Hej,
zwracam się z prośbą do Was o wysłuchanie.
Chciałabym abyście powiedzieli mi co mam robić, jaka mam być.
Pochodzę z domu inteligenckiego, ale dość biednego. Rodzicom pod koniec lat 80 nie udało się tak jak innym. Byli z innej branży, może bardziej wrażliwi, może delikatniejsi.
Po latach widzę, że moja mama jest prawą ręką rodziny, ojciec jest leniwy. Polega tylko na niej albo na swojej Mamie- mojej babci.
Przez całe życie wyrosłam w przekonaniu- nie przejmuj się, wszystko jest dobre, inni są źli, ty jesteś okej, idź do przodu.
Problem w tym, że mam 26 lat.
Widzę, że moi rodzice są 'dobrzy'.
Wychowali mnie i moje rodzeństwo na 'dobre dzieciaki".
Zauważyłam od liceum po moich znajomych, że wcale tak 'dobrzy' nie byli, kłamali, robili pod siebie, aby tylko dla siebie wziąc jak najwiecej- pózniej ludzie im wybaczali, później pewne sytuacje były zmiatane pod dywan. Nikt o tym nie pamietał.
Prawie 3 lata temu nastapiła pewna sytuacja kiedy zaczelam zmieniać swój swiatopoglad. Zaczelam watpić w to co moi rodzice przekazywali mi przez lata.
Można powiedziec, że wyszlam z tej skorupy domowej na swiat.
Zaczelam 'widzieć'.
WIdzę, że nie mozna byc 'dobrym i milym' dla wszystkich, bo inni Cię zjedzą. Nie mozna nic pokazywać ludziom, bo z Ciebie sciagną. NIe mozna ufać komu popadnie , bo wywleką Twoje największe tajemnice na zewnatrz- nawet najbliżsi przyajciele.
Powiedzmy, że w spoleczenstwie umiem się zachowywać, wiem już jak zalozyc 'maske'. NIkt mnie tego nie nauczyl, sama sie nauczylam. Problem w tym, że czasem nie umiem jej zdjąć wsrod najblizszych.
Nie mam obecnie partnera, przez pewna okolicznosc musialam wrocic do domu rodzinnego, ale od nowego roku zaczynam szukać innej pracy i nowego lokum.
Problem w tym, ze moi rodzice plus rodzeństwo nie lubią kiedy się zmieniam, nie lubią, nie rozumieją tego, że nie mozna byc takim samym 'w domu jak i na zewnatrz'.
Moje rodzeństwo ( brat i siostra) są kochani, ale mam wrazenie, że jeszcze 'niedoswiadczyli zycia'. Sąbardzo mądrzy, uczciwi, zaradni, troskliwi. Ale np brat jakby nigdy niczegos sobie sam nie zalatwia, zawsze chodzi za kims, nigdy nie pojdzie do banku sam, nie umowi sie do fryzjera, na poczte. Mimo, ze jest juz po 25 roku zycia.
Zawsze pyta sie rodziców, mnie o zdanie w tak blachych sprawach. Oczywiscie rodzice mówią. BO kto by nie powiedziął dziecku.
Mam wrazenie, ze cos jest nie tak. Ze ja chce 'mentalnie ' odciac sie od takiego domowego postrzegania rzeczysiwtosci a jest to negowane.
Mam wrazenie, że moje rodzeństwo robi mi ciągle wąty o to, ze ja jestem np niemiła czy niesympatyczna a inaczej bym czegos nie zalatwiła wsrod znajomych - ale tu nie chodzi o bycie niemilym- tu chodzi o byce ASERTYWNYM.
I z tym mam problem- jedyną osoba, ktora mnie rozumie jest moja mama. Ona byla taka sama jak ja . Tylko, 'udomowila sie' kiedy zaczela byc żoną, matką.
A moja siotra jest taka 'udomowiona' od dziecinstwa. Moj brat i ojciec tez.
Ciagle sysze pretensje, ze ja za bardzo jestem 'ZA', za glosna, za ekstrawagancka, ze nie odzywam się, ze pewnie mam za duzo SWOICH spraw i z nikim nie rozmawiam...
Mam z tym problem. Mam wrazenie, ze rodzina nie chce dopuscic do siebie mysli, ze ktos jest dorosly, staje sie bardzej asertywny.
Nie przejawia się to żadnymi awanturami. ALe po prostu np kiedy mam coś zrobić z bratem czy z siostrą i chcę coś szybko zalatwić to jest opoznianie mnie. To jest rozkminianie i analizowanie ludzi i ich sytuacji, analizowanie ludzi i ich jakis relacji międzyludzkich. Ok tak tez robiłam ale na początku studiów.
Teraz wiem, że życie jest szybkie i szybko zlatuje, daczego mialabym myslec o innych a nie o sobie- jesli nikt z tych o sob, októrych ja mysle - nie mysli o MNIE
Wiele razy slysze od rodzenstwa , ze jestem za szybka, po co sie staram, i tak kazdy bedzie na tym samym poziomie. Moja siostra jest z tej samej branzy co ja. Brat nie. ZAwsze ja wszystko sama zalatwialam, zawsze ja bylam tą pierwszą co robiła a ona PO MNIE. Brat inna branża ale tez widzę po kolegach, ze jest jakby 5 kołem u wozu.
Tak jakby brakowału pewnego POWERU.
Obecnie pracuję na zleceniach, siedzę w domu. Brat chodzi do pracy, rodzice tak samo. Siostra siedzi w domu z komputerem, budzi się o 12-13. Ma jakies stypendium z uczelni. Przedłuża sobie studia, ale nic jakby nie robi 'poza'. Mowi- musze w koncu isc na silownie. nie bylam 2 tygodnie. A nie chodzi. Nawet nie robi nic poza tym.
Nie wiem czy ja powinnam nagadać jej , nie wiem czy ja powinnam coś jej powiedzieć.
ROdzice uważają, że zawsze na każdego przyjdzie czas. Że to, że ktoś się pozniej rozwija nie jest problemem. Każdy w swoim tempie.
Kto ma rację? Ja czy oni?