Witajcie,
wiem, ze temat tego postu jest dosc drastyczny, ale chyba dobrze oddaje sytuacje, w jakiej znalazlam sie z tata.
Od poczatku.
Gdy bylam mala moj tata wyjechal do pracy za granica a ja zostalam w Polsce z mama. Kiedy zdalam mature i wyjechalam na studia (odleglosc 400 km), moja mama zostala w mieszkaniu sama z psem. Przez lata prowadzila swoj biznes (do ktorego chyba wiekszosc czasu moj tata doplacal, znajac jej obejscie z pieniedzmi, oplatami.... Wielka "businesswoman", nigdy nie wiedziala, ile dokladnie miesiecznie wynosza oplaty za dom), ale juz 2 miesiace po moim wyjezdzie zamknela interes. Przestala wychodzic z domu, jedynie po zakupy jezdzila autem (do dzisiaj - 5 lat pozniej - nadal nie pojdzie po zakupy na osiedle). Zaczely sie jej problemy psychiczne. Wydawalo jej sie, ze wszyscy ja sledza, jakos podejrzliwie na nia patrza, ze w TV o niej mowia... To bylo pieklo. Pieklo. Potem (ja wyjechalam w pazdzeirniku) w lutym przeprowadzila sie do taty, ale to nic nie pomoglo. Swirowala jeszcze mocniej. Biegala w nocy po domu, wychodzila bez celu, wciaz uwazala, ze ktos ja sledzi, nieustannie przyklejona do radia, jakby mieli jej tam cos przekazac...
Gdy pojechalam na wakacje do rodzicow bylam nia przerazona, czulam, jakby moja matka umarla a ja zastapilo jakies zombie. Bylismy z nia u lekarza, przepisal b. silne leki, ktore jakos jej podalismy, ale szybko przestala je brac, bo robila sie po nich b. senna (takie leki maja uspokoic, ale przez nie nie mozna klarownie myslec.. Chociaz ona i tak wtedy klarownie nie myslala...) Po ok. dwoch latach poprawilo jej sie. Dzisiaj rozmawia sie z nia tak jak przedtem, chociaz nadal non stop slucha tego cholernego radia (mam ochote wyrwac kable ze wszystkich tych urzadzen..). W tym roku tata z mama przyjechali (jak co roku) na lato do Polski, ale okazalo sie, ze ona koniecznie musi zostac dluzej, bo musi odbyc serie wizyt u dentysty (a do tamtejszego lekarza sie "boi" isc chociaz to pewnie tylko jakas durna wymowka). Wiec tata wrocil z psem (do ktorego ona jest b. mocno przywiazana) za granice a ona siedzi w Polsce.. a ja z nia.
Za 20 dni zaczynaja sie zajecia na studiach, musze sie znow wyprowadzic, a tu nagle slysze od niej teksty "musimy sprowadzic stamtad psa" - jakby w ogole nie chciala wracac do taty! Ja nie wiem co mam robic, musze ja jakos przekonac, zeby tam wrocila... Myslalam, zeby zagrozic, ze jesli nie pojedzie to ja nie wroce na studia (w sumie to nie jest nawet grozba - naprawde nie moge pozwolic, zeby zostala w Polsce sama - znow zacznie swirowac jak w 2012, wiem to, czuje to. A wtedy albo moj tata wykonczy sie psychicznie a ja wraz z nim, albo zabierze ja psychiatryk - z ktorego jak slyszalam czlowiek nie wraca juz nigdy taki jaki byl kiedys).
Kolejna opcja byloby to, zeby moj tata wrocil do Polski (wyjechal w 2004). Rozmawialismy o tym, on by chcial wrocic (ma tu matke i brata, moja mama ma ojca, siostre i brata), ale on boi sie, ze z Polskiej wyplaty nie utrzyma siebie, domu i JEJ.
I to jest wlasnie problem, bo moja matka po prostu NIE CHCE pracowac. Za granica pracuje w sumie ok. 8h tygodniowo, moj tata dla porownania ok. 70h tygodniowo (codziennie, nawet niedzieli nie ma wolnej) a jak sie jej pytam, co by chciala w Polsce robic, to odpowiada, ze otworzylaby ponownie sklep odziezowy... Problem w tym, ze na towar potrzeba najpierw mnostwo pieniedzy, remont.. a szanse, ze bedzie na plusie sa nikle. W naszej dzielnicy wszystkie male sklepiki szlag trafil, wkolo same hipermarkety czy chinskie sklepy z cenami hurtowymi.. Jesli chodzi o prace u kogos (kurcze, chociazby w Zabce na kasie), to kwituje to szybkim "jestem za stara, nikt mnie nie przyjmie" (moi rodzice maja po 51 lat.. to serio tak duzo???). Nawet nigdy nie sprobowala sie zapytac, nigdzie nie wyslala CV. Mysle, ze to jest tylko marna wymowka, zeby zostac w domu. Ona jest chyba za dumna, zeby u kogos pracowac, to ona musi byc szefowa (samej siebie chyba, w tamtym sklepie nie zatrudniala nikogo, zreszta nie mialaby mu z czego zaplacic). W dodatku... Mam wrazenie, ze ona jest taka.. toksyczna. Naprawde zle sie czuje mieszkajac z nia. Przyjechala ok. 6 tygodni temu i doprowadzila mnie juz do kilkukrotnego placzu, atakow paniki, bolow w klatce piersiowej...
