karmelowa_truskawka napisał/a:Samą depresję jako chorobę mam przemieloną wzdłuż i wszerz.
Wybacz, ale z tym zdaniem się nie zgodzę. Nawet jeśli dużo na ten temat czytałaś, nawet jeśli sama chorujesz, to nie wiesz bynajmniej wszystkiego. Są różne odmiany tej choroby. Ja znam osobę, dla której takie pisanie sobie przez neta przy depresji to jest szczyt wysiłku, o jakim ta osoba nawet by nie pomyślała. Jak ktoś nawet nie ma ochoty wstać z łózka, nie będzie się mył, jadł, zmieniał ubrań itp... Co nie znaczy oczywiście, że osoby z łagodniejszą postacią nie cierpią również. Tyle, że po prostu też nie możesz twierdzić, że o tej chorobie dużo wiesz, bo jeśli nawet sama chorujesz, to nie byłaś nigdy w skórze innej osoby, która inaczej depresję przechodzi. Depresja to jest choroba związana z psychiką i każda psychika jest inna.
karmelowa_truskawka napisał/a:Znam przyczyny, wiem co przepisać i w jakiej dawce, jak leczyć 'bez leków'. Pierwsze co mi zawsze przychodzi do głowy to niedobór witaminy D (który występuje u zdecydowanej większości ludzi z miasta) pomimo pory w miarę wczesnej (on jednak pracuje na zmiany i rzadko wychodzi) - wspomniałam że mógłby zacząć brać, zasugerowałam aktywność fizyczną, 'łykanie słońca', kontakt ze zwierzętami, rozmowy z przyjaciółmi (ich jednak nie ma), kontakt z rodziną.
To są porady na tylko jeden z rodzajów depresji i to na jeszcze depresję bardzo lekką.
karmelowa_truskawka napisał/a:Ale wiecie jak to jest, to jest depresja, on nie myśli racjonalnie. W nim kotłują się jakieś myśli, lęki, ma swoje problemy którymi się nie dzieli. W jakiś chory sposób ta choroba jest mu w tym momencie na rękę, nie chce zmiany, nie jest na nią gotowy.
Tu masz rację. Nie myśli racjonalnie, tylko myśli tak, jak mu choroba każe. Na to wpływu większego nie masz, choć możesz mu zawsze pokazywać inny sposób myślenia, bardziej pozytywny.
karmelowa_truskawka napisał/a:Dlaczego mu nie napiszę co tak naprawdę o nim myślę? Bo w tym momencie jestem prawdopodobnie jedyną osobą, z którą w pewnych kwestiach jest szczery, zrobił jakiś mikro krok w kierunku wyjścia z tego stany (wg mnie poprzez taką znajomość ze mną chce się pozbyć lęków/marazmu/chwilowo poczuć że wszystko jest ok co jest oczywiście ucieczką od problemu ale co pomaga mu na chwilę pozbyć się rozpaczy), jak ja mu zacznę prawić morały on się zamknie, zdołuje a nie na tym mi zależy.
OK, to rozumiem teraz Twoje powody. Choć moim zdaniem trochę przeceniasz własną rolę w tej relacji. Wątpię, żeby on poprzez taką zwykłą rozmowę na prawdę się mógł pozbyć lęku i "marazmu". To bardziej może działać na zasadzie, że czuje się ważny dla kogoś.
Tylko, trochę mnie tu zastanawia. Czy Ty aby tego chłopaka na prawdę lubisz, uważasz za przyjaciela? Znajomość z nim coś Ci daje? Czy aby to nie jest znajomość z litości... Bo to by było chyba najgorsze. Przyjaźnić się z kimś z litości i poczucia, że o, ja będę taką Matką Teresą, co biedakowi pomoże. Jak to się wyda, to chłopakowi będzie jeszcze ciężej, niż jakby nigdy nikogo nie było.
karmelowa_truskawka napisał/a:Na chwilę obecną wygląda to tak że sobie piszemy o bzdurach, poważniejszych sprawach, gdy ma doła to ja po prostu jestem, staram się (obiecałam to sobie) nie dawać mu dobrych rad, czasem próbuję go nakierować na coś pozytywnego. Ale to jest mało. Czuję się bezradna...
