Hej,
U mojej babci, która była okazem zdrowia zdiagnozowano raka mózgu ( glejak złośliwy) diagnoza: miesiąc życia. Płakałam dzień w dzień, aż okazało sie, że będzie możliwość operacji. Udała się, wycięto guza i na szczęście babcia zachowała pamięć, nie była sparaliżowana itp ( to był chyba cud, bo guz był wielkości 6cm). Po operacji babcia wracała powoli do siebie, chociaż nie była już takiej sprawności jak kiedyś. Stawała się coraz słabsza, ale chodziła, pamiętała wszystko itp. Z czasem stała się bardziej otępiała, a kontakt z nią ograniczał się do zadawania pytań. Taki stan trwał 5 miesięcy, babcia słabła aż nagle nie mogła wstać z łóżka, tylko leżała, nie otwierała oczu. Myśleliśmy, że te noce to koniec, ale mijają dni i stan jest "stabilnie" beznadziejny. Babcia costam mówi, jak się ją zapyta zwykle jednym słowem, ale nadal pamięta wszystko. Łzy jej leciały. Patrzy na nas, ale nie ma siły.
Najgorsze jest to, że do mnie chyba nie dociera co się dzieje, nie dociera że już nigdy nie pojadę autobusem do babci na obiad tak jak kiedyś, że nie pogadam. Zachowuje się tak jakby ten jej stan był tylko okresem przejściowym i wszystko miało wrócić do normy. Liczę na coś, a w sumie nie wiem na co. Bo ani w te ani wewte nie będzie dobre. Nie czuję smutku, nie wiem dlaczego tak jest. Czuję się jakbym na coś czekała, tylko na co? Poprawy nie będzie. Czy nie mam uczyć? Czy do mnie to nie dociera?