu ( bo atmosfera, która była wprowadzana nie była jakaś znakomita. Zatem po co?). Dwa dni później, pukanko do drzwi, patrze przez wizjer, a to Ona i Jej koleżanka ze szkoły (swoją drogą, ta koleżanka bardzo mnie nie lubi, nie wiem czemu, ale to jest ten typ psiapsi, które wszystko wiedzą najlepiej i doradzają jakby znały całe życie). Otworzyłem lekko drzwi mówiąc, że jakoś się umawialiśmy, zero kontaktu. Ona na to, że nie może przyjąć tej książki i oddaje, wciska dosłownie wepchnęła ją przez drzwi, a koleżanka pociągnęła ją za rękaw mówiąc 'chodź idziemy od tego idioty' (ja rozumiem, że palant, dupek, niegodziwiec, czy co tam jeszcze, ale idiotą raczej nikt mnie nie nazwał, także takie nowe doświadczonko). Ja jak to ja zaraz po tym chciałem podejść do windy, ale drogę zatamowała mi jej koleżanka rzucając się na mnie z rękami i wulgaryzmami, których sam bym nie powiedział (chyba świeżo paznokcie zrobiła, bo trochę podrapała po twarzy, ale cóż... wyszło jak wyszło, dla mnie sytuaacja poniżej zera, aby się tak zachowywać, prawda?)
Po tym czasie nastąpiły Święta Bożego Narodzenia, ja wysłałem dosyć obfite życzenia z prośbą, aby na nie nie odpisywała. Życzenia były mocno szczere, ale dające też do myślenia. Od tamtej pory, zero kontaktu, aż do... zeszłej niedzielki. Za plecami usłyszałem znajomy głos, odwracam się, patrzę i któż to mógł być? No wiadomo, zgadłyście ) Najdłuższe 10 sekund w życiu, kazdy zesztywniał i nie mógł nic powiedzieć, oczywiście wszystko było w okolicy Jej miejsca zamieszkania, a to, że mieszkamy od siebie jakiś kilometr to cóż... Jedna dzielnica i 2 osiedla obok, mogło się zdarzyć. Ona nagle zmieniła kierunek drogi i koniec z naszego widzenia, ale wracając z pracy dość późno, bo w okolicach godziny 2 wieczorem przejeżdżając przy jej bloku widziałem zapalone światło, wiec coś mnie podkusiło aby zadzwonić, porozmawialiśmy, oczywiście 21903209 kłotni na temat zachowania jej kolezanki. (Cóż, jakby nie chciała przyjąć tej książki to mogłaby ją chociaż wyrzucić, sprzedać, może sytuacja by tak nie wyszła, ale dzięki temu jednemu wejściu na fejsa zrozumiałem jedną rzecz, psiapsia z uczelni od dłuższego czasu nagadywała mnie na fejsiku bardzo brzydkie rzeczy, które były ofc nieprawdą, bo ja do swoich win się przyznaje zawsze, moze pokora to nie jest moje drugie imię, ale sumienie mam czyste, cenię sobie lojalność, juz wspominałem). Dowiedziałem się, że przy ostatnim spotkaniu nazwijmy je ' spotkanie zamurowanych' poplakała sie i wgl.
Nie ukrywam, wiem, że pare rzeczy, ktore powiedziałem mogły ją zaboleć, przeprosiłem, ale wiem też jak wygladało jej zachowanie po rozstaniu i Ona zobaczyła to sama (bo być może jej to uświadomiłem) i sama przyznała, że po tej urodzinowej kolacji miała nadzieje, że może nabierzemy ponownie kontaktu i się zejdziemy i że nie powinna się tak arogancko zachowywać. (no wow, brawo). Ale oczywiście jest wspomniane, że dużo słów zostało powiedzianych itd.
Powiem wprost, starałem się jakoś zapomnieć o tej sytacji, ale ten związek był dla mnie i jest zbyt poważny. Chciałbym na nowo odbudować tą relację, powoli, z biegiem czasu, nawet spróbować. Wiem wiem, zaraz coś ktoś wspomni, że nie jestesmy sobie warci, ze taki los i wgl. Podchodzę do tego zdroworozsądkowo, bo nie jestem nastawiony tylko na ten happy end. Myślę logicznie (kobiety myślą ponoć emocjonalnie i to chyba prawda, bo zaden logiczny argument nie trafiał do Niej po rozstaniu). Nie wiem, czy się z kimś spotyka, Ona do końca nie wie co u mnie. Wydaje mi się, że warto byłoby odezwać się za jakiś czas, zbadać sytuację, niedługo wyjeżdża co prawda, ale kiedyś już mieszkaliśmy na odległosć, 3-4 miesiace to nie jest problem. Co proponujecie? Swoją drogą mozecie sobie darować jakieś teksty typu 'idź na terapię' czy 'weź pan to zostaw daleko za sobą, to już przeszłość". Powiem tak, nie wiem, czy są jakiekolwiek szanse, ale wydaje mi się, że warto coś zadziałać w tym kierunku, a zainspirowało mnie to, że wszystkie znajome pary schodzą sie po kolei, nawet po roku od rozstania. Oczywiście nie to, że idę za tłumem, ale jakoś tak mnie tchnęło. )
Ps. tak, ta osoba jest warta tego.
Pozdrawiam Was cieplutko. Wydaję mi się, że obszernie opisałem temat.