Rece mi sie trzesa jak to tu wypisuje, plakac mi sie chce, nie daje sobie z tym wszystkim rady, serce mi sie lamie jak mysle o tym, ze moj tata musi sie z nia uzerac, z tym pasozytem... jak mozna nie miec krzty honoru, zeby siebie samej w tym wieku nie byc w stanie utrzymac? I to mieszkajac za granica!!
Ona pochodzi z bardzo dobrego domu, dziadkowie mieli wysokie stanowiska, czasy byly trudne, ale watpie, zeby jej czegokolwiek brakowalo.. Nie wiem, nie wziela sobie nigdy do serca tego, ze moja babcia pracowala jak szalona, majac trojke dzieci? Moja matka nie pracuje, jej jedyne dziecko ma 24 lata i juz dawno wyfrunelo (pamietam, majac 18 lat nie moglam sie doczekac wyjazdu i wyrwania sie od niej. Nie, zeby byla dla mnie niedobra, mialysmy dobry kontakt, ale zawsze miala w sobie tyle jadu.. Np. naplula na mojego egzaminatora prawa jazdy jak nie udalo mi sie zdac - chyba tego nie widzial, mam nadzieje..). Dzisiaj mnie denerwuje jak nie szanuje jedzenia, nie dojada, potem wywala polowe opakowania, bo sie przeterminowalo.. Jezdzi autem po zakupy, chociaz sklep ma minute od domu, kupuje ciuchy, jakies niepotrzebne pierdoly do domu (ale nigdy nie pomysli o kupnie potrzebnych rzeczy jak np. plyn do zmywania naczyn czy nowych gabek.. Za to w tamtym tygodniu kupila 4 reczniki "bo byly tanie". Gotuje tak, ze wciagu miesiaca zjadlam jej dwa obiady, wole gotowac sama. Ona wszystko robi na "odwal sie" . Tak samo jak prowadzila sklep, to kurz byl nieustannie na polkach. Ona nie szanuje niczego.. Jest tak zakochana w sobie. To prawda, wyglada super, faceci sie za nia ogladaja, ale co z tego, jak grosza nie zarobi?
Odkad jest w domu to codziennie zamiata, sprzata, sciany maluje, pierze co najmniej jedna pralke (serio, nie wiem skad ona te szmaty bierze, skoro jestesmy we dwie).. Mam wrazenie, ze to po to, by pokazac jak ja to mieszkanie jej potrzebuje, jak ta jej "ciezka" (choc zbyteczna) praca jest konieczna... Ja bym sie cieszyla, gdyby wrocili na stale do Polski, chcialabym miec choc "na starosc" pelny dom, ale jak ma sie to udac, jesli tylko moj tata ma ich utrzymywac?
Nie wiem, gdzie w tym wszystkim jest rola dla mnie, co mam zrobic.. Nie chce poswiecac studiow dla jej "widzimisie", ale jesli ona serio nie wroci do taty, to chyba bede tu musiala zostac... co bedzie kompletnym bezsensem, bo zmarnuje lata studiow, dla kogos, kogo nikt nie obchodzi..
Powiedzcie mi, co ja mam zrobic? Nie wiem, czy jest na to jakas rada.. Moze tli sie we mnie jeszcze nadzieja, ze udaje sie to jakos odkrecic, ale.. z kazdym dniem coraz bardziej mnie to wykancza.. Cholera, wiem, ze ludzie maja wieksze problemy, wiem. Ale mnie nikt nie pytal o zdanie, czy chce, zeby tata wyjechal, to wcale nie jest tak, ze mamy teraz mnostwo kasy, bo tak naprawde rodzice nie maja zadnych oszczednosci, tata pracuje 70h/tyg., ale musi oplacic siebie, ja i dwa czynsze. Kasa by byla, gdyby ona wziela sie do roboty, jak kazdy za granica, ale przeciec.. ona "nie mowi w tamtejszym jezyku" (to prawda, siedzi za granica od prawie pieciu lat i nigdy nie miala na tyle motywacji, zeby chociaz podstaw sie nauczyc... Probowalam jej uczyc, ale co mi po moim wysilku, jesli ona to kompletnie olewa?)
Boze, mam nadzieje, ze moje dzieci nie odziedzicza jej genow...