Witam
Zanim opiszę moją sytuację chciałabym z góry ostrzec że lubię się rozpisywać, niemniej uważam że wszystko jest ważne i jeżeli komuś nie chce się czytać całości, to niech się proszę nie wypowiada, bo taka odpowiedź nie będzie wtedy w pełni obiektywna. Proszę też nie sugerować się początkiem tekstu, czy jego tematyką. Ja naprawdę nie jestem jakąś tam szaloną nastolatką co nic nie wie o życiu.. Mam prawie 27 lat i potafię pomagać innym, gorzej z samą sobą..
Na koniec powiem że nie spodziewam się tu zbyt pozytywnych opinii.. Pewnie powiecie żeby zapomnieć, co mnie tylko dobije.. Ale na prawdę muszę gdzieś o tym napisać.. Z góry dziękuje jednak za mądre odpowiedzi
Jest to opowieść o fance i jej gwieździe. Po raz pierwszy Jego muzykę poznałam jak miałam 12 lat. Byłam wtedy słodką, różowolubną postawówkowiczką, a zakochałam się w mrocznej rockowej piosence faceta ponad dekadę starszego ode mnie. Potem poznawałam inne Jego utwory i zaczęłam się interesować tym kim w ogóle jest. Ale nigdy nie było to żadną obsesją. Nawet moją nastoletnią miłość do gwiazd skierowałam do lidera zupełnie innego zespołu. Po prostu On i jego muzyka tam sobie ciągle wokół mnie gdzieś byli i tyle. Nigdy nie oglądałam z nimi żadnych wywiadów, nie śledziłam specjalnie ich kariery. Po prostu kochałam ich muzykę.. Choć ta najnowsza już nie podchodziła mi pod gusta aż tak mocno, to było w niej coś co sprawiało że ni mogłam jej całkowicie odrzucić. To był Jego głos i teksty, które dopiero zaczynałam rozumieć. Czasem przyłapywałam się nawet na tym, że miałam ciary na plecach słuchając pierwszy raz piosenki, która normalnie by mi się nie podobała - ale była Jego. Słyszałam Jego wokal i to mi wystarczyło.
Ale żyłam swoim życiem. Nie należałam do tych które załamały się tym że ożenił się z inną i ma z nią dziecko. W końcu to musiało nastąpić i jeśli jest szczęśliwy to czemu ja mam być smutna? Poza tym w głębi duszy czułam że to nie oznaczało wcale końca. Że tyle dzisiaj na świecie rozwodów.. Nie życzyłam im źle oczywiście. Chciałabym żeby był szczęśliwy z kimkolwiek. Po prostu tak jakoś.. No ale co? W tamtym roku się rozwiedli, a dowiedziałam się o tym kiedy miałam ''w ręku'' bilety na pierwszy w moim życiu koncert jego zespołu. Pierwszy po 15 latach ''znajomości''.. No i wszystko do mnie powróciło. Zaczęłam się nim interesować nieco bardziej i zaobserwowałam go na facebooku. Wtedy dopiero zrozumiałam, że wcześniej kompletnie go nie znałam. Zauważyłam bowiem że nie zachowuje się wcale jak szalony celebryta. Mimo że ma status, jest bogaty, może robić praktycznie wszystko.. on publikuje zdjęcia jak łowi ryby, czy siedzi z psem na plaży. To mi cholernie zaimponowało! A potem zobaczyłam z nim wreszcie kilka wywiadów i jego samego na żywo, na scenie...
Na scenie także nie widziałam wielkiej gwiazdy, a po prostu profesjonalnego frontmana swojego zespołu, który wie jak odegrać swoją rolę i jak zachować się w stosunku do ludzi go oglądających. Ale poza tym liczyła się tylko muzyka. On po prostu śpiewał i to było piękne. Widziałam w nim normalnego faceta. Trochę zmęczonego ostatnimi dniami, a nawet nieśmiałego. Artystę, który jest na scenie po to by tworzyć, a nie się lansować. Wręcz nawet to nie on przemawiał do tłumów, tylko jego kolega basista. To wszystko ujęło mnie jeszcze bardziej, bo ja sama jestem dość nieśmiała, rozumiem takich ludzi i tych cichszych, bardziej tajemniczych cenię dużo bardziej, od pewnych siebie cwaniaczków.
