Mam pewien problem i nie mam za bardzo komu go wyznać. Otóż mam taką koleżankę, która wiecznie jest w centrum uwagi. Znamy się już od kilku lat. Kiedyś jakoś nie zauważyłam takiego problemu, ale teraz zaczęło mi to przeszkadzać. Jesteśmy dla siebie mocnymi, dobrymi koleżankami + jeszcze jedna koleżanka i trzymamy się we trzy. Nie nazywamy się przyjaciółkami, ale wszystkie wiemy, że ze wszystkich znajomych jesteśmy dla siebie najbliższe.
Ja zawsze byłam uważana za fajną dziewczynę, podobałam się innym, miałam dobre oceny, lubiłam sport i miałam swoje zainteresowania. Potem znalazłam chłopaka. Zaczęło się liceum, jestem w klasie z tą moją bliską koleżanką, jest ona jedną z jedynych bliskich osób w tej szkole, reszta to nowe osoby. Moja koleżanka jest u mojego boku charyzmatyczna, otwarta, z resztą i beze mnie tak potrafi, czasem zdarzy się, że coś ją blokuje. Ja natomiast przy niej czuję się "bezpiecznie", a gdy ma jej nie być czuję lęk i boję się zostać z nowym otoczeniem sama. Natomiast gdy z nią jestem czuję się zazwyczaj jak jej cień, to mnie strasznie przytłacza. Kiedyś tak się nie czułam, bo wszyscy mnie dobrze znali i nie musiałam się niczego lękać. Teraz to ona jest w centrum uwagi, to do niej zazwyczaj jako pierwsze są kierowane pytania, to o niej mówią, ona wie jak rozmawiać, to ona wymyśla coś szybciej ode mnie, a później mi pozostaje tylko coś dodać, albo powtórzyć. Czuję się często jak cień przywiązany do niej, gdy pójdę do innego towarzystwa w klasie to okazuję się, że albo tam jest, albo przychodzi i staje się znowu centrum uwagi wszystkich rozmów.
Przykład chociażby z dzisiaj - szłyśmy na mecz siatkówki chłopców z naszego rocznika. Byli tam nasi znajomi. Ja się trochę spóźniłam, jednak ona stwierdziła, że chce wejść ze mną do środka, bo sama nie chce wchodzić. Jak się okazało ja przyjechałam, ona nie zdążyła dojść, więc jeszcze kilka minut poczekałam na nią. Do środka weszłyśmy razem. Ominęłyśmy jedną grupę znajomych, ona stwierdziła, że idzie do drugiej grupy naszych znajomych, którzy byli dalej. Stwierdziłam więc, że pójdę z nią przywitać się z tamtymi znajomymi. Siadłam na rogu i potem, nie dość, że okazało się, że to ona prowadziła rozmowę, to później padło coś w stylu, że ta moja koleżanka zaczęła mieć branie, a że do mnie już nie zarywają. Wtedy się już zirytowałam, bo poczułam się centralnie gorzej od niej i powiedziałam, że idę do kolegi z pierwszej grupy znajomych. Myślałam, że ona zostanie z tamtymi, ale poszła ze mną. Okazało się, że kolega do którego chciałam iść na chwilę wyszedł. Gdy wrócił ona zabrała głos i po czasie siadła w jego rzędzie zostawiając mnie samą. Ja nie chcąc iść za nią i siedzieć z rogu siadłam z drugiej strony rzędu obok innego kolegi. Totalnie się zirytowałam i wkurzyłam. Kiedy ludzie zaczęli się zbierać ona podeszła do mnie, mówiąc, że chyba się zbiera. Chyba oczekiwała mojej reakcji, ale ja po prostu nadal siedziałam. Wtedy się chyba zmieszała i nie wiedziała co robić i z kim iść. Poszła z tą drugą grupą mówiąc do mnie, że idzie do domu. Ja potem wyszłam z pierwszą grupą znajomych, jednak spotkaliśmy ich wszystkich na przystanku. Koledzy, z którymi przyszła na przystanek weszli do autobusu, a my zostaliśmy i nie wiedziała co robić więc została znowu ze mną. Tym razem ja starałam się odzywać do kolegów, a nie do niej. Jak zaczynała coś mówić odpowiadałam "no,fajnie". W autobusie prowadziłam rozmowę z tymi znajomymi, a moja koleżanka wiecznie zadawała jakieś pytania próbując wciąć się w środek rozmowy. Gdy zauważyła, że nikt jej bardzo nie odpowiada, odsunęła się od nas, do momentu gdy kolega powiedział, że się obraziła.
Mam dosyć bycia jej cieniem, kiedyś nie robiłam za cień i nie chce nim być, ale przy nowych osobach robię za to. Nawet jeśli próbuję ona się pojawia i zabiera mi rozmowę. Tak jakby potrzebowała mojego cienia do bycia pewnym siebie. Wiem, że może tak nie jest, zawsze przychodzi bo też jestem jej bliska, ale sama już nie wiem. Mamy wspólnych znajomych i nie nie wiem jak się pozbyć tego problemu.