Dobrze robisz wg mnie, że jesteś i wysłuchasz po przyjacielsku. Mimo wszystko, ja uważam, ze w prawdziwej przyjaźni, czy nawet koleżeństwie, obie osoby powinny startować na pozycji równy z równym. Nie chciałabym ja osobiście się przyjaźnić z kimś, co żyje moimi problemami, nadmiernie nade mną się użala i choć by chętnie coś ta osoba mi powiedziała, to gryzie się w język, bo ja mu się wydaję "taka biedna", trzeba chuchać i dmuchać itp... Tzn. wiadomo, jak ktoś ma depresję, czy ogółem delikatną psychikę, to nie można gadać byle czego, za wiele się wtrącać z radami i mówić mu jak ma żyć, zresztą ogółem do każdego człowieka sie to odnosi. Mnie tylko jakoś tak trochę tu razi, że zamiast pogadać z nim tak delikatnie o tym, co sama myślisz, jak Ty się czujesz z tym wszystkim, to musisz w sobie dusić własne myśli, by go nie urazić i musiałaś tutaj wątek założyć dopiero. Mam wrażenie, że on tylko gada i zalewa Ciebie własnymi problemami, a Ty ze swojej strony nie masz możności uzewnętrznienia się takiego samego. I ta relacja mi sie wydaje przez to taka "nierówna". Trochę jakabyś Ty była jego matka, a on małym dzieckiem. Albo Ty terapeutką, on pacjentem. No nie wiem, może sie mylę, takie mam po prostu ja wrażenia, jak to czytam.
karmelowa_truskawka napisał/a:Wiecie co nie daje mi spokoju? Myśl jak wiele takich osób jest wokół nas. To są osoby, którym, z punktu widzenia zdrowia fizycznego, nic nie dolega, często mają dobre życie, młodość, rodzinę. I gigantyczną rozpacz, którą się czuje, którą widać. Jak w gabinecie przyjdzie do mnie pacjent z objawami depresji to będę wiedziała co robić. Jak będę psychiatrą i na oddziale będę miała pacjenta chorego na depresję to będę wiedziała co robić. Schematy postępowania są proste, jak jeden lek nie działa to dajesz drugi, potem kolejny itd. Ale jeżeli ten ktoś już się pojawi przed moim zawodowym wzrokiem to znaczy że wykonał gigantyczny krok w kierunku zdrowia, podjął decyzję że chce być zdrowy i wziął (chociaż tylko na chwilę) odpowiedzialność za swoje nieszczęśliwe życie. Tego się nie boję. Ale co z tymi, którzy cierpią, od których bije czarna rozpacz, z którymi żyjemy, przyjaźnimy się? Jak być dla nich oparciem, jak pomóc, co mogę zrobić ja jako JA a nie jako profesjonalista? Jak sprawić by ktoś zamienił równię pochyłą dążącą do autodestrukcji na próbę konstruktywnego rozwiązania problemu? Bo ja nie tego nie wiem. I przeraża mnie to, że nie umiem pomóc... czuję jedną wielką bezradność. Tych osób jest masa, to jest nowa (albo i nie) choroba cywilizacyjna. I tak, mam z tym problem, być może za bardzo się przejmuję
Ja po prostu szukam rady 
Rozumiem Cię, bo trudno patrzeć na to całe cierpienie na świecie. Zwykle wcale niezasłużone. Ale taki już jest ten świat. Nie da się go naprawić i żeby każdy był szczęśliwy, żeby nie było chorób, wojen, niesprawiedliwości itp... Ty masz swój mały kawałeczek świata do naprawy tylko. Masz ludziom pomagać, ale pomagać na tyle, na ile jesteś w stanie. A jeśli nie jesteś w stanie, to musisz się z tym pogodzić. Ja bym też chętnie pomogła ludziom, całemu światu, zwierzętom, dzieciom itp. Boli serce, że jest tyle cierpienia. Ale ja nie jestem Bogiem. Ty też nie jesteś. Świata nie zbawisz. Trzeba jakoś się z tą myślą pogodzić i nie ma rady.