Moje cierpienie przez mężczyznę ciągnie się od grudnia. Sama historia nie jest tu istotna, powiem tylko, że nie był on wolny, a nasz "romans" trwał krótko, więc wg większości ludzi mój ból i czas, przez jaki trwa, jest nieadekwatny do tego, co się wydarzyło... w dodatku potraktował mnie bardzo brzydko, oszukał mnie tak, jak jeszcze nikt - wymyślił, że jego kobieta jest śmiertelnie chora i dlatego musi zerwać naszą znajomość. Łatwo było to sprawdzić - oczywiście to bzdura. W dodatku okazało się, że to babiarz, który kocha prawie wszystkie kobiety i podbijał do wielu nie będąc wolnym. Przyznam, że jego umiejętność czarowania i uwodzenia jest niebywała i przez to nawet nie zauważyłam, kiedy się zakochałam. Dziś już wiem, że nie byłam dla niego kimś wyjątkowym, że każda co bardziej atrakcyjna kobieta to dla niego kolejny cel, że jest tchórzem, ludzkim śmieciem, z wyrafinowaniem mnie wykorzystał, bo zależało mu tylko na krótkiej przygodzie, że potrafi wymyślać obrzydliwe kłamstwa.... Kiedy próbowałam coś do niego pisać i poruszać temat, to go ucinał i uciekał, nagle stałam się dla niego tylko koleżanką, w pracy udawał, że wszystko jest w porządku, starał się ze mną "zaprzyjaźnić" i za wszelką cenę zatrzeć złe wrażenie, długo by opowiadać, jak się podlizywał...
Przez to, że nie mogłam zapomnieć, zmieniłam pracę i przeprowadziłam się do innego miasta. Wszystko na nic. On siedzi w mojej głowie. Czuję, że nigdy nikogo innego nie pokocham. Żaden inny mężczyzna mnie nie pociąga, nie zwracam na żadnego uwagi, w moich myślach tylko on. Z racjonalnego punktu widzenia tłumaczę sobie, że jakie życie bym z nim miała - oszust, kobieciarz, nie cofnie się przed perfidnymi krokami... To, co czuję, to jakby mieszanina miłości i bólu, pretensji, nienawiści, chęci zemsty. Boję się, że do końca życia nie zwiążę się z nikim, bo nie będę w stanie już pokochać innego mężczyzny, że w mojej głowie zawsze będzie siedzieć ta chora miłość... czy któraś z Was przeżyła coś takiego?