Cały mój problem sprowadza się do potrzeby bycia permanentnie zazdrosną o mojego męża w celu wzbudzenia mojego pożądania.
Oboje z mężem bardzo się kochamy. Głęboko, dojrzale. Mamy fajne życie, może żyjemy trochę w biegu ale jest dobrze.Jesteśmy w sumie razem 21 lat.
Od zawsze byłam cholernie zazdrosna o mojego jeszcze wtedy chłopaka, teraz męża. O pierdoły od samego początku. Mój mąż jest osobą bezkonfliktową, jak On to mówi chce po prostu spokojnie żyć ze swoją rodziną i cieszyć się życiem. Dlatego pewnie od samego początku naszej znajomości postanowił się wycofać i nie stwarzać sytuacji które mogłyby wzbudzić we mnie zazdrość. Chcąc spokoju, a widząc przecież moje nieuzasadnione wybuchy histerii. Tak żyliśmy wiele lat. Mąż nie mówił o innych kobietach w swoim otoczeniu, podświadomie i z automatu filtrował pewnie wiele sytuacji itp. Ja wtedy tego nie dostrzegałam, tego że przecież nie może być do końca sobą. Taki był przecież od prawie zawsze odkąd się poznaliśmy ( czytaj taki się stał aby nie stwarzać między nami konfliktów). Aż do pewnego czasu kiedy to dotarło do mnie, że strasznie mnie kręci świadomość, że mój mąż mógłby podobać się innym, że jemu też pewnie podobają się inne kobiety. Zaczęłam mu o tym mówić, że ta sfera u nas jest marginalna...nie ma jej po prostu.A jest tak na moje życzenie, przez moje chore reakcje te 20-21 lat temu. Mąż nauczył się, że aby było dobrze, abyśmy nie tracili energii na chore kłótnie trzeba zepchnął te sferę gdzieś głęboko.
Bo jak w zasadzie jest? Jest atrakcyjny, inteligentny, dba o siebie nie jest adonisem ale jest bardzo fajny. Wiem, że dla kobiet ogromnym atutem jest to, że jest wierny swoim zasadom, rodzinie, że ma kręgosłup moralny. Nie flirtuje, nie prowokuje sytuacji damsko-męskich, nie pogłębia kontaktów, stawia granice. Co nie znaczy, że jest wycofany wobec kobiet, oschły. Po wielu naszych wspólnych rozmowach zaczyna się otwierać i na moją "prośbę" zaczyna inaczej czytaj normalnie patrzeć na kobiety. Wielokrotnie powtarza, że nie potrzeba mu innych kobiet, że ma mnie. Że one są, niektóre są atrakcyjne ale tylko są i tyle, ma mnie i nie ciągnęło go nigdy do innej.
I tu zaczynają się schody. Bo chyba mi odbija. Jaka to wartość, że mam kogoś takiego obok siebie, że ten facet jest moim mężem. Mam wszystko. Prawdziwą miłość. A co mi się we łbie rodzi? To że zaczynam się zatracać w potrzebie ciągłego poczucia niepewności, zazdrości. Zaczyna to przeradzać się w ciągłe wypytywanie, drążenia, która jest atrakcyjna, która bardziej, co Ci się podoba u tej tamtej, czy chciałbyś ja przelecieć, o czym rozmawiacie itp Czuję, że idzie to w złym kierunku. Mój mąż zaczyna być tym sfrustrowany. Twierdzi nie jest w stanie na każde moje zawołanie wzbudzać we mnie poczucia zazdrości pisząc co, jak. Twierdzi, że nie będzie robił z siebie głupa i wymyślał na moje potrzeby sytuacji, które nie mają miejsca. Że jest w normalnych kontaktach damsko-męskich i nie zmieni siebie abym ja była zazdrosna. Taki jest i tyle.
Wiem, to chore. Jakaś schiza. Ale ja tego bardzo potrzebuję, strasznie mnie to kręci. A jednocześnie nie panuję nad sobą gdy poczuję się bardzo zazdrosna. To działa chyba tak, że przez wiele lat nie dawał mi najmniejszych powodów do zazdrości więc to dla mnie nowe uczucie, nad którym nie umiem zapanować, z którym sobie czasem nie radze i wybuchają okropne awantury. Mój mąż jest tym zmęczony i mu wierzę, rozumiem go. Sam z siebie do dziś dnia nie dawał mi powodów do zazdrości. Mówi mi o innych tylko gdy ja prowokuje takie rozmowy. Nie wiem, może jestem Go zbyt pewna i testuje podświadomie. Może nie potrafię być permanentnie zazdrosna bo wiem, że jestem tylko ja i cokolwiek robi i mówi to tylko na moje potrzeby bo jemu to do szczęścia nie potrzebne?
Sama jestem zmęczona tą sytuacją. Ale to jest jak narkotyk, jak silny afrodyzjak, uzależniłam się od niego...
Napiszcie co o tym myślicie, tak z boku, dajcie mi kopa w dupę. Bardzo proszę.