Cześć,
postanowiłam napisać swój temat na tym forum, ponieważ widzę, że ma 'największe wzięcie', jest najpopularniejszy i najszybciej się tutaj odpowiada na pytania.
W temacie też będzie o związkach, ale ogólnie chciałabym zacząć o zyciu.
Proszę o przeczytanie tematu do końca i o odpowiedź na moje pytanie.
Nigdy nie odpowiadało mi to jaka byłam. Nigdy nie odpowiadało mi to gdzie mieszkałam, z kim się zadawałam, jaka ja byłam sama dla siebie. Ciągle się porównywałam. Od zawsze wiedziałam, że mogę więcej. Chęć zmiany siebie i otoczenia tkwiła we mnie już od gimnazjum czy podstawówki. Wychowałam się na zwykłym osiedlu. Nie biedne, ale też nie chronione, nie bogate dzieciaki.
Gimnazjum i podstawówka bardzo rejonowe, przemiał ludzki ogromny. Pewnie 90% społeczeństwa do takiego chodziło.
Zawsze coś mi nie grało. Byłam bardzo poważnym dzieckiem, dużo rozmawiałam ze starszymi dzieciakami, miałam lepszy kontakt z rodzicami, ze starszymi członkami rodziny.
Wiedziałam, że czasem tak jest. Najlepsze jest to, że zdawaam sobie sprawę już w gimnazjum, że będąc taka 'poważna' ominą mnie młodzieńcze miłości czy jakieś sytuacje.
Nie wiem skąd we mnie brała się taka analiza.
Trwa ona do dzić. Nasiliła się na studiach. Kończę studiować architekturę. Specjalnie przedłużyłam sobie studia. Dla mnie na początku był to strzał w 10. Jednak później trochę się poddałam, źle mi szło. Nie miałam nawet życia prywatnego- skupiałam się tylko na studiach, nie miałam czasu na nic innego.
Chciałam mieć znajomych nie tylko ze studiów, powaznych takich jak ja. Rok temu zapisałam się na zajęcia dodatkowe, poznałam znowu innych ludzi. Zrozumiałam, że ludzie po 1. nie są tak poważni jak ja całe życie, po 2. ludzie którzy studiowali coś innego są bardziej otwarci- nie wiem jak z waszej perspektywy, ale te wszystkie stereotypy o architektach, o wywyższaniu się dla mnie teraz są prawdą.
Zaczęłam zadawać się i pracować z ludźmi z Akademii Sztuk PIęknych, zrozumiałam, że mają nawet przez swoje studia inne podejście do życia. Oczywiście nie wszyscy. ALe są bardziej wyluzowani, bardziej otwarci. Przyjeli mnie z otwartymi ramionami.
Tylko, że ja wewnątrz wtedy i nadal obecnie miałam problem z tym, że tyle czasu poświęciłam na studia, na dokształcanie, na pracę w zawodzie a jakby w pewnym momencie poznania nowych znajomych zaczełam to odpuszczać. Odpuszczać coś na co pracowałam przez wiele wiele lat.
Zaczęłam się zastanawiać czy jednak stereotyp architekta, czy osoby z technicznych kierunków naprawdę się nie sprawdza. W kręgu moich znajomych to zawsze ludzie z politechniki czy uniwersytetu studiujący coś poważniejszego, poświęcający trochę czas jednak na te studia i na przyszłośc mieli więcej perspektyw niż np koledzy po ASP. ( nie generalizując ani nie obrażając nikogo).
NIe generalizuję i nie chcę nikogo oceniać. Ale zawsze nawet te kilka lat temu na imprezach ja i znajomi z politechniki wychodziliśmy wcześniej, bo musieliśmy iść do pracy a znajomi z ASP zostawali jakby żyjąc chwilą i nie przejmując się tym, że nie mają zleceń, pracy itp.
I chcę się Was spytać czy to, że obrałam może trochę inny kierunek życia obecnie jest w pewien sposób dobrym rozwiązaniem? Studia i całe życie studenckie kojarzyło mi się tylko z pracą, ze spiną, z ciśnieniem w stosunku do projektów, z wykłócaniem się z ludźmi, z jakąś presją wynikającą z rywalizacji między znajomymi z kierunku.
