Witam,
Muszę się gdzieś wygadać bo już nie mogę sobie z tym poradzić. Sytuacja życiowa zmusiła mnie do tego, że muszę razem z mężem mieszkać u teściów. Póki co pracuje tylko mój mąż ja szukam pracy i mam nadzieję, że tylko jak nasza sytuacja finansowa się poprawi to uciekniemy stąd jak najszybciej. Moi teściowie to 'dziwni' ludzie, w domu jest brud i syf, tak samo na podwórku rozpie*dol totalny. I to nie jest tak, że jest bałagan... bo to rozumiem mi też się nie chce czasem poodkurzać, poskładać prania czy zetrzeć kurzy to normalne... Ale tutaj się nie sprząta w ogóle. Pamiętam jak przyjechałam tutaj pierwszy raz doznałam szoku i jedyne na co miałam ochotę to stąd uciekać z krzykiem. Centymetrowy kurz, milion pierdółek, których nikt nie używa, ale nie wolo wyrzucić. A jak się wyrzuci to teściowie grzebią w koszu na śmieci i wyciągają swoje skarby. Brudne podłogi, wszędzie okruchy, brudne zasłony, firanki, ściany nie malowane od lat, stare meble każdy z innej parafii i można tak wymieniać bez końca. Do tego koty, które mogą wszystko, łażą po blatach obok jedzenia, po stole no dosłownie są najważniejsze.
Na początku (głupia ja) myślałam, że jak pokażę im, że można żyć inaczej (czyściej) to coś zaczną z tym robić... Ale skończyło się na tym, że teściowa sobie siedziała w swoim pokoju i oglądała filmy, albo czytała, a ja latałam ze szmatą. A jak coś nie daj Bóg jej przestawiłam to później układała po swojemu, ale żeby coś sama posprzątała to nie. I zmieniło się tylko to, że jest trochę czyściej bo posprzątałam, ale teściowa dalej nic nie robi. Jestem nerwową osobą, a taka sytuacja doprowadza mnie do furii i mam swój honor więc na pewno nie będę robić tutaj za sprzątaczkę, gdy ona nie robi nic.
Pewnie pomyślicie dlaczego w takim razie się w to pchałam skoro wiedziałam jaka jest sytuacja, a dlatego, że mój mąż to złoty chłop, robotny i pomocny. I na początku też miał wywalone na ten brud, po prostu przesiąkł tą sytuacją. Ale jak mieszkaliśmy chwilę sami to chyba zobaczył i docenił co to znaczy żyć w czystym domu, nie wstydzić się zapraszać gości. I to nie tak, że ja sprzątałam za niego tylko zawsze sprzątamy razem i taka złota rączka z niego wszystko naprawi itp. I też mu przeszkadza teraz ten syf, ciągle się kłóci z rodzicami i też ręce mu opadają i nie wie co robić bo nic nie pomaga.
Wyremontowaliśmy sobie tutaj jeden pokój, pomalowaliśmy, kupiliśmy łóżko, drzwi, panele - dosłownie wszystko bo wszystko było stare, zniszczone, jak ze śmietnika. Jedynie meble zostawiliśmy bo były w miarę, tylko je odmalowaliśmy. Teraz ten pokój wygląda jak z innej bajki, wśród tego syfu. Ale kuchnia i łazienka niestety są wspólne. Łazienkę staram się sprzątać regularnie bo nie wyobrażam sobie załatwiać się czy kąpać w brudzie. Do kuchni staram się praktycznie nie wchodzić, jak już to dosłownie na minutę. Bo po pierwsze nie wiem co tam zastanę, a po drugie chce ograniczyć moje kontakty z tymi ludźmi do minimum.
Przez to wszystko atmosfera w domu jest bardzo napięta. Bo ogólnie to dobrzy i mili ludzie, i jeżeli chodzi o higienę osobistą to też dbają o siebie i o swoją czystość, ale niestety dom i podwórko wołają o pomstę do nieba. Ale przez to wszystko ja wiem, że oni po prostu mnie nie lubią i ciągle nadają na mnie 'bo się wprowadziła i wszystko jej nie pasuje' itd. I próbowałam to wszystko olewać i dać sobie na wstrzymanie, ale nie potrafię. Nie potrafię się nie denerwować jak widzę jak teściowa całymi dniami nic nie robi bo mnie normalnie krew zalewa. A z drugiej stron wiem, że nie jestem u siebie i nie mam prawa się tak wtrącać. Dlatego też sprzątam tylko nasz pokój i łazienkę i staram się nie wychylać. Ale to nie jest życie, nie wiem ile jeszcze tak pociągnę...
Czasem myślę sobie, że może rzeczywiście przesadzam, może to ze mną jest coś nie tak... No nie wiem...