W dodatku tam zdarzyło się coś jeszcze o czym nie mogę zapomnieć. Pewnie gdyby nie to odpuściłabym sobie całkowicie ale.. Starałam się stanąć możliwie jak najbliżej sceny i spróbować złapać z Nim jakiś wzrokowy kontakt. Choć nie wierzyłam że mi się uda, no bo dlaczego miałby mnie dostrzec w takim tłumie i jeszcze się w dodatku jakkolwiek bardziej zainteresować. Ale o dziwo dostrzegł i wracał do mnie tylko lub aż kilka razy. Ale najczęściej w momentach po zakończeniu utworu. Tak jakby chciał się spytać, właśnie mnie, czy mi się podobało. A ja nie wrzeszczałam jak reszta, tylko patrzyłam mu głęboko w oczy i uśmiechałam się najcieplej jak umiałam, starając się wykorzystać te chwile do maksimum. Mnie zawsze onieśmielały takie momenty kontaktu wzrokowego, szczególnie z osobami na których mi zależało, ale wtedy nie umiałam oderwać wzroku. Pierwszy raz w życiu byłam tak zdecydowana czego chce!
Wiem że to może brzmieć naiwnie i tak jakbym to sobie zmyśliła. Mi samej dziwnie o tym pisać i myśleć. Ale tak się na prawdę stało! Tylko co z tego? Później nie działo się już nic. Na drugi dzień było spotkanie z zespołem. Stresowałam się, ale wiedziałam, że będę żałować jak tego nie zrobię. Dałam jakieś rzeczy do podpisu dla siebie i koleżanek, zapozowałam do zdjęcia, chłopakom i jemu zostawiłam po upominku z Polski (bo nie są polakami) i tyle. Nie wiem czy mnie poznał czy nie, ale nie próbował, ani do dziś nie próbuje robić nic żeby mnie odnaleźć. Bo niby dlaczego? Chociaż staram się mu czasem napisać jakiś miły, normalny komentarz. Nie taki w stylu ''och jesteś taki cudowny, kiedy znowu przyjedziesz od Polski'', tylko jak do kolegi, przyjaciela - żeby na siebie uważał, że trzymam za niego kciuki itp. i choć wcale nie liczę na odpowiedź, gdzieś tam na pewno bym tego chciała.. Ale nie dzieje się nic..
Na koniec chcę rozwiać pewną wątpliwość, która pewnie kołacze wam się teraz po głowie. Nie! Nie jestem zaślepiona! Owszem do nie dawna było to może tylko zauroczenie, bo go kompletnie nie znałam. Teraz wiem o nim znacznie więcej i moje uczucie nie zmalało, a wzrosło jeszcze bardziej. Moje znajome z którymi byłam na koncercie, były wręcz zawiedzione brakiem większego show, a ja? Byłam zachwycona! Widziała pot na jego ciele i zmęczenie, to że co chwile zostawiał publiczność i uciekał do butelki wody i ręcznika, całą konferansjerkę zostawiając wspomnianemu basiście. Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Tak jak już mówiłam nie do końca podoba mi się Jego nowy muzyczny styl, ale kocham słuchać jego piosenek. O wiele bardziej wole też jego głos śpiewany, niż kiedy mówi. Nie jestem przyzwyczajona do dźwięku jego głosu kiedy po po prostu się wypowiada, bo nadal nie oglądam za wielu wywiadów z jego udziałem, ale i to jestem w stanie pokochać. Jestem też z natury dość wybredna jeśli chodzi o męską urodę, choć oczywiście koniec koców liczy się wnętrze - jestem w stanie zaakceptować każdą jego niedoskonałość. Staram się go sobie wyobrazić w najobrzydliwszych sytuacjach - jak na kiblu siedzi chociażby ;p - staram się sobie wyobrazić jego najgorsze cechy charakteru jakie może posiadać - nie wiem, snobizm, zaborczość, cokolwiek.. i tak mnie to nie zraża. Poszłabym za nim w ogień. Z radością przeprowadziłabym się do jego kraju - który sama pokochałam dzięki niemu i jego zespołowi. Ale mogłabym też zamieszkać, nie wiem.. na środku pustyni, byle by być z nim.. Móc usiąść obok niego i patrzeć jak tworzy. Wspierać go w dobrych, ale i w trudnych chwilach. Pokochałabym też na pewno jego synka i zrobiłabym rzeczy, na które sama nigdy nie byłabym gotowa. Byłabym z nim nawet jakby zakończył karierę, zbiedniał, stracił głos, czy cokolwiek innego. Bo przez ten cały pobyt na koncercie i spotkaniu liczył się tylko on, a nie te wszyskie autografy, zdjęcia, czy nawet bliskość całego zespołu. Tak na prawdę to nawet wolałabym móc go poznać w innych okolicznościach. No ale cóż...
Z drugiej jednak strony co ja mogłabym mu dać oprócz tej miłości... Na tę chwilę nic. Więc czy byłby ze mną szczęśliwy? Ja chce żeby był po prostu szczęśliwy nawet i beze mnie. Choć to by na pewno bolało na swój sposób. Dlatego teraz już nie wiem.. Walczyć, czy nie?