I tutaj pod koniec studiów poczułam się zaakceptowana, poczułam się lepiej. Robiąc zlecenia dla ludzi z ASP czuję się dobrze, wszystko idzie mi łatwo, to nie jest architektura. Znam się i na kompozycji, i na malarstwie, potrafię zaprojektować i logo i plakat. A z 2 strony jestem architektem i potrafię zaprojketować budynek czy kwartał urbanistyczny czego oni nie umieją...
I tutaj następuje u mnie zgrzyt, bo zastanawiam się czy ja się nie zaczęłam cofać ? Czy ja np za dużo nie chciałam, nie uważałam się za jakąś tam wyższą osobę będąc na studiach?
Pełno moich znajomych spoza kierunku mówi, że każdy z ich znajomych, który poszedł na architekture wywyższa się. A ja wiem dlaczego. Mamy tyle pracy, ciśniemy pod presją, jest duża konkurencja na rynku. Pracy jest tyle, że naprawdę czasem poświęca się życie prywatne. WIele osób zmienia studia lub bierze dziekanki, wyjeżdża za granicę medytować czy pracować nie w zawodzie aby odetchnąć...
I tu jest problem, ponieważ ja tak jak powiedzaiłam, zawsze byłąm poważniejsza, ale miła. Miałam dużo znajomych. Tylko, że nigdy nie pozwoliłam sobie na jakieś wariactwo. Zawsze w jakimś schemacie.
Dopiero pod koniec studiów czuję sie bardziej wyluzowana, wiem czego chcę ( w miarę) od życia.
Tylko zastanawiam się czy pójście w inną stronę, w inną branżę, poznanie innych ludzi nie będzie to zaprzepaszczenie tej całej mojej 6 letniej pracy?? Tego się boję...
Tak jakby ktoś studiował medycynę i nagle chciał zostać rzeźbiarzem i od początku chciałby dostać się na kursy malarstwa i rzeźby.
Mam z tym bardzo duży problem. W nowym towarzystwie ludzie mnie uwielbiają, mam dużo znajomych nawet jak o to nie zabiegam. Mówiąc, że jestem architektem czuję respekt, a z 2 strony ja na to bardzo dużo pracowałam. Ci znajomi ( widzę po instagrami eczy facebooku) spędzają czas bardzo luźno, nie przejmują się , robią dodatkowe zlecenia, jakieś fuszki mają też dodatkowe nie związane z zawodem i jakoś im to nie przeszkadza.
Jestem teraz też otoczona ( stety niestety) wieloma osobami tzw freelancerami. Wiele kobiet aby wypromować swój produkt pokazuje siebie jako przedmiot. Dziewczyny sa ładne ale np specjalnie nie mając powodzenia w zleceniach, robią sobie nagie sesje, albo wyzywająco pozują w różnych social media.
Ja nawet nie wstawiam nic na instagram. Nie jestem popularna- ALE nie mam męzczyzny. Odbierana jest mi atencja, cale zycie myslalam, ze oczywiście faceci lubią piękne kobiety i atrakcyjne, ale też inteligentne.
Na studiach moje kolezanki czytaly ksiazki, byly 'normalne', nie prosily się specjalnie o uwagę osób z zewnątrz, nie musiały tego robic, ponieważ kazda z nas byla pewna swojej osoby. Teraz ginę będąc 'normalna', normalnie się ubieram, normalnie mowię. A ginę między wytatuowanymi dziewczynami z korporacji, takimi, które więcej czasu poswięcają na makijaż niż na swój projekt.
Z tym też mam duży problem i nie wiem jaka mam byc.
A ja zawsze myslalam, analizowalam, ze ja - jako architekt nie powinnam, nie mogę. I z moich znajomych architektów- wiele osób tak mysli jak ja, nawet bardziej schematycznie i oceniająco...
Po prostu chcę się spytać czy też tak kiedys mieliście- czy zmienialiscie siebie, branżę zawód aby tez lepiej się poczuć? Czy to np że odejdę od architektury mam uważać jako porażkę? Czy to będzie totalne poddanie się ? Czy to na co pracowałam ciężko 6 lat mogło od tak zniknąć?
Czy wlasnie jest tak w zyciu , powinnam się z tym pogodzić że np teraz mam taki etap?
Powinnam uważac siebie za kogos lepszego? Tak jak moje 2 kolezanki prawniczki pracujące w kancelarii?
Ja juz nic nie wiem, mam duzo wątpliwości.
Dziękuję i pozdrawiam w Nowym Roku.
Chce żeby to byl mój pierwszy i ostatni temat w tym roku dlatego zachęcam do dyskusji.