Cześć,
Jestem tu nowa, ale musiałam kogoś się poradzić... Z moich chłopakiem jestem już przeszło 2,5 roku, dla jednych to mało, dla innych sporo, dla mnie jednak to już trochę, tym bardziej, że jesteśmy dosyć młodzi. Znamy się od przedszkola, chodziliśmy do jednej klasy w podstawówce, gimnazjum, potem ta sama szkoła średnia. Od zawsze się przyjaźniliśmy, dużo ze sobą pisaliśmy,spotykaliśmy, i jak pewnie już sie domyślacie ktoś z nas kochał drugiego, i tak to byłam ja... Tak naprawdę "kochałam" Go (jeśli mozna w ogóle nazwać to jakąkolwiek miłością) odkąd pamiętam, nie wiem ile mogłam mieć lat 10-11, i to nie chodziło o to, że był jakiś przystojny, fajnie się ubierał czy coś, nie. Był zwyczajny, nie miał zbytnio pieniędzy, nie nosił markowych ubrań, po prostu zawsze był sobą. Własnie dlatego z roku na rok zakochiwałam się w nim coraz bardziej. Mimo to nie byliśmy ze sobą i nic nigdy do tego nie zmierzało. Co prawda nasi wspólni znajomy zawsze żartowali, czemu nie jestemy razem, ale ja tylko wtedy usmiechałam się i udawałam, że mnie to nie obchodzi. Pewnie zastanawiacie się czemu nie spróbowałam? Bałam się, że nasza przyjaźń się rozpadnie... Tak bardzo Go kochałam, że mogłam cierpieć, by po prostu być z nim, nawet jako zwykła przyjaciółka.Ale nie o tym mówa, to tak tytułem wstepu tylko. On w końcu wyznał, że również zakochał się we mnie i tak 2,5 roku jesteśmy razem...
Tylko tu zaczynają się schody... Od jakiegoś czasu coś jest nie tak, nie mam na myśli, że wkradła się monotonia, rutyna, że już o mnie nie zabiega, czy ma inną. Boję się, że żyje w toksycznym związku. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale mam wrażenie, że dopiero teraz przejrzałam na oczy. Wiem, że on mnie kocha, czuję się przy nim bezpieczna, czuję tą bliskość. Ale... mam wrażenie, że zawsze będę tym tłem. Zawsze starałam sie dać maximum miłości, dać mu wszystko co zapragnął, bo przecież tak mocno i tak cholernie długo go kochałam, i czasem mam wrażenie, że nie dostaje tego w zamian. To zawsze jego zdanie jest najważniejsze. Jeśli on coś powie, że nie ma ochoty, musi tak być i nie ma zmiłuj, i ja zawsze musze to rozumieć. A jeśli ja odmówię, to wielke nieba, dlaczego ja taka jestem. Nie ma kasy nigdzie ze mną jeżdzić, zwiedzać (kocham podróżem szaleństo, przygody), rozumiem go, przecież nie to jest w zyciu najważniejsze, nigdy nie naciskam. Ale on nawet nie chce zabrać mnie na piknik, wycieczkę rowerową, spacer, kupić małego kwiatka za 6 zł, nie mówiąc już nic o jakiejś kolacji. To zawsze ja wychodzę z inicjatywą wszystkiego (w 90% przypadków wszytsko kończy się tylko na mojej propozycji). Tyle razy z nim rozmawiałam, a zawsze słyszę, że jestem materialistką, że nie liczy się to że jestem z nim.. Na Boga, tak bardzo sie cieszę, że jesteśmy razem, kocham spędzać z nim czas, ale mam wrażenie, że nie tratuje mojej osoby poważnie, przy jakiejkolwiek próbie rozmowy, nie wiem czemu, ale wszystko nabiera taki obrót, że ja wychodze na winną i jeszcze muszę przepraszać, że za dużo chcę, bo przecież spacer raz na ruski rok to tak wiele.... Często wtedy powtarza, że jeśli coś mi się nie podoba, to żebym poszukała sobie innego,boli mnie to bardzo. Ostanio nawet powiedział, że dla niego najlepiej by było, gdybym w ogóle przestała robić problemy, żebym nie narzekała, bo przecież jemu jest cudownie... Jemu... Ja zawsze byłam dlla niego, pomagałam, wspierałam, to u mnie przesiadywał, kiedy jego ojciec i brat chlali i awanturowali się w domu, to ze mną mógł pogadać, to ja zawsze kiedyś leciałam, by pomóc mu w szkole, tłmukłam z nim to tyle godzin, że miałam już wszystkiego dość, a mimo to, słowem się nie odezwałam.
Ja sama nie wiem, może to ze mną jest coś nie tak, źle odbieram, rzeczywistość, ale... ale skoro chłopak mi mówi, że po porstu nie chce mu się nić robić, to jest aż przykre. Wielokrotnie pytam go dlaczego nie ma tak, że chce mnie uszczęśliwić, sprawić przyjemność, (przypomniało mi się, że ostanio prosiłam 4 miesiące, żeby zabrał mnie na grę w tenisa- kocham sport kazdego rodzaji, to z wielką łaską, po 4 miesiącach poszedł i to jeszcze narzekał,,,gdzie dla porównania, w okresie letnim gra średnio 3-4 razy w tyg...) to on odpowiada, że taki jest i mu się nie chce, a nie będzie robił czegoś, na co nie ma ochoty... I nie demonizuję go, nie myślcie sobie, jest wspaniałym człowiekiem, wszystko u nas jest dobrze, zawsze proponuje spotkania, ciągle pisze, pyta co u mnie, interesuje się. Ale czasem myślę, że po prostu jest ze mną, bo jest, bo fajnie jest mieć kogos zaufanego, kogoś do kogo można zawsze napisać, nie trzeba się wysilać by ta znajomość była(nie ma przyjaciół, nigdy nie miał, ma wielu znajomych, baardzo wielu, ale nikogo bliskiego, tylko ja). Boję się, że zawsze tak będzie, że moje zdanie, moje potrzeby nie będą ważne, boje się, że nigdy nie pokocha mnie tak bardzo jak kocha siebie... Tak, wiem, głupie to, ale ostatnio coraz bardziej tak mi sie wydaje, coraz częsciej płaczę, nie wiem co mam robić już.
Wybijcie mi to wszystko z głowy, albo utwierdźcie, błagam
Przepraszam, za błędy i chaotyczne wyjaśnienie problemu, ale o 2:30 człowiek już nie myśli zbyt poprawnie..